Śródziemnomorze

Ta ziemia nieustannie spływa krwią. Co zresztą też jest częścią, przerażającą częścią, tradycji tego regionu. Śródziemnomorze nigdy nie było idyllą. Z tej tradycji wyrosły przecież także wyprawy krzyżowe.
Amos Oz /
Amos Oz /

AGNIESZKA SABOR: - Urodził się Pan w Jerozolimie, Pana rodzina pochodzi jednak z Europy Środkowej. Naiwne pytanie o to, jak czuje się Pan w Polsce, wydaje się usprawiedliwione...

AMOS OZ: - Kiedy byłem dzieckiem, Jerozolima naprawdę była drugą Warszawą. Nie tylko dlatego, że język polski słyszało się na każdej ulicy i nie tylko dlatego, że z Polski przyjechała spora część twórców państwa izraelskiego, z Ben Gurionem na czele. Wyobrażam sobie, że sama struktura, atmosfera starożytnego miasta miała w sobie wówczas coś środkowoeuropejskiego.

Myślę o tej plątaninie kultur, które dzieliły - i nadal dzielą - ulice Jerozolimy. O pewnym bałaganie i prowincjonalizmie. O wielkim świecie, który wydawał się bliski na wyciągnięcie ręki, ale który pozostawał bardzo daleko. O permanentnych sporach wszystkich ze wszystkimi. Wreszcie o ambicjach niepodległościowych i pionierskim duchu romantycznym, który małemu dziecku w ciemnym i ciasnym mieszkanku kazał w marzeniach bądź zabawie odmieniać losy obrońców Masady. Taka była chyba również międzywojenna Polska.

- Polska Piłsudskiego, Słowackiego, ale - niestety - także getta ławkowego…

- Obydwa te wspomnienia mieszały się w pamięci moich dziadków i rodziców. Pierwsze obecne było w miłości do literatury, w nieskończonej ilości języków, którymi biegle władali; drugie - w nieumiejętności opowiadania o tamtym świecie. Zapamiętałem zdanie powtarzane tak często w tamtym pokoleniu: “Dobrze, że tego nie rozumiesz, dobrze, że tego nie przeżyłeś". Od tego czasu wiele się jednak zmieniło. Ze stopu Wschodu i Zachodu, Północy i Południa powstał zupełnie nowy typ ludzki: Izraelczyk. Zrodzony wśród pustyni i ciepłego morza, a nie wśród lasów i obfitych w wodę rzek.

I dziś Jerozolima bardziej przypomina Bagdad albo Damaszek niż Warszawę. Może dlatego, że izraelska państwowość, mimo zewnętrznych i wewnętrznych zagrożeń, wydaje się dzisiaj bardziej oczywista?

Ale oczywiście Polska zawsze będzie nam szczególnie bliska: tu stoją nasze prastare synagogi, tu znajdują się groby naszych przodków, tu wydarzyła się największa tragedia w historii Izraela. Nie chodzi o jakąś oficjalną deklarację. Po prostu, kiedy chodzę po ulicach Krakowa, czuję się tu dobrze i znajomo, niemal u siebie, choć słońce świeci tu zupełnie inaczej niż w Jerozolimie. To coś, co trwa w genach - wśród wielu innych elementów tożsamości.

- Mówi Pan, że Jerozolima przypomina dziś Bagdad lub Damaszek. Co to oznacza?

- Przede wszystkim świat wewnętrznych granic i niepokojów. Przecież cała Jerozolima podzielona jest na nieprzenikalne, często wrogie sobie światy, odległe od siebie dosłownie o kilka metrów, światy “nasze" i “wasze". Niewielu zauważyło, że w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat Żydzi i Arabowie w jakiś sposób upodobnili się do siebie, przejęli nawzajem bardzo wiele cech.

- Na przykład?

- Wystarczy posłuchać, jak zmienił się w tym czasie arabski sposób prowadzenia negocjacji, dyskutowania, argumentowania. Przypomina wszystko to, co w ciągu wieków wypracowano w żydowskim systemie nauczania: na każdy argument poszukaj kontrargumentu, bądź konsekwentny i uważaj, by twoje rozumowanie było wewnętrznie spójne. To wielka nadzieja, bo bardzo potrzeba w Izraelu dobrze wykształconych, otwartych, niezależnych arabskich elit.

- A co Żydzi przejęli od Arabów?

- Zawdzięczamy im wiele - i to nie tylko w dziedzinie kulinarnej! Myślę, że Izraelczycy nauczyli się od Arabów pewnej niezbędnej do życia nonszalancji, wewnętrznego “luzu". A może także prawdziwie południowej radości życia? Jesteśmy chyba trochę mniej sentymentalni, melancholijni, nostalgiczni niż dawniej. Współczesna muzyka izraelska niewiele zachowała klezmerskich bemoli. Choć przecież tutejsza rzeczywistość nie jest ani prosta, ani bezpieczna.

- Czy to oznacza, że Izrael nie jest już kawałkiem Europy na Bliskim Wschodzie?

- Ależ nigdy nim nie był! Nawet w czasach, gdy rządzili tu Brytyjczycy! Zawsze gdy przychodzi mi określić kulturową przynależność mojego kraju, powtarzam, że jesteśmy częścią tego, co kiedyś nazywano Śródziemnomorzem. Przypuszczam nawet, że właśnie w Izraelu tradycje cywilizacji Morza Śródziemnego trwają najmocniej. Jesteśmy krajem wina i letnich upałów, krajem południowej ciszy i długich wieczorów, krajem radości handlowania i uprawiania nieurodzajnej roli. Podobnie jak Grecja, Prowansja, Turcja.

- A jednak trudno na pierwszy rzut oka dostrzec tę radość. Na ulicach Jerozolimy każdy niemal samochód ma przypiętą do anteny wstążeczkę. Nie wiedziałam, co to znaczy. Powiedziano mi, że pomarańczowa oznacza poparcie dla osadników, którzy nie chcą opuścić Gazy, biało-niebieska - zgodę na likwidację osiedli żydowskich na tym terenie. Raz po raz dochodzi do samobójczego zamachu. Czasami, jak ostatnio, dokonuje go radykał żydowski.

- To prawda, ta ziemia nieustannie spływa krwią. Co zresztą też jest częścią, przerażającą częścią, tradycji tego regionu. Śródziemnomorze nigdy nie było idyllą. Z tej tradycji wyrosły przecież także wyprawy krzyżowe. Moja biografia - a podobne życiorysy, mniej lub bardziej rozedrgane, łączą całe pokolenia Izraelczyków - uczy, że jedynym sposobem na przetrwanie i rozwój jest sztuka kompromisu. Może powinniśmy jeszcze głębiej wejść w nasze własne, prywatne biografie? Zadanie to czeka zarówno Żydów, jak i Arabów.

- Jaką funkcję pełnią w tym procesie Pana "Opowieści o miłości i mroku"? Jaką rolę odgrywa pisarz we współczesnym Izraelu?

- Istnieją dwa typy literatury: pierwszy nazwałbym “anglosaskim", drugi - “słowiańskim". W Izraelu dominował najpierw typ wywodzący się w jakimś sensie ze środkowoeuropejskiego romantyzmu. Po części wynikało to z faktu, że z tego rejonu wywodzili się pierwsi pisarze języka nowohebrajskiego. Mieli w pamięci obraz poety-proroka, przewodnika narodu, “Króla-Ducha". Ten obraz doskonale łączył się z ideami syjonistycznymi.

- Badacze mówią nawet o wpływie, jaki na rozwój tego ruchu miał polski mesjanizm.

- Jestem przekonany, że Czernihowski i Bialik, ojcowie nowożytnej poezji hebrajskiej, postaci niemal mityczne w naszej rodzinie, czuli się trochę kibucnikami. Chcieli być smagli, ogorzali, barczyści - podobnie jak ja jako dziecko. Nie bez powodu w mojej rodzinie zachowało się przeświadczenie, wyniesione jeszcze z Europy, że delikatny Bialik oddałby rok życia za miesiąc bycia zamaszystym Czernihowskim.

Tyle tylko że zamiast nawadniać pustynię poeci-kibucnicy “nawadniali" język. Z jednej strony miał on pozostać dowodem starożytnej więzi łączącej współczesnych Żydów z pokoleniem Mojżesza, Machabeuszy i Szymona Bar Kochby, miał zaświadczać o prawomocnej przynależności Ziemi Obiecanej do narodu wybranego, z drugiej - miał dawać nowemu, nowoczesnemu społeczeństwu odwagę pionierskiej nowoczesności.

Dlatego właśnie pasja słowotwórcza, która ogarnęła hebraistów od czasów Ben Jehudy, nie była pozbawiona reguł. Wprost przeciwnie, towarzyszyły jej rygorystyczne, zanurzone w języku biblijnym studia etymologiczne. Taki właśnie sposób myślenia o tekście jest przecież bardzo żydowski - by przypomnieć tylko językowe doświadczenia średniowiecznych kabalistów. W rezultacie moje dzieci mogą bez problemów czytać Księgę Psalmów w oryginale. Choć król Dawid miałby dzisiaj trochę problemów z przeczytaniem izraelskiej gazety.

- Wśród ojców literatury hebrajskiej nie wymienił Pan Agnona, który pojawia się na kartach "Opowieści o miłości i mroku", i któremu poświęcił Pan osobną książkę.

- To przypadek. Długo pozostawałem pod jego wpływem, może nadal jestem. W postaci Agnona było coś chasydzkiego, coś z mistycznych środkowoeuropejskich opowieści o cadykach i ich uczniach. A jednocześnie coś bardzo ludzkiego, skrywanego czy może właśnie odkrywanego za pomocą autoironii. Może to on był najprawdziwszym łącznikiem między światem diaspory a światem Kraju (bo takiego określenia używają na co dzień Izraelczycy, mówiąc o miejscu, w którym żyją)?

- Alfred Döblin, który odwiedził Polskę w 1924 roku, opisał tutejsze spory między jidyszystami a hebraistami. Pierwsi chcieli dowartościowania języka jidysz, drudzy - odrodzenia hebrajszczyzny. Spory te daleko wykraczały poza kwestie językowe. Decydowały o pojedynczych losach: o tym, czy zostać, czy też wyjechać. Urodził się Pan w świecie hebrajskojęzycznym - czy jednak nie szkoda Panu jidysz, języka, w którym pisali Perec i Singer, a który dziś niemal nie istnieje, jeśli pominąć społeczność chasydzką z Mea Szarim?

- Jestem przekonany, że w przedwojennej Warszawie związałbym się z Tarbutem, ruchem odrodzenia języka hebrajskiego. Katastrofa polega na czymś zupełnie innym. Obydwa języki żydowskie nie mogły konkurować w sposób czysty. Jidysz został zamordowany w komorach gazowych. I to jest cień, który kładzie się na cały ten zaprzeszły już spór. Choć w rdzeniu współczesnej hebrajszczyzny znajdziemy o wiele więcej śladów jidysz, niż można by się spodziewać.

- Czy Pana twórczość również należy do "słowiańskiego" typu literatury?

- Dziś język hebrajski jest u szczytu swoich wewnętrznych możliwości. Proszę zwrócić uwagę, że w pokoleniu dziadków każdy mówi po hebrajsku z akcentem, który przywiózł z diaspory. W pokoleniu wnuków wszyscy mówią tak samo. Hebrajski naprawdę się odrodził. A kiedy to się stało, literatura przestała potrzebować proroków i przewodników. Pojawili się twórcy reprezentujący anglosaski typ literatury - bardziej prywatny, może też trochę bardziej profesjonalny (dziś pisarstwo staje się bardziej zawodem niż powołaniem). A ja? Nie mnie oceniać własną twórczość.

AMOS OZ (właśc. Klausener) urodził się w 1939 r. w Jerozolimie. Od 15. roku życia przez 30 lat mieszkał i pracował w kibucu. Wykładał na Uniwersytecie Hebrajskim. Walczył w wojnie 1967 r. Jest współzałożycielem organizacji obywatelskiej “Pokój Teraz", nawołującej do kompromisu izraelsko-palestyńskiego. Zadebiutował w 1956 r. tomem opowiadań “Tam, gdzie wyją szakale". Przekład jego napisanej w 2002 roku autobiografii “Opowieść o miłości i mroku" ukazał się niedawno nakładem wydawnictwa “Muza".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2005