Zamieszkują śmietniska, podwórza, nasypy, pobocza dróg, szpary w chodnikach. Poznajcie rośliny ruderalne

Zniszczone wojną miasta porównuje się często do bezludnych pustyń, gruzowych Gór Martwych. A przecież wszystkie mają żywych lokatorów – rośliny.

15.11.2023

Czyta się kilka minut

Henry N. Cobb, Róg Boduena i Szpitalnej, 1947 r. / dzięki uprzejmości Emmy Cobb
Henry N. Cobb, Róg Boduena i Szpitalnej, 1947 r. / dzięki uprzejmości Emmy Cobb

Obcokrajowcy wlepiają wzrok w obraz. Głowią się nad pytaniem, co przedstawia wielgachna, nieforemna bryła na tle współczesnych wieżowców Warszawy: eksplozję? A może zastygnięty strumień lawy po gigantycznym wybuchu? Dopiero po wyjaśnieniu, że to wyimaginowany drapacz chmur usypany z 18 milionów metrów sześciennych gruzu, w jaki zmieniło się miasto podczas drugiej wojny światowej, słychać głośne: „Aaaa!” 

Widok oddziałuje mocniej niż liczby. Dlatego oprowadzanie po stolicy architektonicznym szlakiem zaczynam zwykle od pokazania kolażu Tymka Borowskiego z 2015 roku, powstałego na potrzeby ówczesnej wystawy „Spór o odbudowę”. Jedno się tylko nie zgadza: gruzowa masa wyobrażonego wieżowca składa się wyłącznie z różnych odcieni szarości. Naprawdę zaś byłaby szaro-czerwono-zielona. Co więcej, drapacz chmur usypany z rumowisk polskiej stolicy miejscami wyglądałby nawet jak wertykalny las, na podobieństwo tych, jakie stawia się w Szanghaju czy innych azjatyckich metropoliach. Tyle że ten warszawski powstał samorzutnie, bez planowania i kontroli, wyłącznie siłą przyrody. 

Tymek Borowski, Gruz nad Warszawą, 2017 / dzięki uprzejmości autora

 

Roślinna ekspansja

Pochód rozpoczynają mchy. Już w 1939 roku na pierwszych rumowiskach po bombardowaniach Warszawy rosną: Ceratodon purpureus (zęboróg czerwonawy), Bryum argenteum (prątnik srebrzysty), a nawet Hypnum schreberi Willd (rokietnik pospolity), co świadczy o tym, że gruzy pokrywają się darnią.      

A potem jeszcze: oset polny, powój polny, popłoch, rdest ptasi, kostrzewa łąkowa i czerwona, krwawnik pospolity, perz, wyczyniec łąkowy, rumian polny, mietlica zbożowa, piaskownica macierzankowa, bylica pospolita i polna, jęczmień polny, bławatek, kąkol, rezeda żółta, dziewanna. Z drzew zaś między innymi: białodrzew, topola nadwiślańska, osika, brzoza brodawkowata, wierzba biała, robinia. No i te owocowe, doskonale znane: jabłonie, grusze, czereśnie, śliwy ałycze, zwykle mylone z mirabelkami.  

„Ubogie siedlisko gruzowisk ulega stopniowej poprawie, gromadzi się próchnica, następuje rozkład i wietrzenie gruzu w coraz większych warstwach. Roślinność ruderalna, złożona z gatunków rocznych ustępuje miejsca roślinności bardziej trwałej, wieloletniej” – notuje Roman Kobendza. Gdyby taki stan rzeczy utrzymał się jeszcze przez kilka dekad, miejsce zniszczonej stolicy zająłby las – zauważa. 

Strategie przetrwania

Roman Kobendza (1886-1955) to botanik i dendrolog. Urodzony w Niechcicach, związał się z Warszawą, a zwłaszcza z miejskim Ogrodem Botanicznym, gdzie pracował jako inspektor. Wojnę spędza w okupowanej stolicy, zatrudniony w dotychczasowym miejscu pracy jako zwykły ogrodnik, próbując jednocześnie pisać pracę naukową i podręcznik dendrologii. Dzięki temu może nadal uważnie obserwować przyrodę – zajęcie, a nawet pasja, której oddawał się dotąd przy każdej możliwej okazji. 

 

Dzieli ją z nim żona Jadwiga, geografka i geomorfolożka. Dokumentując wspólnie stan miejskich parków z myślą o ich późniejszej odbudowie, dostrzegli pierwsze mchy, trawy i kwiaty kiełkujące pośród gruzów. Zafrapowały ich te niepozorne gatunki, w większości określane lekceważącym mianem chwastów. Dla Romana i Jadwigi to przede wszystkim żywe organizmy. Obserwują uważnie, jak dzielnie torują sobie drogę do ekspansji na zniszczonym przez ludzi terenie, współpracujące między sobą, by jak najlepiej wykorzystać pozostawiony przezeń materiał. To, co zniszczył jeden gatunek, staje się domem dla innych. 

O roślinach ruderalnych mówi się, że są synantropijne, bo rosną blisko człowieka. Zamieszkują śmietniska, podwórza, nasypy, pobocza dróg, szpary w chodnikach. Gatunki pospolite, raczej podmiejskie lub wiejskie. Teraz jednak pojawia się też sporo obcych przybyszy, dotąd rzadko spotykanych nie tylko w Warszawie, ale w ogóle w Polsce: pieprzyca wirgińska (przy Alejach Niepodległości i Nowym Świecie), rezeda bezwonna (na gruzowiskach Żelaznej Bramy), komosa mierzliwa (na ruinach Zamku Królewskiego). Wytrwały naukowiec tropi je podczas codziennych wędrówek po mieście, pochylając się nad każdą kępką zieleni.  

Ale gruzowisko to inne, o wiele trudniejsze miejsce do życia, nawet dla najbardziej odpornych. Kobendza zauważa, że warunki mikroklimatyczne zbliżone są tam do pustynnych. Sprawiają to wahania temperatur w ciągu doby. Za dnia – gorąco, po zmroku – gwałtowne ochłodzenie. Roślinni mieszkańcy szukają więc sposobów, by przetrwać. Niektóre gatunki przebarwiają ochronnie liście i pędy na czerwono, inne dopasowują wysokość i rozłożystość. 

Zwłaszcza drzewa wykazują się niebywałą pomysłowością. Ich korzenie, „fantastycznie powyginane, spłaszczone taśmowo” szukają dla siebie miejsca na kruchym podłożu, wykorzystując wszystkie dostępne szczeliny. Jak ich ludzcy krewni, którzy już niedługo zaczną powracać do swojego miasta i niezrażeni stanem zniszczeń zaczną zajmować ocalałe resztki zbombardowanych domów albo klecić prowizoryczne siedliska z cegieł pozyskiwanych na gruzach, zwłaszcza tych po getcie. 

Teren eksperymentalny

„Jakaś kępa zielonych drzew. Dalekie szeregi wypalonych kamienic. (…) Zwaliska ciągną się regularnymi łańcuchami jak wydmy i tylko to pozwala dostrzec miejsca byłych domów. Ulewy czerwcowe i kwietniowe ożywiły zagubione tu nasiona. Pęk żyta wyrasta spod cegły. Ktoś uronił przed dwoma laty ziarenko. Tyle po nim zostało. Jakiś podmuch podrzucił puszystą baźkę osiny i trzy zielone pręty na szczycie zwaliska kołyszą się w słońcu. Na garstkach ziemi pracowicie rozpiera się trawa. Kwitną żółte mlecze” – notuje w czerwcu 1945 r. Jerzy Putrament, przejeżdżając przez warszawski Muranów – miejsce-po-getcie. Jest jak w wierszu Jerzego Ficowskiego z 1948 r: „Ogrody przyjmą ciche śmierć miasta jak komunię i zieleń jak modlitwę powtarzać będzie szum”. 

„Ta ożywiona i ruchliwa niegdyś część miasta została zamieniona w pustynię, pokrytą kilkumetrową warstwą rumowiska, które natura szybko brała w posiadanie” – to z kolei Jerzy Wierzbicki, cztery lata później, w artykule krytykującym powstające już wówczas na Muranowie eksperymentalne osiedle-pomnik getta projektu Bohdana Lacherta. 

Roman Kobendza odkrywa na gettowych gruzach maki, słoneczniki i pomidory – pozostałości po bieda-ogródkach, jakie urządzali niektórzy żydowscy mieszkańcy zamknięci w getcie, odseparowanym od przyrody. Pomidorowe krzewy owocują jeszcze przez kilka powojennych lat. Zaś w kolejnych dekadach lokatorzy nowych muranowskich domów będą robić kompoty z owoców mirabelek, tych samych, które żywiły ich poprzedników. Mimo woli przetrwania, wiele drzew podzieliło jednak ludzki los. 

„Roślinność drzewiasta miast częściowo uległa zupełnej zagładzie, częściowo została głęboko okaleczona” – to znów cytat z Kobendzy, który będzie obserwować roślinnych mieszkańców gruzowisk Warszawy do 1949 r. Opublikuje wówczas zapis tych doświadczeń w pracy „Roślinność ruderalna na gruzach miast polskich”. I dołączy do licznego zespołu Bohdana Lacherta, który w ramach pracowni „Muranów” będzie projektować przyszłą dzielnicę na gruzach i z gruzów, przeznaczoną (zależnie od zmieniających się w czasie szacunków) dla 40-60 tys. osób. 

Toczące się od końca wojny w środowisku architektów, urbanistów, konserwatorów i historyków sztuki dyskusje o kształcie przyszłej odbudowy stolicy kończą się zdroworozsądkowym kompromisem. Rekonstrukcja ma objąć tylko rejony bądź pojedyncze budynki o symbolicznej dla mieszkańców wartości, jak Starówka czy Zamek Królewski, zaś resztę miasta należy odbudować nowocześnie, w duchu Karty Ateńskiej – rozrzedzona zabudowa mieszkaniowa z powszechnym dostępem do światła, powietrza i zieleni, aby z tych dobrodziejstw mogli korzystać nie tylko najzamożniejsi, ale i masy robotników zjeżdżających teraz do Warszawy za pracą. 

Dekret Bieruta, przekazujący państwu grunty na własność, od razu zapewnił swobodę działania. Zgodnie z planami zieleń miała stanowić 40 proc. nowo projektowanych osiedli. Dotyczyło to również Muranowa, gdzie Lachert planował ją w miejscach wypoczynku, przy szkołach, przedszkolach, żłobkach i boiskach, ale również jako obszerne kliny, izolujące zabudowę od okalających dzielnicę samochodowych arterii. 

„Na dawnych gruzach wyrośnie nowe życie” – pisze Lachert. Choć już, jakby nie patrzeć, wyrosło. Na początku zawsze jest transport nasion i genów. W kontekście roli, jaką przypisano zieleni, wiedza Kobendzy okazuje się bezcenna. Pomaga wybrać ponad 100 gatunków drzew i krzewów, które będą mogły szybko rozwinąć się na podłożu gruzowym. W większości przypadków to nowe nasadzenia, zajmujące miejsca gruzowych ocaleńców. Ale rosnąc szybko i bujnie, zakrywają też trudną prawdę o przeszłości Muranowa. 

Trudno uwierzyć, że właśnie tutaj, wśród zadrzewionych gęsto podwórek, gdzie młode matki kołyszą swoje pociechy, znajdowało się getto. Wskutek tego hiszpańska powieściopisarka Carmen Laforet, która odwiedzi tę część polskiej stolicy podczas poodwilżowej podróży, zapisze w jej trakcie zdanie, w kontekście pamięci miejsca brzmiące zgoła kuriozalnie: „To najweselsze miejsce w Warszawie”. 

Henry N. Cobb, Plac Krasińskich, 1947 r. / dzięki uprzejmości Emmy Cobb

Nietypowe archiwum

Fitosocjologia  to systematyczna wiedza o zbiorowiskach roślinnych. Można by rzec: odmiana kulturoznawstwa, tylko badająca relacje społeczne wśród innych organizmów żywych. Zrobiło się o niej głośno w latach 70. XX wieku za sprawą naukowców, którzy badali dzikie ogrody powstające w strefie pomiędzy Berlinem Wschodnim a Zachodnim. 

Ale pionierów było dwóch – Kobendza (który tuż po wojnie prowadził porównawcze badania również poza Warszawą, m.in. na tzw. Ziemiach Odzyskanych) oraz brytyjski botanik Edward James Salisbury. W maju 1945 r., podczas gdy ten pierwszy pracował w Warszawie nad tekstem swojej rozprawy o roślinności ruderalnej, drugi wygłosił w Londynie wykład na temat różnorodności botanicznej zbombardowanych rejonów miasta. Główną bohaterką wywodu Salisbury'ego jest wierzbówka kiprzyca, w Wielkiej Brytanii i Irlandii znana pod nazwą wierzbówka różana, określana też jako laur św. Antoniego. Opowiada o niej w kaplicy Savoy, wcześniej kilkakrotnie bombardowanej, sąsiadującej ze szpitalem o tej samej nazwie, który nie przetrwał nalotów. 

„Na gruzach przeszłości wyrosło nowe życie” – informuje zgromadzonych naukowiec. W ten sposób typowo naukowe wystąpienie, naszpikowane nazwami rozlicznych gatunków oraz liczbami – zyskuje wymiar alegoryczny. Wierzbówka, symbol odradzającego się życia na gruzach, daje zgromadzonym nadzieję na przyszłość. 

To też inne podejście do gruzu, materii niechcianej, traktowanej jak odpad przeznaczony do wywózki, w przeciwieństwie do ruin, o które się dba i odbudowuje, przypisując im konkretne wartości (zwraca na to uwagę w swoich pracach naukowiec Jerzy Elżanowski, badający związki między architekturą, przemocą i upamiętnieniami). Ponad jedna trzecia powojennego gruzu nie nadawała się do ponownego wykorzystania przy budowie ze względu na zanieczyszczenie ziemią, pyłem – a także inną materią. W tym roślinną. 

Salisbury pokazał, jak bombardowanie Londynu odmłodziło tamtejszą glebę – ogień i popiół zapewniły jej węgiel i azot, zaś sproszkowana zaprawa wapienna, obecna w murach, dodała do jej powierzchniowych warstw wapń. Z tego samego powodu rośliny opisywane przez Kobendzę rosły najbujniej w miejscach po zmiecionych przez bomby kuchniach, piecach i podwórzach. Zawartość kraterów po bombach i rumowisk nie tylko odzwierciedla toczące się w nich biologiczne procesy, ale można traktować je jak swoiste archiwum miejskie.   

Henry N. Cobb, Hotel Prudential, 1947 r. / dzięki uprzejmości Emmy Cobb

Ziemia mówi, ludzie mówią

Wiele lat później, w 2008 r., ukaże się pierwsze wydanie książki „Getto warszawskie. Przewodnik po nieistniejącym mieście”. Autorzy, Barbara Engelking i Jacek Leociak, zakończą ją tak: „Getto istnieje już tylko pod asfaltem ulic muranowskich, pod chodnikami, pod skwerami podwórek, szkolnymi boiskami, dziedzińcami przedszkoli, pod obrośniętymi trawą skarpami usypanymi z gruzów, pod wyjątkowo w tej dzielnicy wybujałymi topolami, lipami, klonami. Tam są sklepienia piwnic przykryte gruzem i ziemią – mocne gettowe korzenie pamięci”.

Dekadę później na Muranowie, w miejscu dawnego szpitala ewangelickiego przy Karmelickiej 2b, otwiera się ziemia, ukazując kwadratowy wykop. To Asli Çavusoglu oraz Małgorzata Kuciewicz i Simone De Iacobis z grupy projektowej Centrala w ramach rezydencji artystycznej Muzeum POLIN dokonują archeologicznego cięcia w tkance miasta. 

– Lachert napisał, że muranowskie gruzy to archiwum dla przyszłych pokoleń. Stąd pomysł, że otworzymy je, sprawdzimy, co tam jest, i odłożymy na miejsce – mówi Małgorzata Kuciewicz. – Archeolodzy czuwający nad prawidłowym przebiegiem prac zdecydowali jednak, że siedem spośród znalezionych obiektów trafiło do muzeum. 

Przez tydzień twórców projektu odwiedzi na miejscu blisko dwieście osób. Przyniosą własne znaleziska sprzed lat, podzielą się zdjęciami innych muranowskich odkrywek. W trakcie prac okazuje się też, że oprócz archeologa muszą zaprosić dendrologa. 

– Po zdjęciu pierwszej warstewki ziemi okazało się, że muranowskie drzewa mają nietypowe systemy korzeniowe: wykształcają koronkę bardzo delikatnych korzonków i nie chcieliśmy ryzykować ich uszkodzenia. Potem zwróciliśmy uwagę na liczne na Muranowie puste donice z szarej cegły podtrzymujące grunt – możliwe, że sadzono w nich drzewa, których korzenie rozrastały się bardziej niż zwykle, ale powierzchniowo – mówi Kuciewicz. 

W ten sposób współtwórców Centrali – grupy działającej na styku artystycznych poszukiwań i architektury, które służą poszerzeniu pola debaty o tej ostatniej – zaintrygowała powojenna odbudowa warszawskiej zieleni. 

– Zaczęliśmy się zastanawiać, kto stworzył otaczającą nas miejską zieleń. W dokumentach powtarzało się głównie jedno nazwisko: Alina Scholtz – dodaje De Iacobis. I tak odkryją osobę nie mniej ważną dla tego czasu od Kobendzy. Rozszyfrowanie jej projektów da im dodatkowo sygnał, jak dziś, zajmując się architekturą krajobrazu w dobie kryzysu klimatycznego, myśleć o przyszłości.  

To właśnie lubliniance z pochodzenia Alinie Scholtz, długo zapomnianej ekspertce z tej dziedziny, Warszawa zawdzięcza status jednej z najbardziej zielonych europejskich stolic – cecha, która rzuca się w oczy obcokrajowcom odkrywającym z zaskoczeniem, że owa zieleń wyrosła na gruzach. 

– Ważne dzięki niej dla Warszawy pojęcie to terenoplastyka, czyli myślenie o modelowaniu krajobrazu powojennym rumoszem, czyli właśnie gruzami – mówi Kuciewicz. – Scholtz celowo kształtowała tak istniejące już stoki albo usypywała kopce, żeby zbierały wodę deszczową i rozprowadzały ją równomiernie. Wykorzystywała roślinność wodną. Dzięki niej założyliśmy własną rabatę z roślinami wodnymi i pokazujemy, jak są sprawne w czyszczeniu wody, jak szybko tworzy się tam mały przyrodniczy mikrokosmos i jaką ulgę przynosi przebywanie w pobliżu w upalne dni. Dbała też o zachowanie ocalałych, nawet starych drzew, traktowała je jak pomniki, wykorzystanie zieleni było dla niej również ważne w warstwie symbolicznej. Tamta generacja rozumiała przyrodę jako rzecz w mieście nadrzędną, dlatego dbano o jej ciągłość – nawet podczas odbudowy pilnowano, by ochronić możliwie najwięcej terenów zielonych. 

Sąsiedzi w mieście z gruzów

Z Małgorzatą Kuciewicz i Simone De Iacobis z Centrali rozmawiałam latem tego roku. W tym czasie rośnie już inny ich projekt – kobierzec muranowski. To forma miedzy stworzonej z roślin, które Kobendza zinwentaryzował na Muranowie w 1945 r. Łącznie 45 różnych przyrodniczych gatunków, z którymi twórcy poznawali się stopniowo z pomocą Natalii Budnik, architektki krajobrazu zaproszonej do udziału w przedsięwzięciu. Mówią o nich podobnie jak patron tej łąki, porównując rośliny do sąsiadów, z którymi do tej pory się mijali, a teraz zaczęli bardzo świadomie się im przyglądać. 

Kobierzec, zrealizowany na zlecenie Żydowskiego Instytutu Historycznego, od 22 lipca do końca września będzie ozdabiał placyk przed kinem Muranów, towarzysząc wystawie „Korzenie powstania”. Zainteresowanie tą nietypową instalacją okaże się jednak na tyle spore, że ma niebawem powrócić – w nieco innej formie. Bo prace Kobendzy, Salisbury`ego czy Scholtz okazują się niezmiernie aktualne. Nie tylko ze względu na rolę zieleni w miastach zagrożonych zmianami klimatu. Patrząc na tę odtworzoną pieczołowicie łąkę, trudno nie zastanawiać się, jakie gatunki można dziś spotkać na rumowiskach Buczy czy Mariupola. Najpewniej podobne jak w Warszawie, Londynie czy Wrocławiu po drugiej wojnie światowej, gdzie w zapiskach botaników powtarzały się te same roślinne nazwy. 

Życia na gruzach nie da się powstrzymać. Architekci zajmujący się miejskim projektowaniem będą musieli natomiast decydować, czy je wspierać, czy raczej mu przeciwdziałać, tworząc budynki odporne na zjawiska przyrody. Oby wybrali pierwsze rozwiązanie.  

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka. Absolwentka religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim i europeistyki na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Autorka ośmiu książek, w tym m.in. reportaży „Stacja Muranów” i „Betonia" (za którą była nominowana do Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 47/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Niezniszczalna zieleń