Czarne chmury nad ekumenizmem

Ruch ekumeniczny, zmierzający do widzialnej jedności chrześcijaństwa, przeżywa ciężkie chwile. Kościoły - po okresie mozolnego zbliżania się ku jedności - gwałtownie zahamowały. Jedne wręcz zrobiły krok do tyłu, inne znów zaczęły się okopywać bądź stawiają na drodze do pojednania nowe przeszkody.

01.02.2004

Czyta się kilka minut

Nie taki był scenariusz ekumenicznych optymistów XX w., zwłaszcza po Soborze Watykańskim II, gdy w ruch ekumeniczny na dobre włączył się Kościół rzymskokatolicki, wcześniej - wielki sceptyk ekumenii. Te czarne chmury są dla niektórych zwiastunem niechybnej śmierci ekumenizmu. Inni mówią tylko o chwilowej zadyszce, o potrzebie czasu na nabranie głębszego oddechu.

Śmierć ekumenizmowi jednak nie grozi, bo w XX w. ta idea przeniknęła struktury i myślenie (przynajmniej tradycyjnych, wielkich) Kościołów na tyle, że nie ma już od niej odwrotu. Trudno też jednak mówić o zadyszce, bo bez wątpienia ekumenizm przeżywa kryzys - najgłębszy od swych narodzin pod koniec XIX w. Wszedł w okres przejściowy: jeden etap się kończy, a nowy nie nabrał jeszcze kształtu. Dlatego potrzebujemy dziś ekumenicznej “rewolucji kopernikańskiej".

Papier, a nie przełom

Gdy 31 października 1999 r. Kościół katolicki i Światowa Federacja Luterańska podpisały “Wspólną deklarację w sprawie nauki o usprawiedliwieniu", kończąc trwający bez mała pięćset lat spór wokół fundamentalnej kwestii teologicznej, wydawało się, że nastąpił przełom. Że Kościoły w końcu pokonały największą przeszkodę na drodze do pojednania. Rzesze katolików i protestantów uznały wręcz, że otwarto bramę do sprawowania wspólnej Eucharystii. Jednak reakcje władz kościelnych i wielu teologów szybko zgasiły hurra-optymizm.

Coraz głośniej mówiono o połowiczności deklaracji, o tym, że wiele spraw wciąż istotnie dzieli Kościoły. Na czoło wysunęły się spory dotyczące rozumienia Kościoła, jego struktur i posług urzędowych - zatem sprawy eklezjologiczne. Jasno podkreślono, że nie może być wspólnej Eucharystii bez porozumienia w tych sprawach, a tu pojednanie jest jeszcze daleko przed nami. Deklaracja okazała się nie przełomem, ale “papierowym" uzgodnieniem, jednym z setek dokumentów czy porozumień ekumenicznych, które zapełniają półki bibliotek, ale niewiele mają wspólnego z codziennym życiem chrześcijan.

Jak newralgiczne są kwestie eklezjologiczne, okazało się już rok później, gdy Kongregacja Nauki Wiary opublikowała Deklarację “Dominu Iesus" o zbawczej jedyności i powszechności Jezusa Chrystusa i Kościoła. Dla wielu prawosławnych i - szczególnie - protestantów warstwa eklezjologiczna dokumentu stanowi, mówiąc delikatnie, krok do tyłu. Protestanci dowiedzieli się, że nie tworzą Kościołów “w sensie właściwym", czyli - jak na ogół zrozumiano - po prostu nie są Kościołami, lecz wspólnotami z “elementami" kościelności. Na niewiele zdały się starania przewodniczącego Papieskiej Rady Popierania Jedności Chrześcijan, kard. Waltera Kaspera, by wykazać, że - z pewnego punktu widzenia - Dominus Iesus nie odmawia Wspólnotom protestanckim miana Kościołów. Pozostało wrażenie wynoszenia się katolików ponad innych.

Czarne chmury zawisły nad ekumenizm jeszcze przed Dominus Iesus, niemniej datę opublikowania dokumentu można traktować jako symboliczną cezurę - od burzy nie było już ucieczki. I rozszalała się ona na dobre.

Mniej więcej w czasie sporów wokół deklaracji z 2000 r. doszło do zamrożenia, prawie zerwania, dialogu katolicko-prawosławnego na forum światowym; strony poróżniła sprawa uniatyzmu. Erygowanie przez Watykan czterech diecezji w Rosji spowodowało krach w relacjach Kościoła katolickiego z Patriarchatem Moskiewskim. Kryzys drąży Światową Radę Kościołów, największą ekumeniczną organizację na świecie (342 wspólnoty): jej prawosławni członkowie zarzucili Radzie zbytnią protestantyzację, przedkładanie spraw społeczno-politycznych nad teologiczno-doktrynalne i daleko idącą liberalizację, szczególnie w dziedzinie kapłaństwa kobiet i etyki. ŚRK opuściły Cerkwie z Gruzji i Bułgarii.

Pod koniec 2003 r. ekumenią wstrząsnęła konsekracja na biskupa przez amerykański Kościół episkopalny (anglikański) jawnego homoseksualisty, który wcześniej rozbił swe sakramentalne małżeństwo. W odpowiedzi Rosyjska Cerkiew Prawosławna zerwała dialog i wszelkie kontakty z Kościołami episkopalnymi, cztery Kościoły przedchalcedońskie zawiesiły dialog z całą światową Wspólnotą Anglikańską, a Kościół katolicki przełożył na bliżej nieznaną przyszłość kolejne rundy rozmów. Zresztą wiele Kościołów należących do Wspólnoty Anglikańskiej potępiło konsekrację i zerwało komunię z Kościołem episkopalnym.

To zerwanie wewnątrzanglikańskiej komunii ujawniło inną zasadniczą przeszkodę na drodze do jedności: podziały wewnątrz Kościołów i Wspólnot eklezjalnych, dotyczące głównie etyki - aborcji, rozwodów, eutanazji, homoseksualizmu. Różnice i konflikty wewnątrzkościelne są nieraz tak ostre, że powstaje pytanie o identyfikację partnerów dialogu. Jaką wartość mogą mieć np. uzgodnienia ekumeniczne między Kościołami, jeśli nie akceptują ich wierni bądź nawet biskupi ze wspólnot zasiadających do rozmów? Przykład: w 1999 r. komisja teologów anglikańskich i katolickich przyjęła uzgodnienie “Dar autorytetu", w którym anglikańscy uczestnicy dialogu m.in. wyrazili gotowość zaakceptowania prymatu biskupa Rzymu, jego nieomylności w sprawach wiary oraz nieomylności kolegium biskupów. Przyjęty dokument wywołał zdumienie i ostry sprzeciw wielu środowisk anglikańskich. Pieprzu do sprawy dodaje fakt, że Kongregacja Nauki Wiary rok wcześniej przypomniała, iż nauczanie Leona XIII o nieważności święceń kapłańskich w anglikanizmie jest ostateczne.

Albo - albo

Sto lat dialogu nie poszło jednak na marne. Kościoły uznały ekumenizm za imperatyw chrześcijaństwa oraz istotny wewnętrzny wymiar wiary. Owocem jest też “odzyskane braterstwo" (Jan Paweł II) między chrześcijanami z różnych Kościołów.

Innym osiągnięciem jest zrozumienie prawdy, że jedność chrześcijaństwa nie może oznaczać uniformizacji, ale jedność w różnorodności - ze współistnieniem obok siebie bogactwa różnych tradycji. Z kolei do lamusa odłożono ekumenizm “powrotu do naszego Kościoła". Uznano, że podziały chrześcijaństwa ranią każdy Kościół, a lekarstwem jest nie powrót “odłączonych" do którego zachowuje prawdę w stanie nieskażonym, ale wspólny powrót - nawrócenie - wszystkich Kościołów do Jezusa Chrystusa, jedynego zbawienia i jedynej prawdy. Kościoły uświadomiły sobie także, że już dziś istnieje m.in. jakaś komunia - niepełna, ale jednak komunia. W końcu zasadniczo uznano też, że najgłębsza (ontyczna) jedność Kościoła, którą wszyscy chrześcijanie wyznają w “Credo" - “wierzę w jeden... Kościół" - nie uległa skażeniu, że trwa mimo historycznych podziałów chrześcijaństwa.

Jest zatem nadzieja na przezwyciężenie kryzysu, niemniej dla nowej sytuacji jest specyficzne, że niektóre jej elementy stanowią zbyt trudne wyzwanie dla dotychczasowych osiągnięć i metod ekumenii, stawiając Kościoły przed koniecznością stworzenia nowego paradygmatu ekumenizmu. Oto kilka takich elementów.

O pierwszym była już mowa: zasadniczym problemem w ekumenizmie stają się kwestie etyczne, podczas gdy do tej pory koncentrowano się na zagadnieniach teologiczno-doktrynalnych. Etyka jawi się jako problem trudniejszy niż doktryna, a przynajmniej bardziej “podziałogenny". Szybko zorientowano się, że teologiczno-doktrynalne różnice między Kościołami można sprowadzić do uprawnionych różnic komplementarnych, które są niesprzecznymi i wzajemnie wzbogacającymi interpretacjami jednej prawdy zbawczej. Ale co zrobić choćby z eutanazją? Cóż to za komplementarność, gdy jeden zgadza się na zabijanie niewinnych, a inny - nie. W etyce bowiem mamy na ogół do czynienia nie tyle z zasadą “i to, i to", ile “albo - albo".

Wydawało się, że ruch ekumeniczny generalnie przeforsował zasadę, że żaden Kościół nie powinien podejmować istotnych decyzji bez rozważenia ich ewentualnych reperkusji w innych Kościołach i bez konsultacji z tymi Kościołami. Tymczasem na progu XXI w. niektóre Kościoły - bardziej lub mniej ostentacyjnie - przymknęły oko na tę regułę (np. Kościół episkopalny wyświęcił biskupa-homoseksualistę, a rzymskokatolicki powołał w Rosji cztery diecezje). Jak miałby wyglądać ekumenizm, w którym Kościoły roszczą sobie prawo do jednostronnego podejmowania decyzji doktrynalnych i kanonicznych, pozostających w istotnym związku z innymi wspólnotami?

Nowym wyzwaniem są - o czym też była mowa - ujawniające się z nową siłą różnice i podziały wewnątrz Kościołów. Niektórzy sugerują zatem, że trzeba stworzyć nowe formy dialogu. W rachubę wchodzą dwu- a nawet wielobiegunowe rozmowy, w których jeden Kościół (a nawet różne jego “skrzydła", np. liberalne i konserwatywne) pertraktowałyby z różnymi “skrzydłami" innego Kościoła. Jaką jednak wartość będą mieć tak wypracowane uzgodnienia? Kogo i do czego mają zobowiązywać? Jak wprowadzano by je w życie? Jak wtedy bronić się przed chaosem i dalszymi podziałami? Znamienne jest, że np. kard. Joseph Ratzinger listownie ingerował w wewnętrzny spór w Kościele episkopalnym wokół biskupiej konsekracji homoseksualisty, “wyciągając rękę" do jej przeciwników, czym wywołał gwałtowne sprzeciwy “skrzydła" liberalnego - padły oskarżenia, że prefekt Kongregacji Nauki Wiary miesza się w cudze sprawy.

Co dalej?

Jedną z przyczyn narodzin ruchu ekumenicznego w XIX w. były potrzeby ewangelizacyjne. Podziały między chrześcijanami sprawiały, że ewangelizacja i misja były niewiarygodne - stąd potrzeba zgodnego świadectwa Kościołów wobec świata. Pierwszy paradygmat ekumenizmu miał zatem charakter praktyczny: ewangelizacyjno-misyjny, z ewangelizatorem-misjonarzem w roli głównej.

Z czasem ekumenizm musiał zająć się teologią i doktryną. Zrozumiano, że nie będzie jedności bez porozumienia w kwestiach teologiczno-doktrynalnych. Tak narodził się nowy paradygmat - teoretyczny, doktrynalny, z profesorem-ekumenistą na czele.

Rozpoczął się długi okres oficjalnych dialogów między Kościołami. Powstawały niezliczone uzgodnienia i dokumenty. Nie sposób przecenić tych osiągnięć i nie docenić czasem wręcz tytanicznej pracy profesorów--ekumenistów. Niemniej od początku taki ekumenizm miał jedną słabość: problemy z recepcją - w sensie oficjalnej akceptacji przez władze kościelne, a następnie przełożenia treści porozumień na wspólne życie wiernych różnych Kościołów. Wystarczy powiedzieć, że Kościół rzymskokatolicki przez 40 lat oficjalnie przyjął dwa uzgodnienia ekumeniczne. O ich wdrożeniu w codzienne życie była już mowa we fragmencie dotyczącym “Wspólnej deklaracji w sprawie nauki o usprawiedliwieniu".

Tymczasem dziś na pierwszy plan wysunęły się sprawy etyczno-społeczne, które prowadzą do przewartościowań i przetasowań w ekumenii. Na naszych oczach z wolna rodzi się nowy paradygmat ekumenii, z istotnym składnikiem właśnie etyczno-społecznym. Jeszcze nie wiadomo, jaki kształt ostatecznie przybierze. Jestem jednak przekonany, że głównym jego nośnikiem będzie świadectwo wiary w życiu codziennym. To oznacza, że w nowym paradygmacie ekumenizmu najważniejsze miejsce zajmie chrześcijańskie świadectwo, a ostatecznie duchowość ekumeniczna. Oczywiście, dialogi teologiczno-doktrynalne i wspólne struktury misyjne nie znikną, ale najważniejsze okaże się świadectwo.

W duchowości ekumenicznej chodzi o sprawy proste, znajdujące się w zasięgu nie tylko specjalistów, ale wszystkich chrześcijan. Chodzi “przede wszystkim - mówił w zeszłym roku kard. Kasper - o modlitwę, ponieważ jedności Kościoła nie możemy ani sprawić, ani zorganizować; jedność jest darem Ducha Bożego (...) A nie ma ekumenizmu bez nawrócenia i odnowy, bez oczyszczenia pamięci i przebaczenia. Ekumenizm duchowy oznacza następnie wspólne czytanie Biblii, wymianę doświadczeń duchowych, współpracę w służbie biednym, chorym, wyrzuconym poza nawias, cierpiącym z jakichkolwiek powodów. (...) Ekumenizm tego rodzaju nie ogranicza się do wybranych znawców; co więcej, jest on dostępny dla wszystkich i wszystkich obowiązuje. Kiedy chodzi o modlitwę, wszyscy są znawcami lub raczej - wszyscy powinni być znawcami".

W 2001 r. wybitny teolog prawosławny Olivier Clément powiedział: “Nie oczekuję niczego od oficjalnego ekumenizmu. Wierzę, że tym, co pozostanie i co trwale ukształtuje przyszłość, jest przyjaźń, małe grupy przyjaciół gromadzące prawosławnych, katolików, także protestantów". Nietrudno wyczuć w tych słowach zamierzoną przesadę, w której kryje się apel do oficjalnego ekumenizmu o rachunek sumienia i kapitalny remont. Jednak niewiele wyjdzie z reformy na “górze" ekumenii bez ekumenii “na dole" - bez mojego i Twojego, Czytelniku, świadectwa wiary w codziennym doświadczeniu świadków wiary innych Kościołów. Klucz do ekumenizmu przyszłości jest w naszych rękach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2004