Cveta Dimitrova, psychoterapeutka: Przeciętność jest zdrowa

Czujemy się zawstydzeni tym, że jesteśmy „zwyczajni”. Musimy być perfekcyjni, bo tacy będziemy kochani. Chęć wyróżniania się jest próbą poradzenia sobie z bardzo bolesnym poczuciem, że się nie liczymy.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

KONSTANTIN YUGANOV / ADOBE STOCK /
KONSTANTIN YUGANOV / ADOBE STOCK /

DOMINIKA TWOREK:Jakie skojarzenia niesie za sobą słowo „przeciętność”?

CVETA DIMITROVA: Ma ono wiele negatywnych konotacji i kojarzy nam się z czymś nieatrakcyjnym, mało pociągającym, niepożądanym. Dla wielu osób przeciętny to znaczy zwyczajny, niewyrazisty, pozbawiony charakteru, nieciekawy. Taki sposób myślenia o przeciętności sprawia, że od razu chce się od niej stronić.

W mojej bańce społecznej większość osób mierzy się z lękiem przed byciem przeciętnym. Ta obawa dotyka głównie dwudziesto- czy trzydziestolatków. Jedynie znajomi po czterdziestce, już ugruntowani na różnych płaszczyznach, uważają inaczej.

To bardzo powszechne doświadczenie, gdyż wszyscy – mniej lub bardziej – jesteśmy zanurzeni w tym samym kontekście społecznym. Bierzemy udział w ogromnym wyścigu, a globalne tendencje przyczyniają się do coraz większej potrzeby wyróżniania się. Jeżeli ma się poczucie, że stanowi to kwestię przetrwania, siłą rzeczy trudno przystawać na przeciętność.

Być może starsze osoby mają na nią większą zgodę, bo doznały już w swoim życiu różnych rozczarowań. A większe osadzenie – czy to w roli społecznej, czy świadomości, kim jestem – powoduje, że mamy mniej „kompulsywnej” potrzeby, żeby jakąś rzecz osiągnąć.

Co ten lęk przed przeciętnością mówi o świecie, w którym żyjemy?

Dziś nader często to, co nie jest „wow”, wcale nie wydaje się przeciętne, tylko gorzej – od razu klasyfikowane jest jako beznadziejne, wręcz godne pogardy. Wynika to w dużej mierze z faktu, że obecnie mamy bardzo określoną wizję – z mojego punktu widzenia wypaczoną i nierealistyczną – tego, czym jest dobre, wartościowe życie, dobrze wykonywana praca albo bycie kimś, kto ma dobre relacje z innymi. Współcześnie dysponujemy niewieloma opowieściami o tym, że jest coś atrakcyjnego i wartościowego w życiu, które nie jest spektakularne, nie ma w nim nieustannego pasma sukcesów, nie robi się rzeczy, które są absolutnie nadzwyczajne i wyjątkowe. A w tym pojęciu „dobre życie” wcale nie ma obrazu, któremu towarzyszyłyby jakieś niesamowite fajerwerki, bo nie na tym to polega.

Ja dodałabym do tego epitet – „wystarczająco dobre”.

To sformułowanie ma swoją genezę w pojęciu „wystarczająco dobrego rodzica”, które wprowadził na początku lat 70. Donald Woods Winnicott, brytyjski psychoanalityk. Chodzi o to, że w gruncie rzeczy dziecko nie potrzebuje rodzica, który jest absolutnie niezawodny i zaspokaja wszystkie potrzeby. Jemu wystarczy, że rodzic jest właśnie „wystarczająco dobry” – wystarczająco dostrojony, budujący dziecku bazę pod to, żeby mogło się rozwijać, eksplorować świat i mierzyć z utratą swojego poczucia omnipotencji, gdy będzie napotykało na rozczarowania. Wystarczająco dobry rodzic jest w opozycji do rodzica idealnego – kategorii, za którą wszyscy, na nieświadomym poziomie, tęsknimy. Tymczasem nie istnieje świat idealny, w którym inni ludzie ­zaspokoją wszystkie nasze potrzeby, pragnienia i fantazje. A po drugie, jest on też źródłem bardzo głębokich frustracji.

Cały akcent w przestrzeni publicznej kładziony jest dziś na postacie, które odniosły sukces. Niewidoczne są obrazy ludzi, którzy są „wystarczający”.

Rzeczywiście, nie jesteśmy na to wyczuleni, choć zarazem jest to coś, czego można po prostu doświadczyć. Bo nasze otoczenie wcale nie funkcjonuje dzięki temu, że dookoła są ludzie, którzy nieustająco robią coś spektakularnego, a dzięki tym, którzy wystarczająco dobrze wykonują swoją pracę, często o monotonnym, żmudnym charakterze. To dobrze pokazał moment pierwszego lockdownu, kiedy wszyscy tkwiliśmy w głębokiej dezorientacji i przerażeniu. Tym, co podtrzymywało całą strukturę, w jakiej żyjemy, była praca przez nas niezauważana: opiekunek, sprzedawców, kierowców czy urzędników.

A z czego lęk przed przeciętnością wynika na poziomie indywidualnych przyczyn?

Historie, które stoją za tym lękiem, będą u każdego poskładane z różnych kawałków. Jednak częstą figurą jest dziecko, które czuje, że nie istnieje, jeśli nie dostarcza sobie różnego rodzaju „podniet”. Takie dziecko nie jest zauważane przez swoich rodziców, bo oni głównie zwracają uwagę na to, czy dobrze radzi sobie w świecie zgodnym z kryteriami, które są w ich mniemaniu właściwymi – czy ma dobre oceny w szkole, jest popularne i lubiane przez rówieśników. A dzieci mają jednak bardzo głęboką potrzebę bycia widzianymi przez rodziców z różnymi swoimi aspektami, także tymi, które są trudne albo wiążą się z uczuciami nieprzyjemnymi – złością, rozpaczą, frustracją.

Z jakich powodów rodzice zachowują się tak wobec dzieci?

Rodzic może akcentować to, co jest w dziecku świetne, i oczywiście robi to w dobrej wierze, ale pod tym często kryje się potrzeba zaspokojenia własnego deficytu. On sam ma różne niespełnione ambicje, również czuł się zauważany tylko w obszarach, w których był dobry, a w innych czuł się niechciany i beznadziejny. Może w jego domu nie było dość miejsca na swobodne wyrażanie uczuć i zorientował się, że pewne rzeczy trzeba skrzętnie przed otoczeniem chować? Tym samym nie nauczył się tolerowania trudnych stanów, bo nie doświadczył bezpiecznego towarzyszenia mu w tym.

To sięga jeszcze głębiej. Dla niektórych osób robienie rzeczy i osiąganie równa się istnienie. Nie mogą po prostu być; bez osiągania, przezwyciężania własnych ograniczeń, wykorzystywania potencjału, „wychodzenia poza strefę komfortu”. Osoba, która nie może istnieć bez dostarczania sobie coraz to nowszych „bonusów”, w gruncie rzeczy jest w permanentnym stanie głębokiego poczucia zagrożenia. To może być też próba chronienia się przed popadnięciem w stan depresyjny.

Jakie uczucia kryją się pod lękiem przed przeciętnością?

Przede wszystkim wstyd, który jest doświadczeniem charakterystycznym dla dynamiki narcystycznej. Jestem zawstydzona tym, że jestem „zwykła”; że odstaję na niekorzyść. Że muszę być perfekcyjna, bo taka będę kochana. I nie mówię o tym, że wszyscy ludzie, którzy zmagają się z lękiem przed przeciętnością, mają jakiś problem narcystyczny, tylko o tym, że to jest aspekt osobowości każdego z nas, bo wszyscy mamy narcystyczne potrzeby. Także w dobrym sensie tego słowa, na przykład potrzeby uznania. A w dzisiejszej kulturze akcent najsilniej położony jest właśnie na uznanie, więcej – na bycie na piedestale. Tu nie ma miejsca na prozę życia.

Potrzeba bycia nieprzeciętnym objawia się też w chęci bycia kontrkulturowym, choćby to oznaczało nałogi. Używki stanowią dla niektórych osób atrybut oryginalności.

Można mieć różne fantazje na temat tego, z czym kojarzy nam się dana używka – z buntem, podkreślaniem swojej indywidualności, oderwaniem od tłumu. Kłopot w tym, że różne rzeczy, które dostarcza nam rynek, byśmy czuli się wyróżnieni, tak naprawdę wcale nie są takie wyjątkowe. Dziś bardzo trudno się buntować, ponieważ wszystko, co jest elementem takiego wizerunku, szybko zostaje zassane do machiny rynkowej, czyli czegoś, co służy przede wszystkim konsumpcji i prowadzi do uniformizacji.

Wiele rzeczy, które możemy kupić, reklamuje się dziś za pośrednictwem haseł: „to cię wyróżni”, „uczyni wyjątkowym”, „pozwoli ci się wyrazić”. A w rzeczywistości jest to coś, co szereg różnych innych osób dookoła nabywa w tym samym celu. I wszyscy, wybierając z czegoś, co jest ogólnodostępne, stają się do siebie podobni. Nie chodzi o to, żeby na siłę się różnić, tylko o postawienie sobie pytania: „Czego boję się w tym, że nie będę się odróżniać, i czy są też inne sposoby, żeby siebie wyrażać?”.

Jakie odpowiedzi padają, gdy zadaje je Pani w gabinecie?

Chęć wyróżniania się jest próbą poradzenia sobie z bardzo bolesnym poczuciem, że się nie liczymy. To jest szalenie niebezpieczny mechanizm. Bo dopóki udaje nam się kręcić w tym kołowrotku – czyli z lęku przed przeciętnością mobilizować się do robienia rzeczy, które są nieprzeciętne – możemy czuć umiarkowaną satysfakcję. Umiarkowaną, bo to uczucie jest bardzo ulotne. Ale w momencie, w którym zderzamy się z różnymi ograniczeniami, zaczynamy przeżywać ogromną frustrację i złość. Te uczucia najczęściej kierowane są przeciwko sobie, co wytwarza strukturę silnej wewnętrznej opresji. Że jeżeli nie uniknę poczucia bycia zwykłym, to znaczy, iż kompletnie zawodzę. Krótko mówiąc, jestem nikim. To kreuje system wewnętrznej tyranii, w której kategoria „wystarczająco dobre” znika z horyzontu. Pozostają tylko frustracja i niezadowolenie z tego, że nie jest tak, jak powinno być. A to „powinno” bardzo się modyfikuje. Bo jak udaje się jedną rzecz osiągnąć, to niemal natychmiast przestaje ona być źródłem satysfakcji i już dąży się do kolejnej.

To prowadzi do pragnienia osiągnięcia doskonałości?

W pewnym stopniu tak, nawet jeśli mamy świadomość, że to jest niedościgniony horyzont. W dążeniu do tego, żeby uniknąć niedoskonałości oraz bólu i frustracji, które się z tym wiążą, jest zarazem bardzo dużo iluzji. Bo nie możemy uchronić się przed cierpieniem związanym z naszymi własnymi oraz dostarczanymi przez świat ograniczeniami. Nie zapominajmy też o kontekście kulturowym; to wszystko odbywa się w klimacie ogromnej rywalizacji.

Cały czas osadzamy ten lęk w naszej współczesnej kulturze. A może dążenie do bycia nieprzeciętnym jest konstytutywną ludzką cechą, w związku z czym to zjawisko stare jak świat?

Oczywiście, że jest! Wszyscy mamy jakieś deficyty i to, że próbujemy je czasem kompensować, wcale nie musi być takie straszne. Ale współcześnie mamy mniej punktów odniesień, które nie poruszają się po skrajnościach. Mało tego, dzisiaj nie ograniczamy się do wąskiej społeczności, w której żyjemy, tylko do całego świata, a pod spodem tkwi narracja, że jak ktoś się bardzo postara, czyli będzie unikał tej przeciętności, to może mieć wszystko.

A gdyby spojrzeć na ten lęk jak na coś rozwojowego, motywującego do działania?

Nie twierdzę, że nie warto różnych rzeczy próbować. Ale spójrzmy na pewien przykład. Dla młodszego pokolenia źródłem inspiracji są dziś influencerzy. Ci młodzi ludzie mają poczucie, że super jest być kimś takim. Ale nie wszyscy nimi będą. Czy to, że ja nim nie zostanę, oznacza, że jestem do niczego? Nie!

Gdyby iść za definicją faszyzmu Timothy’ego Snydera, że jest on triumfem woli nad rozumem, można pokusić się też o teorię, że nasze próby przezwyciężenia własnych ograniczeń czasem prowadzą właśnie ku czemuś takiemu. Że mamy swój wewnętrzny faszyzm polegający na tym, iż jedyne, co jest możliwe, to nie być w czymś zwyczajnym.

To nie jest – jak to pięknie nazwał prof. Jacek Hołówka – „bycie dobrym średniakiem”, to jest nic. W tym sensie mówimy o wewnętrznym tępieniu wszystkiego, co nie wpisuje się w nasz obraz rzeczy wartościowych. Mimo narracji rozwojowej, która za tym stoi, często wbrew zamierzonym celom, prowadzi to do wewnętrznej destrukcji, czasem nienawiści do siebie. Powoduje ogromne cierpienie.

Boimy się, że jak sobie odpuścimy, dopadnie nas gnuśność?

Lęk przed tym, że nie mogę nie stawać na palcach, jest właśnie o przekonaniu, że liczy się tylko i wyłącznie stawanie na palcach i jeśli tego nie zrobimy, to wpadniemy w otchłań lenistwa. Może czasem tak, ale kiedy indziej odpuszczenie jest też gestem odwagi.

Lęk tym różni się od strachu, że jest odpowiedzią na wyimaginowane zagrożenie. A może należałoby zmienić tę narrację o przeciętności i zacząć postrzegać ją jako coś, co jest w ogóle nierealne, bo każdy człowiek jest wyjątkowy, więc nieprzeciętny?

To prawda, że każdy z nas jest absolutnie jedyny w swoim rodzaju. Ale to, co pani mówi, jest zbudowane na innym systemie wartości niż nieprzeciętność, o której rozmawiałyśmy. Skoro każdy jest nieprzeciętny, to nikt się nie wyróżnia. Nie bierze udziału w wyścigu.

Jeżeli dziś od uczestnictwa w tym wyścigu zależy nasze przetrwanie, a lęk przed przeciętnością jest w nas wpisany – jak zachować balans, żeby z niego czerpać, i nie stać się dla siebie tyranem?

Można zacząć zadawać sobie pytania. Pomyśleć o tym, jaka jest funkcja tego lęku, skąd się bierze, przed czym chroni? I tutaj odpowiedzi mogą być w pewnym sensie proste, na przykład, że chodzi o poczucie bezpieczeństwa. Nad tym można się zastanowić. Czy naprawdę dzięki temu osiągnę ten stan? Czy poczuję się bardziej wartościową osobą? Będę miała przekonanie, że jestem ważna dla innych? Czy da mi to poczucie, że jest dla mnie odpowiednie miejsce w świecie? Czy dzięki temu będę miała bliskie i dobre relacje?

Co z tego, że sobie na te pytania odpowiemy?

Wtedy mamy wybór. Jung często cytował takie powiedzenie: „Jeżeli wiesz, co robisz, jesteś zbawiony”. Nie jest żadnym nakazem czy imperatywem, że ktoś ma się zmieniać albo nie robić tego, co robił do tej pory, zwłaszcza jeżeli to spełnia istotną rolę w jego życiu i nie pociąga za sobą szkód. Zawsze można wybrać opcję maksymalistyczną, ale jeżeli czujemy, że to jest wbrew nam, to może osiągnęliśmy dobry punkt wyjścia, żeby dokonać innego wyboru i zmienić swoją ścieżkę w życiu.

Dlaczego w dyskursie publicznym lęk przed przeciętnością nie cieszy się takim powodzeniem jak na przykład depresja?

A czy dla pani sformułowanie „lęk przed przeciętnością” jest jakoś atrakcyjne?

Niezbyt.

No właśnie. Co więcej, zarówno ten lęk, jak i depresję interpretowałabym bardziej jako objaw niż tylko chorobę.

Zapewne ludzie nie przychodzą do gabinetów psychoterapeutów z diagnozą: „Boję się przeciętności”.

Wiele osób idzie na terapię, żeby „naprawić” to, co przestało działać. Wcześniej byli w stanie cały czas się mobilizować – pracować po kilkanaście godzin dziennie i stawać na palcach – a nagle nie mogą. Coś się stało i potrzebują zmiany. Mają poczucie, że jeśli problem „przepracują”, będą mogli funkcjonować jak wcześniej. Ale moment, kiedy ktoś trafia na terapię, może stać się też początkiem konfrontacji z tym, co tkwi u źródeł cierpienia. I stanowić impuls do zrekonstruowania dotychczasowego obrazu siebie. ©

CVETA DIMITROVA jest absolwentką filozofii na UW, psychoterapeutką, założycielką ośrodka Znaczenia. Psychoterapia.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Przeciętnie, czyli dobrze