Jak docenić życie. Rozmowa z psychoterapeutką

IZA FALKOWSKA-TYLISZCZAK, psychoterapeutka: W bliskości najbardziej boimy się samych siebie. I dlatego odsłonięcie się przed kimś jest możliwe dopiero wtedy, gdy poczujemy się bezpiecznie we własnej skórze.

11.03.2023

Czyta się kilka minut

 / ADOBE STOCK
/ ADOBE STOCK

DOMINIKA TWOREK: Czym jest bliskość między ludźmi?

IZA FALKOWSKA-TYLISZCZAK: To swoboda bycia sobą i pełnego wyrażania siebie przy drugim człowieku. Można o niej pomyśleć jak o owocu mango, który jest słodki i bardzo aromatyczny, ma w sobie rodzaj balsamicznego smaku, ale wyczuwalny jest w nim też pewien smrodek. Choćby to było piękne, dojrzałe i niezgniłe mango, czujemy w nim nutkę zepsucia. Podobnie jest z bliskością. To kwestia bycia w pełni, ze swoimi zaletami i wadami.

Jeżeli akceptujemy własne „nutki zepsucia”, to łatwiej nam otworzyć się na nieprzyjemne zapachy innych?

Zgoda ze sobą chroni nas przed mechanizmem projekcji. Polega on na tym, że gdy nie akceptujemy czegoś w sobie, widzimy to na zewnątrz. Wyobraźmy sobie kobietę, która nie uznaje swojej seksualności. Taka osoba będzie przekonana, że mężczyznom jedno w głowie, a z lęku przed wykorzystaniem będzie ich unikała. Po drugie – moim zdaniem – to mit, że przeciwieństwa się przyciągają. Oczywiście, partnerzy miewają przeciwstawne cechy i niektóre różnice między sobą uznają za atrakcyjne, przynajmniej na początku. Ale z wielu badań wynika, że relacje oparte na podobieństwach są łatwiejsze do utrzymania. Bo smrodek jest łatwiejszy do przyjęcia, jeśli jest nam znajomy. A jeżeli między nami a drugim człowiekiem są kolosalne różnice, to dużo trudniej jest o akceptację i porozumienie.

Co jest warunkiem niezbędnym do osiągnięcia poczucia bliskości?

W bliskości najbardziej boimy się samych siebie. I dlatego odsłonięcie się przed kimś jest możliwe dopiero wtedy, gdy pogodzimy się z tym, jacy jesteśmy – poczujemy się bezpiecznie we własnej skórze. A w osiągnięciu tej zgody przeszkadza głównie nasza pycha. Mówiąc językiem psychologicznym, dla niektórych z nas różnica pomiędzy „ja” idealnym i „ja” realnym jest bardzo trudna do zaakceptowania.

Obawiamy się też, że bliskość pozbawi nas zbroi, bez której będziemy bardziej podatni na zranienie ze strony innych ludzi?

Lęk przez odrzuceniem i zranieniem to kolejny element. Bo, jak mówił Zygmunt Freud: „Najbardziej jesteśmy narażeni na cierpienie, gdy kochamy”. Bliska relacja z drugim człowiekiem wymaga oddania części kontroli, a także elementu zaskoczenia, otwartości. To nasila lęk przed odrzuceniem, bo sami nie wiemy do końca, co odsłonimy. Wpisana jest w to również obawa przed zatraceniem, pochłonięciem przez drugą osobę, utratą własnej tożsamości. Że stanie się coś takiego, iż ten człowiek będzie „za blisko” i narzuci nam swoją osobowość czy sposób funkcjonowania, a tym samym odbierze nam autonomię.

Boimy się syjamskości.

Tak, całkowitej symbiozy – fuzji, zlania. Ten rodzaj doświadczenia jest bardzo cenny i przynosi nam ogromną przyjemność, ale tylko przez chwilę – na przykład w seksie. Natomiast jeśli przybiera długotrwały charakter, ostatecznie jest dla nas obciążający. Symbioza szczególnie często dotyka par, które powstają bardzo wcześnie. Użyła pani słowa „syjamskość”. To określenie opisuje bliźnięta i zarazem dobrze pokazuje brak dojrzałości, dziecięcość. Z czasem w takiej parze ustaje namiętność, bo kochanie się z samym sobą to dla wielu dużo mniejsza przyjemność.

Czy wszyscy – w mniejszym lub większym stopniu – boimy się bliskości?

Może nie wszyscy, ale większość z nas. Ludzie różnią się od siebie, jeśli chodzi o zapotrzebowanie na kontakt, więc znajdą się osoby, które nie chcą wchodzić w bliskość z powodów innych niż lęk. Myślę też, że sytuacja wygląda inaczej w przypadku 60-latków, 30-latków czy młodzieży. Młodsze pokolenia mogą nie być tą bliskością aż tak zainteresowane jak osoby starsze, gdyż są sprawniejsze w zaspokajaniu swoich potrzeb wirtualnie. Dziś ludzie z całego świata, który bardzo się skurczył po powstaniu internetu, rozmawiają ze sobą, grają, robią razem różne rzeczy – choć można dyskutować o tym, czy nie jest to iluzoryczne.

Jakie strategie obronne stosujemy, żeby uciec przed drugim człowiekiem?

Przede wszystkim izolujemy się. Uciekamy w pracę, używki albo różnego rodzaju kompulsywne zachowania. Coraz częściej siadamy do stołu czy idziemy do łóżka z telefonem w ręku. Dzięki nowym technologiom możemy samodzielnie zaspokajać również potrzeby seksualne. Korzystanie z rozmaitych gadżetów jest sposobem na unikanie realnej bliskości.

Skąd się w nas bierze lęk przed bliskością?

Z wczesnego dzieciństwa. Badania pokazują, że stres u niemowlęcia – szczególnie pomiędzy 6. a 18. miesiącem życia – powoduje dalekosiężny wpływ na ośrodki w mózgu odpowiedzialne za emocje. W tym okresie formuje się bliskość, a kluczową rolę odgrywa nie tylko kontakt i dotyk rodzica, ale także interakcja między nimi. Zna pani eksperyment kamiennej twarzy Edwarda Tronicka?

Nie. Na czym polegał?

Stworzono sytuację, w której matka niemowlęcia przez jakiś czas w naturalny sposób reagowała na to, co jej dziecko robi. Jeśli ono się uśmiechało, ona również. Dziecko gaworzyło, matka też. I tak dalej. Ale od pewnego momentu, chociaż maluch nadal podejmował swoją aktywność, twarz matki pozostawała neutralna. W efekcie już po krótkim czasie dziecko okazywało niepokój i dezorganizację. To doświadczenie uwidoczniło, jak duże znaczenie dla tworzenia się więzi ma ­interakcja.

Dlaczego jest tak istotna?

Podobnie jak dotyk, wyzwala oksytocynę, zwaną „hormonem miłości”, która zapewnia uczucie komfortu oraz powoduje produkcję dopaminy i serotoniny – neuroprzekaźników potrzebnych do rozwoju mózgu i regulacji gwałtownych emocji. Więź tworzy się więc poprzez to, co jest dla nas przyjemne. Co więcej, bliskość ma reprezentację w tych samych rejonach mózgu, co słodki smak i miły zapach.

Nasza umiejętność wchodzenia w bliskość zdeterminowana jest przez interakcję z rodzicami w pierwszych kilkunastu miesiącach naszego życia?

O tym mówi też teoria przywiązania Johna Bowlby’ego, na bazie której w latach 60. opracowano teorię trzech stylów przywiązania: bezpiecznego, unikającego oraz lękowo-ambiwalentnego. Styl bezpieczny tworzy się w sytuacji, w której rodzice – przede wszystkim matka – adekwatnie reagują na sygnały dziecka, a ono uczy się, że jego potrzeby mogą być bezpiecznie zaspokajane. Takie dziecko nie powinno mieć problemu z budowaniem bliskich relacji w przyszłości. Natomiast styl unikający tworzy się wtedy, kiedy otoczenie nie reaguje na potrzeby niemowlęcia, więc ono wyciąga wniosek, że nie ma sensu liczyć na siły zewnętrzne; trzeba radzić sobie samodzielnie. Takiej osobie trudno będzie wchodzić w relacje, będzie wybierać wycofanie emocjonalne i raczej „używać” innych. Styl lękowo-ambiwalentny objawia się zaś wtedy, gdy rodzic jest nieprzewidywalny. Raz te potrzeby zaspokaja, a kiedy indziej nie. Taka sytuacja jest szczególnie niebezpieczna, bo dziecko tkwi w nadmiernym przywiązaniu do rodziców. W dorosłym życiu może więc „kochać za bardzo” i być gotowe znosić zbyt wiele, aby w ogóle pozostać w relacji.

Na późniejszych etapach życia jedynie osadzamy się w swoich schematach czy te style się modyfikują?

Wszyscy nosimy w swoich umysłach podstawową matrycę i wybieramy do kontaktu ludzi, którzy są z nią zgodni. Praktyka życiowa raczej potwierdza nasze pierwotne doświadczenie, umacniając w przekonaniu, czy można bezpiecznie być z ludźmi blisko czy też nie. Ale na szczęście nie jesteśmy stuprocentowo skazani na ten wzór. Style unikający czy lękowo-ambiwalentny mogą być korygowane przez dobre relacje z partnerem. Istnieje też jednak niebezpieczeństwo, że traumatyczne doświadczenia – jak napaść, gwałt czy wojna – mogą odebrać poczucie bezpieczeństwa i sprawić, że dana osoba nagle przestanie być zdolna do bliskości.

Czy ten lęk jest emblematyczny dla kultury Zachodu, w której podczas wychowywania dzieci bardziej niż na kompetencje związane z kolektywnością stawia się na rozwój ich własnego potencjału?

Oczywiście. Dziś macierzyństwo jest właściwie nieodpowiednie dla naszej kultury. Zwłaszcza zamknięcie się w klatkach mieszkań – a tym samym pozbawienie dzieci plemiennego wychowania czy choćby życia w wielopokoleniowej ­rodzinie – jest dla matek bardzo trudne. Myślę, że coś specyficznego jest też w krajach postkomunistycznych. Wieloletnie ­zmuszanie nas do kolektywizmu i ­różnego rodzaju wspólnot może powodować przesunięcie się w drugą stronę – indywidualizacji czy wręcz narcyzmu – i potrzeba czasu, żeby to odchylenie znalazło złoty środek.

Dążenie do bliskości nie jest instynktem?

Pamiętajmy, że poza tendencją do tego, żeby być z innymi ludźmi blisko, mamy w sobie również wrodzony instynkt do walki i nienawidzenia się nawzajem. Tak było, jest i – niestety, moim zdaniem – będzie. Ale szczególnie niepokoi mnie kierunek, w jakim dziś zmierzamy: bałaganu, przewrotności i perwersji.

Co ma Pani na myśli?

Pandemia, wojna na Ukrainie oraz kryzys klimatyczny spowodowały większą świadomość tego, jak nieprzewidywalne jest życie. Wielu z nas doszło do wniosku, że planowanie czy porządkowanie rzeczywistości nie ma sensu, a jedyne, co można zrobić, to przygotować się na chaos. Dodajmy do tego zmiany kulturowe i fakt, że coraz częściej bardzo młodzi ludzie nie są pewni swojej tożsamości płciowej, co niekoniecznie związane jest z gospodarką hormonalną danej osoby. A wpływ nowych technologii na nasze umysły jest zupełnie nieprzewidywalny. W coraz większym stopniu mamy do czynienia z czymś nieznanym i pomieszanym. Czy to wszystko oznacza zagrożenie dla bliskości, czy tylko jakąś jej odmianę? Tego nie wiem.

Popularnością wśród młodych ludzi cieszy się poliamoria, czyli wchodzenie w kilka związków jednocześnie.

Wydaje mi się, że jest to rodzaj iluzji. Chociażby ze względu na fakt, że po swoich zwierzęcych przodkach dziedziczymy nie tylko chęć do różnorodnych kontaktów seksualnych, ale też rywalizację. Zapomina się o tym, że w poliamorycznych związkach nieunikniona jest walka między partnerami.

A może u podstaw tego zjawiska leży bunt przeciwko indywidualistycznej kulturze i chęć przywrócenia bliskości na przykład poprzez tworzenie wielu związków opartych na wspólnotowych zasadach?

Jeśli przypomnimy sobie rewolucję francuską, to jedną z jej idei było przeciwstawienie się mieszczańskim regułom życia, także poprzez dzielenie się partnerami seksualnymi. Chodziło o to, żeby wszystko było wspólne, również mężowie i żony. Możemy więc dojść do wniosku, że historia się powtarza. Wtedy też prawdopodobnie było to jakimś buntem, odpowiedzią, ale okazało się niewystarczająco dobre, by przetrwać jako wartość na szeroką skalę. Właśnie z powodu wbudowanej w nas rywalizacji.

Jak zanikanie fizycznej bliskości pomiędzy ludźmi ma się do naszej seksualności i promowanego współcześnie kultu perfekcyjnego ciała?

Seksualność połączona jest z atrakcyjnością fizyczną, gdyż ma silny związek z prokreacją. Gdy chcemy mieć potomstwo, cechy, które dostrzegamy u potencjalnego partnera czy partnerki – na przykład proporcja szerokości talii do bioder u kobiet – stanowią dla nas ważny wskaźnik biologiczny. Ale w momencie, w którym przestaje nam chodzić o to, żeby mieć dzieci, nie jest to dla nas już tak istotne i większą rolę zaczyna odgrywać bliskość emocjonalna. Jednak z drugiej strony współczesna komercja kultywuje w sztuczny sposób przekonanie, że musimy cały czas utrzymywać nasze ciała w doskonałej formie. Problem w tym, że za tym wcale nie idzie realne zbliżenie z drugą osobą, bo liczy się tylko i wyłącznie kwestia prezentacji.

Czy doświadczenie pandemii unaoczniło nam coś ważnego, jeśli chodzi o odczuwanie bliskości?

Paradoksalnie pandemia zwiększyła potrzebę bliskości. Bo co możemy postawić przeciwko zagrożeniu śmiercią? Mówiąc górnolotnie: tylko miłość. A mniej górnolotnie: bliskich i wspólnotę. Świadomość różnego rodzaju niebezpieczeństw wpływa na to, że ludzie – jeśli tylko mogą – starają się być razem.

Istnieje jakieś antidotum na przezwyciężenie lęku przed bliskością, które nie wiązałoby się z zagrożeniem?

Tak. Bardzo istotne jest, aby pielęgnować relacje z tymi, którzy już są dla nas ważni i wartościowi. Takim remedium może być na przykład szeroko rozumiana tolerancja. Przypomniał mi się w tym kontekście duński film „Uczta Babette” o kostycznej, rygorystycznej społeczności i pewnej uciekinierce z Francji w czasach rewolucji francuskiej. Kobieta przynosi im swobodę, zaczynając od dobrego jedzenia. Chodzi o docenienie tego, co życie może nam dostarczać. Pomocna w budowaniu bliskości między ludźmi jest też psychoterapia.

Bo terapeuta akceptuje nas, mimo że mówimy o sobie rzeczy, których się wstydzimy?

Terapia jest wehikułem, który działa poprzez zbudowanie swoistej bliskości. Sama niejednokrotnie doświadczałam w gabinecie wzruszenia, które wiązało się z możliwością prawdziwego i bezpiecznego kontaktu z drugim człowiekiem. Ale terapia ma jeszcze jeden ważny aspekt: poprzez interpretację własnych doświadczeń prowadzi do lepszego rozumienia siebie i większej akceptacji swojej osoby. Z badań socjologicznych Przemysława Sadury i Sławomira Sierakowskiego wynika, że 88 proc. Polaków zgadza się ze stwierdzeniem, iż obowiązkiem państwa jest zagwarantować każdemu dostęp do psychoterapii, dla 49 proc. jest to zdecydowanie ważne. To, że nagle ludzi interesuje, aby w siebie zajrzeć głęboko, daje ogromną nadzieję na stopniowe przywracanie bliskości między nami.©

IZA FALKOWSKA-TYLISZCZAK jest psychoterapeutką i superwizorką psychoterapii Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, pracuje w Zespole Pomocy Psychoterapeutycznej w Warszawie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Docenić życie