Cuda i cudeńka

Nie wierzę, że kiedy się modlił, to świecił, i niezależnie od tego, co widział jego rozmówca, nie wierzę w ukazanie mu się ducha ojca Pio. To nie dzięki nadzwyczajnym zdarzeniom jest "Papieżem, który nie umiera".

30.03.2010

Czyta się kilka minut

Okładka pożegnalnego numeru "TP" nr 15/2005 /
Okładka pożegnalnego numeru "TP" nr 15/2005 /

Santo subito! To już pięć lat. W miarę upływającego czasu przybywa "rewelacji". Ktoś widział go przez uchylone drzwi apartamentu, jak w nocy się modli leżąc krzyżem w sypialni, a jego ciało świeci. Ktoś inny w czasie rozmowy z nim, w miejscu jego twarzy zobaczył twarz nieżyjącego już ojca Pio. Powiedział wtedy: "widzę ojca Pio", a on spokojnie: "tak, i ja go widzę". Inny opowiada, że "kiedy mu asystował, zakładał mitrę, podawał chusteczkę", był pewien, że dotyka człowieka prawdziwie świętego. Ktoś słyszał dochodzące z jego pokoju (w Castel Gandolfo) "odgłosy uderzeń, gdy się biczował". Potem ktoś inny, powielając tę opowieść, dopisał, że w szafie, między sutannami, trzymał specjalny pasek do tego celu. Pasek zabierał ze sobą wyjeżdżając na wakacje.

Albo to, ujawnione po latach: jako wikary w krakowskiej parafii św. Floriana kiedyś nie zjawił się w kościele o wyznaczonej godzinie, by odprawić Mszę św. Dlaczego? Dlatego, że jedyne buty oddał ubogiemu, a nie chciał iść do kościoła w skarpetkach.

Opowieść o nadzwyczajnej podzielności uwagi: dwie osoby równocześnie czytały mu głośno dwie różne książki, a on, słuchając, sam czytał jeszcze jedną. Poważny autor (Włoch) napisał, że pracujący w Watykanie zaprzyjaźniony z nim Polak musiał zbudować w jego prywatnej kaplicy drewnianą platformę, bo on się często i długo modlił leżąc krzyżem na zimnej, marmurowej posadzce (drewniana platforma, żeby się nie przeziębił). Tamże: zawsze w ciągu dnia nosił różaniec "owinięty wokół ręki", a kiedy szedł spać, kładł różaniec na nocnym stoliku.

Albo to: potajemnie konsekrowanego na Słowacji biskupa Pawła Hnilicę, który potem, w obawie przed aresztowaniem, uciekł ze Słowacji i zamieszkał w Rzymie, wysyłał (w sekrecie przed Sekretariatem Stanu!) z tajnymi misjami a to do Moskwy, a to do Medziugorja. I jeszcze: co było przedmiotem słynnej rozmowy z generałem Jaruzelskim na Wawelu? Zapewnił generała, że się godzi na socjalizm, jako na rzeczywistość, a tylko chciałby, żeby to był "socjalizm z ludzką twarzą"?

Rozsianych w coraz to nowych książkach bzdur przybywa. Kto był w papieskiej kaplicy, wie, że żadnej drewnianej platformy nie było. Kto zna rozkład papieskich apartamentów, wie, że nie istniała możliwość podglądania Jana Pawła II w sypialni. Skąd pewność, że "odgłosy" były odgłosami biczowania? Różaniec okręcony wokół ręki? Sam widziałem, jak wyjmował różaniec z kieszeni. Nie wierzę też w tajne misje biskupa Hnilicy. Nie wierzę, że kiedy się modlił, to świecił, i niezależnie od tego, co widział jego rozmówca (ludzie różne rzeczy widują), nie wierzę w ukazanie mu się ducha ojca Pio. Ktoś może uznać, że skoro był święty, to mógł świecić i widzieć ducha, choć w tej ostatniej sprawie sam opis nie bardzo trzyma się kupy: duch miał ukazać swoją twarz w miejscu jego twarzy, więc jak mógł widzieć? Chyba że było tam lustro...

I tak dalej, i coraz śmielej. Opowieści z pewnością szczere, jak ta rekonstrukcja rozmowy na Wawelu. Tak ją pewnie zapamiętał generał. Ale czy to, jaki był stosunek Jana Pawła II do ustroju PRL, nie ma nic do rzeczy? Pamięć ludzka potrafi płatać figle. Gdyby policzyć ludzi przekonanych, że odchodząc od konfesjonału w Bazylice św. Piotra w Wielki Piątek odkryli, iż spowiadał ich Jan Paweł II, to kolejka sięgałaby do zamku św. Anioła.

Na szczęście o Janie Pawle II napisano także dobre, mądre książki. Zresztą ludzi, którzy czytają te dobre i te zawierające bzdury, jest stosunkowo mało. To nie dzięki książkom, gazetom, filmom, telewizji Gian Franco Svidercoschi miał prawo napisać, że Jan Paweł II to "Papież, który nie umiera". Ta trwająca obecność nie opiera się na mediach. Jak wtedy, gdy każdy, słuchając go w wielkim tłumie, miał poczucie, że Papież mówi wprost do niego; jak w spotkaniach, nawet najkrótszych, poczucie, że on koncentrował całą uwagę na rozmówcy; jak w prywatnych modlitwach mówił Bogu - posługując się przechowywaną w klęczniku "ściągawką" - o każdym, za kogo się modlił, z osobna, po imieniu - tak i teraz jego obecność jest dla niezliczonych ludzi czymś własnym, indywidualnym, wręcz intymnym. Mówią o tym choćby listy składane wraz z kwiatami na płycie grobowej.

Zacytuję fragment Svidercoschiego: ,,Polecam twej opiece tę osobę, o której ty dobrze wiesz..." - podpisała ,,matka, żona, kobieta". Inna poufale nazywa go ,,Karolkiem", pisząc: ,,Mam nadzieję, że nie wyda ci się to nietaktem". Jeszcze inna jest prostytutką z dwojgiem dzieci i koszmarną przeszłością. "Jeśli potrafisz czytać w moim sercu, ujrzysz samotną, dobrą i niestety nigdy niekochaną kobietę. Błagam Cię, Ojcze Święty, bądź przy mnie. Nie mam nikogo, oprócz Ciebie!". Nie jest to zdesperowany monolog osoby, której słowa pozostają bez odpowiedzi, lecz autentyczna rozmowa, o czym świadczą ostatnie słowa listu: ,,Proszę Cię, spraw, abym znowu uwierzyła, będę nadal z Tobą rozmawiać. Kocham Cię".

Często powraca pytanie, co z pontyfikatu Jana Pawła II pozostało. Pozostało santo subito: niepokój, czasem irytacja, że proces się przeciąga. Nie sądzę, by irytacja była uzasadniona. Skoro Kościół od dawna nie beatyfikuje przez aklamację wiernych, procedury muszą zachować swój rytm. A procesy beatyfikacyjne papieży nie są łatwe, skoro ich działania to wypadkowa wielu sił i synteza wielu stanowisk w Kościele, a nawet w samej Rzymskiej Kurii. Czy to, co ostatecznie widzimy, jest czystą realizacją papieskich idei? Czy teksty wygłaszane lub podpisywane przez papieży są od początku do końca ich tekstami? Czy rzeczywiście to oni odpowiadają za wszystkie nominacje, za wszystkie podpisane ich imieniem decyzje? Jak oddzielić pytanie o świętość Jana Pawła II od pytania o świętość Kurii? Oczywiste jest, że jeśli coś podpisuje, to za to odpowiada.

Nie ma wątpliwości, że przez 27 lat pontyfikatu odcisnął piętno na wizerunku Kościoła, na historycznych wydarzeniach przełomu wieków. Nie ma wątpliwości, że czasem musiał się mierzyć z nawykami i rutyną urzędu. Jego pontyfikat ma cechy partykularne, różne od innych pontyfikatów, jego własne.

Długa jest lista wydarzeń, o których należy powiedzieć "po raz pierwszy w historii papiestwa i Kościoła...". Był pierwszym papieżem, który przekroczył próg synagogi i meczetu, pierwszy zwołał przywódców wszystkich religii (do Asyżu), aby być razem i się modlić, pierwszy publicznie wyznał winy chrześcijan, pierwszy publicznie mówił o konieczności dokonania rewizji sposobu rozumienia prymatu biskupa Rzymu, który miał być zasadą jedności wyznawców Chrystusa, a ich podzielił. Pierwszy głosił, że człowiek jest drogą Kościoła, nie odwrotnie. Nie lękał się konfrontacji wiary z nauką i światem kultury. Był bardziej charyzmatycznym wizjonerem niż szefem urzędu. Powiedziano o nim, że oczyszczał źródła, nie tracąc energii i czasu na naprawianie kanalizacji.

Co pozostało? On sam kiedyś powiedział, że z tym jest jak z ewangelicznym ziarnem. Jedno obumiera, inne wydaje mały plon, jeszcze inne wielki. Człowiek tylko rzuca ziarno.

Wpłynął na bieg historii. Także naszej. Można się spierać, na ile przyczynił się do upadku ZSRR i przemian w Polsce, ale istota sprawy leży w tym, że zdobył serca Polaków, że był dla nich mistrzem życia, wzorem, punktem odniesienia i powodem do narodowej dumy. Był intensywnie obecny w momencie upadania murów dzielących Polskę od Zachodu, był, kiedy nastąpiło zderzenie nas, mieszkańców najłagodniejszego, ale jednak baraku w komunistycznym obozie, z Zachodem, w tym także z konsumizmem, praktycznym materializmem, stylem życia, jakby Bóg nie istniał. Zderzenie mogło być dla wiary i dla Kościoła w Polsce katastrofą. Nie było. Może dlatego, że był on, świadek wiary? Można było nie wierzyć, ale nie można było wiary lekceważyć, bo jego, jego wiary nie można było nie szanować.

Kiedy został papieżem, nastąpił prawdziwy boom powołań. Marsz ku wolności nabrał tempa. Jego portret na bramie strajkującej stoczni był czymś całkowicie oczywistym, jak oczywistym była tam obecność księży, spowiedzi, Msze św. w miejscach strajków.

Wydawało się, że przeprowadził Polskę i Kościół w Polsce przez najtrudniejszy zakręt na drodze do "nieszczęsnego daru wolności". I potem odszedł do domu Ojca.

Co po pięciu latach zostało? Myślę, że Janowi Pawłowi II zawdzięczamy większą dojrzałość wiary. Wierzący chcą wiedzieć, co znaczy być wierzącym, niewierzący - dlaczego są niewierzącymi. Dzięki Papieżowi zmienił się, oczywiście nie u wszystkich i nie wszędzie, stosunek do innych religii, zwłaszcza do Żydów, wiele zrobiono dla pogłębienia jego nauczania, choć niekiedy, zwłaszcza w sprawach społecznych i politycznych, ma się wrażenie, że zbyt mało z tego w nas pozostało.

Czy z odejściem Jana Pawła II należy wiązać występujące po jego śmierci zjawiska negatywne, takie jak poważny spadek liczby kandydatów do kapłaństwa i do życia zakonnego? Liczba wstępujących do seminariów w roku 2007 zmniejszyła się o 25 proc. w stosunku do roku poprzedniego i nadal utrzymuje się tendencja spadkowa. Wciąż jednak sytuacja nie jest dramatyczna i nie można mówić o pustoszeniu polskich seminariów (co najwyżej o pustoszeniu niektórych). Niewykluczone też, że nowi kandydaci jakością zrównoważą ubytek ilości i będą lepszymi księżmi aniżeli dawne pokolenia

Kościół w Polsce wiele robi, by żywą pamięć o "Polskim Papieżu" utrzymać. Trzeba jednak się liczyć z niszczącym działaniem płynącego czasu. Rośnie pokolenie tych, którzy Jana Pawła II nigdy nie spotkali, a ci, co świadomie przeżyli niezapomniany wstrząs 16 października 1978 r. - Habemus Papam - będą po trochu odchodzili do wieczności. Są co prawda święci, którzy się opierają korozji czasu, jak św. Franciszek z Asyżu czy Matka Teresa z Kalkuty. Ci nie starzeją się nigdy. Żyją, pamięć o nich nie nabiera - jak to czasem bywa - cech bardziej magicznych aniżeli autentycznie religijnych (czy nie dotknęło to pamięci św. Antoniego?). Zależy to głównie od tego, kim byli.

Czy Jan Paweł II znajdzie się w tym gronie nieprzemijalnych postaci Kościoła? Niech go tylko ręka Boska broni przed radosną twórczością hagiografów, którzy jego świętość przycinają do własnych wyobrażeń o świętości. Choć tego całkowicie nie da się wyeliminować, jestem dobrej myśli. Jan Paweł II bliski ludziom, bo autentycznie kochający ludzi i stale zanurzony w Bogu, stał się papieżem ludzkich serc. Tam jego pamięć się przechowa i stamtąd do przyszłych pokoleń powędruje.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2010