Co wpada w sieci

Nielegalny handel rzadkimi zwierzętami i preparatami zawierającymi wyciągi z ich ciał stanowi coraz większe wyzwanie dla ochrony przyrody. Na aukcjach można znaleźć nawet nowo odkryte gatunki.

08.11.2021

Czyta się kilka minut

Konik morski Hippocampus taeniopterus na rafie koralowej w pobliżu Indonezji. / GEORGETTE DOUWMA / GETTY IMAGES
Konik morski Hippocampus taeniopterus na rafie koralowej w pobliżu Indonezji. / GEORGETTE DOUWMA / GETTY IMAGES

Niewielkie rudo-żółte papierowe opakowanie z narysowanym nań konikiem morskim. W środku plastikowa buteleczka z setką zielonych pastylek, wykonanych głównie z ekstraktu z żeń-szenia, kilku egzotycznych ziół i sproszkowanych pławikoników – popularnie nazywanych konikami morskimi. Taka mieszanka ma według producenta poprawiać potencję, wzmacniać organizm i chronić drogi moczowe.

W ukraińskich aptekach jedno opakowanie tego suplementu diety kosztuje ok. 60 zł, na nielegalnych aukcjach w Polsce – dwa-trzy razy tyle. Jeszcze 10 lat temu podobny specyfik dostępny był także w polskich sklepach – i był bardzo popularny. Jak szacowała organizacja World Wide Fund for Nature, między 2005 a 2009 r. do naszego kraju sprowadzono w sumie 27 ton sproszkowanych koników morskich. To ok. 4 milionów martwych zwierząt.

Ekstrakt z pijawki

Od kiedy w 2011 r. produkt został w naszym kraju wycofany ze sprzedaży, coraz częściej jemu podobne można znaleźć na polskich granicach. Transport zwierząt (i w mniejszym stopniu roślin) jest regulowany przez obowiązującą od 1975 r. konwencję o międzynarodowym handlu dzikimi zwierzętami i roślinami gatunków zagrożonych wyginięciem, nazywaną konwencją waszyngtońską lub CITES (to skrót od jej anglojęzycznej nazwy). Zawarte w niej przepisy obejmują nie tylko żywe okazy, lecz także te martwe oraz produkty z nich wytworzone – o czym boleśnie mogą się przekonać nieświadomi turyści wracający do kraju z portfelem ze skóry aligatora lub kawałkiem skamieniałego koralowca zabranym z tropikalnej plaży.

Gdy myślimy o przemycie zwierząt, to pewnie przed oczami stają nam rzadkie rodzaje węży, pająków lub papug. Takie rzeczy też się zdarzają, ale rzeczywistość jest bardziej prozaiczna. Od kilku lat ogromną większość (nawet 99,9 proc. w 2019 r.) zatrzymywanych na polskich granicach za łamanie konwencji CITES okazów i produktów stanowią preparaty azjatyckiej medycyny tradycyjnej – zresztą trendy na całym świecie wyglądają podobnie.

Były to np. kremy z żółci lub tłuszczu niedźwiedzi (uważane za lekarstwo przeciwbólowe, przeciwzapalne, przeciw­gorączkowe i przeciwpadaczkowe) oraz balsamy i ekstrakty z pijawek (stosowane na żylaki). Zdecydowanie najczęściej wpadały jednak osoby próbujące wwieźć produkty z koników morskich.

Ich popularność ma tragiczny wpływ na populację tych zwierząt i środowisko naturalne, w którym żyją. – W skali całego globu 14 spośród przeszło 40 gatunków pławikoników jest zagrożonych wyginięciem, głównie z powodu nieselektywnych sposobów połowu takich jak trałowanie. Tylko w przypadku jednego z gatunków wymieranie nie jest spowodowane wykorzystaniem ich przez człowieka – mówi „Tygodnikowi” dr Sarah Foster z Instytutu Oceanów i Rybo­łówstwa na Uniwersytecie Kolumbii Brytyjskiej i jedna z kierowniczek ­Project Seahorse, organizacji zajmującej się ochroną pławikoników.

Szorowanie po dnie

Trałowanie denne polega na wykorzystaniu dużej sieci, zakończonej grubą liną z ciężarkami, która niczym pług przemieszcza się po dnie, zbierając do sieci wszystko po drodze i zostawiając za sobą pustynię. – Taki sprzęt nie łowi wybranych gatunków, niszczy całe dno. Koniki morskie prowadzą osiadły tryb życia, potrzebują czegoś, czego mogą się chwycić. Tereny mocno dotknięte trałowaniem dennym są jałowe, więc brakuje tam takich struktur – wyjaśnia dr Miguel Correia z Centrum Nauki Morskiej przy portugalskim Uniwersytecie Algavre.

– Szacujemy, że w handlu, który obejmuje w różnym stopniu 87 państw, wykorzystuje się 31 gatunków koników morskich – mówi dr Foster. – To miliony osobników. Złapane pławikoniki w większości wykorzystuje się po wysuszeniu w medycynie tradycyjnej. Rzadziej handluje się żywymi osobnikami, pochodzą one głównie z hodowli i trafiają do prywatnych akwariów – dodaje kanadyjska badaczka.

Największy popyt na produkty z nich jest w Chinach, a zwierzęta są poławiane głównie w Azji Południowo-Wschodniej. Ale zainteresowanie jest tak wielkie, że zagrożone są także populacje występujące w Europie. – W 2016 r. zaczęliśmy dostawać informacje o kłusownikach, którzy w lagunie Ria Formosa w Portugalii łowią koniki i sprzedają je chińskim kupcom. Nieco później w hiszpańskiej Maladze zatrzymano transport dwóch tysięcy z nich – mówi dr Correia. Z kolei Włoski Instytut Środowiska Morskiego i Wybrzeża zauważył na przełomie 2016 i 2017 r. załamanie się populacji koników morskich w znajdującej się w tym kraju lagunie Mar Piccolo. Naukowcy również wiążą to z kłusownictwem, wykorzystywano do niego nawet materiały wybuchowe.

Cena pięknego akwarium

W ważących łącznie półtorej tony 50 kartonach, które dotarły na warszawskie lotnisko pod koniec czerwca, miały się znajdować „różne zwierzęta morskie”. Celnicy o pomoc w identyfikacji gatunkowej poprosili specjalistę – pracownika akwarium w Miejskim Ogrodzie Zoologicznym w Warszawie.

– Część z przewożonych zwierząt nie była zapakowana właściwie i niektóre z nich kaleczyły się nawzajem. Nie mogły długo czekać na dopełnienie spraw formalnych, dlatego podjęto decyzję o umieszczeniu okazów w bezpiecznych akwariach – wyjaśnia Anna Karczewska z warszawskiego zoo. W sumie transport obejmował 883 koralowce. – Na terenach, w których pracowałem, nigdy nie widziałem tylu koralowców w jednym miejscu. To oznacza, że pochodzą z większego obszaru – ocenia prof. Georgios Tsounis z Uniwersytetu Stanowego w Kalifornii.

119 osobników z całego transportu nie udało się uratować. – 259 zwierząt zostało w Warszawie. O zaopiekowanie się pozostałymi stołeczne zoo poprosiło ogrody zoologiczne we Wrocławiu i w Płocku – informuje Karczewska.

883 koralowce, które dotarły do Warszawy, to nasz niechlubny rekord, ale nie był to wcale jednostkowy przypadek. W 2018 r. ujawniono przemyt 53 żywych zwierząt i 20 kg skamielin. Rok później doszło kolejnych 30 kg tych ostatnich. W jakim celu są przywożone? W przypadku martwych zwierząt przemytnikami są często nieświadomi turyści. Jednak od kilku lat na całym świecie panuje moda na słonowodne akwaria, a zwłaszcza odtwarzanie w nich warunków raf koralowych. Jak wynika z badania Amerykańskiego Stowarzyszenia Produktów dla Zwierząt, liczba akwariów z morską wodą w USA w latach 2014-16 się podwoiła. W 2018 r. 15 milionów gospodarstw domowych w tym kraju miało ­akwarium, z czego co szóste było słonowodne. Co roku łapane i sprzedawane hobbystom ma być 50 milionów zwierząt żyjących w rafach koralowych. W odróżnieniu od akwarystyki słodkowodnej, gdzie wiele gatunków (np. tzw. złote rybki) jest hodowanych, zwierzęta z raf najczęściej łowione są z naturalnego środowiska. – Koralowce są nie tylko pod presją spowodowaną zmianami klimatycznymi, dane pokazują, że dodatkowe problemy, takie jak połowy, mogą doprowadzić do ich miejscowych wyginięć – dodaje prof. Tsounis.

Gad jak nowy

We wrześniu ubiegłego roku w „Nature Communications” ukazała się analiza, z której wynika, że prawie 4 tys., czyli ok. 35 proc. z wszystkich znanych gatunków gadów jest dostępne w sprzedaży w internecie. Połowa okazów chwytana jest w naturze. Na aukcjach pojawiają się nawet bardzo rzadkie zwierzęta – 137 gatunków oferowanych na sprzedaż w sieci zostało odkrytych w tym stuleciu. Temat ten zainspirował dziennikarza serwisu Mongabay, który w maju pokazał m.in., że na uchodzących za największe tego rodzaju targi na świecie – Terraristika w niemieckim Hamm – za 250 euro można kupić np. krytycznie zagrożonego wyginięciem, odkrytego w 2001 r. legwana ­Ctenosaura oaxacana.

– Niemcy są ważnym punktem handlu gadami, jak i innymi grupami. To dotyczy niektórych bardzo specjalistycznych, zagrożonych gatunków, jak chociażby gekona Lichtenfeldera i gekona chińskiego – mówi „Tygodnikowi” prof. Alice C. Hughes z Tropikalnego Ogrodu Botanicznego Chińskiej Akademii Nauk w Xishuangbannie, współautorka wspomnianej publikacji w „Nature Communications”. Tego ostatniego bez problemu można kupić na polskich stronach internetowych, serwisach ogłoszeniowych i forach dla terrarystów. Kosztuje w granicach ­160-250 zł (jednak sam fakt dostępności w sprzedaży nie oznacza, że zwierzę pochodzi z nielegalnego źródła).

Odkryty w 2010 r. w Wietnamie gekon Gekko takouensis dostępny był w sprzedaży w internecie jeszcze w tym samym roku. Zidentyfikowany cztery lata temu w Iranie scynk (rodzaj jaszczurki) ­Eumeces ­persicus na rynku pojawił się już po trzech miesiącach. Z tego powodu niektórzy naukowcy nie ujawniają dokładnych lokalizacji, w których znajdują nowe gatunki – co wywołuje kontrowersje w ich środowisku.

Wśród okazów zatrzymywanych w Polsce przez administrację skarbową podobne przypadki są rzadkością. W 2019 r. jedynie dwa z przemycanych żywych zwierząt były z grupy A konwencji CITES, czyli tej obejmującej najrzadsze gatunki (boa madagaskarskie, które ktoś próbował wywieźć na Ukrainę wraz z 114 innymi wężami, waranami i jaszczurkami). W 2018 r. odnotowano trzy takie przypadki – wszystkie dotyczyły papug.

Prof. Alice C. Hughes zwraca uwagę na handel pająkami. – Jest bardzo popularny w Polsce. Rynek gadów jest mniej rozwinięty niż pająków, ale w przypadku kameleonów, powszechnie dostępnych w handlu, wiele okazów bardzo prawdopodobnie zostało odłowionych ze środowiska naturalnego. Ich śmiertelność jest bardzo wysoka, bo źle znoszą niewolę – mówi Hughes, która aktualnie prowadzi badania nad handlem w internecie innymi grupami zwierząt, m.in. pająkami w Polsce.

Bo dziecko się nudzi

Bartek Gorzkowski, twórca egzotarium przy Schronisku dla Bezdomnych Zwierząt w Lublinie i prezes fundacji Epicrates, zwraca uwagę na specyfikę polskiego rynku: – Terrarystyka w Polsce jest na innym poziomie niż w Stanach czy krajach zachodnich, jest mniej elitarna. Przemyt rzadszych gatunków dotyczy tamtych krajów, ewentualnie Rosji. U nas z roku na rok najbardziej rośnie grupa, którą nazywam „trzymaczami”. Normalnie mam kilka telefonów w tygodniu z pytaniami o adopcję zwierząt. Po zamknięciu szkół otrzymywałem kilkanaście dziennie od rodziców, którzy chcą cokolwiek, „bo dziecko się nudzi”. I ten problem narasta – mówi Gorzkowski, zwracając uwagę, że taka specyfika rynku nie jest atrakcyjna dla osób próbujących sprzedać bardzo rzadkie zwierzęta: – U nas jest mały zbyt na tego typu zwierzaki. Do tego wymagane są duże pieniądze, nasz rynek jest dość ubogi. Terraryści w Polsce w olbrzymiej większości hodują te bardziej popularne gatunki, których już raczej nikt nie przemyca.

Gorzkowski dodaje, że szara strefa istnieje na pewno, ale wątpi, aby była duża. – Organizatorzy giełd w Polsce bardzo dbają, żeby nic nielegalnego się na nich nie znalazło. Stoliki kontrolują lekarze weterynarii, to się bardzo cywilizuje. Oczywiście nikt nie jest w stanie dopilnować do końca, czy ktoś czegoś pod stolikiem nie ma – mówi.

Ministerstwo Finansów, pytane o przykład bardzo rzadkiego okazu zatrzymanego podczas próby przemytu, wskazuje na arę szafirową, którą straż graniczna odkryła na przejściu granicznym w Medyce w walentynki 10 lat temu. „Super Express” informował, że przemycać ją miała ukraińska mafia dla bogatego kolekcjonera, jej wartość szacowana była na kilkadziesiąt tysięcy euro. Na początku lat 90. ta słynąca z pięknych piór papuga była uznana za gatunek prawie wymarły, wiedziano o zaledwie 50 żyjących ptakach. Od kilkunastu lat ich dziką populację szacuje się na nie więcej niż 400 osobników (są jednak dość powszechne w ogrodach zoologicznych). Okaz znaleziony w przykrytej kocem drewnianej klatce w bagażniku auta na polsko-ukraińskiej granicy najprawdopodobniej został złapany i sprzedany przez któregoś z rdzennych mieszkańców lasów amazońskich.

Ara najpierw trafiła do zoo w Zamościu, gdzie znajduje się ośrodek, do którego przekazywane są zatrzymane na ukraińskiej granicy zwierzęta, a następnie do wrocławskiej placówki. – Żyje i ma partnera urodzonego w zoo w Izraelu. Można je oglądać w nowej ptaszarni. Mamy nadzieję, że się rozmnożą – mówi Radosław Ratajszczak, prezes Ogrodu Zoologicznego we Wrocławiu.

To właśnie ara szafirowa na plakatach promuje otwarty w czerwcu po remoncie pawilon z ptakami.

***

Według aktualnych danych Między­narodowej Unii Ochrony Przyrody ­ ponad 18 proc. gatunków kręgowców i blisko 22 proc. gatunków ­bezkręgowców, których stan populacji został oszacowany, jest ­zagrożonych wyginięciem. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 46/2021