Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Hillary Clinton spełniła ostatnie zadanie jakie należy do przegranego kandydata kończącego kampanię. Wygłosiła przemówienie, w którym pogratulowała zwycięzcy, obiecała mu pełne wsparcie w przejściowym okresie i zaapelowała o budowanie porozumienia. Zaczęła od tego, że musi sobie teraz poradzić z bólem porażki i że wie, że jej rozczarowanie podziela kilkadziesiąt milionów Amerykanów. Dostała w końcu ponad 60 mln głosów i niewykluczone, że kiedy wszystkie zostaną policzone, wygra z Trumpem w głosowaniu powszechnym, jak Al. Gore z Georgem Bushem 16 lat temu. Ale procedury są nieubłagane i jej porażka w Kolegium elektorskim jest przesądzona.
„Reprezentowanie zróżnicowanej Ameryki było największym honorem mojego życia. W naszej kampanii nie chodziło ani o mnie ani o te wybory, tylko o kraj który kochamy. O Amerykę pełną nadziei, inkluzywną i z wielkim sercem. Wyszło na to, że nasz naród jest bardziej podzielony niż myśleliśmy, ale zawsze wierzyłam w Amerykę i wierzę tym razem” – powiedziała Clinton. Z pierwszego rzędu ze łzami w oczach przyglądała się jej najbliższa współpracowniczka Huma Abedin, córka saudyjskich imigrantów, która dostała się na szczyt, a w tej kampanii stała się szwarccharakterem Ameryki, kiedy jej służbowe maile znaleziono na komputerze jej perwersyjnego małżonka, z którym właśnie się rozwodzi.
Hillary dodała, że Donald Trump będzie teraz prezydentem i trzeba go traktować z otwartym umysłem i dać mu szansę na przewodzenie Ameryce. I że teraz obowiązkiem wszystkich jest pilnować demokratycznych procedur i pozwolić na gładkie przejęcie władzy przez nową ekipę. Odniosła się też do najbardziej ważkich spraw minionej kampanii, także tej z okresu prawyborów: nierówności. „Niech nasza gospodarka zapewni rozwój każdemu, nie tylko tym najlepiej zarabiającym. Niech nasz kraj i nasza planeta będą bezpieczne. Niech przetrwa American Dream a USA będą krainą szans i zróżnicowania, gdzie każdy ma takie same możliwości niezależnie od rasy, płci, orientacji seksualnej i sprawności fizycznej, gdzie imigranci są mile widziani” – stwierdziła. A no końcu wspomniała o ostatnim szklanym suficie, który dzieli kobiety od pełnego równouprawnienia. Wyraziła nadzieję, że on kiedyś pęknie, a stanie się to szybciej niż się wszystkim wydaje.
Tymczasem teraz zaczyna się sprint socjologów (wczorajsza noc dowiodła, że socjologia ilościowa jest w kryzysie), dziennikarzy, speców od kampanii i polityków. Będą się starali dowiedzieć, co się tak naprawdę stało. Pomysły?:
- Wszyscy Amerykanie są wściekli na obie partie głównego nurtu. Trump wygrał, bo obiecał radykalnie odmienić jedną z nich (chociaż to nieprawda, bo Hillary pod wpływem Sandersa też to obiecała).
- Seksizm, rasizm i bigoteria nigdy nie zostały wyplenione. Potrzebowały tylko czempiona, który by pomógł im wyjść z szafy.
- Hillary Clinton nie udało się stać drugim Berniem Sandersem.
- Wielu zwolenników Sandersa głosowało w końcu na Clinton, ale z dużą niechęcią. Nie wpłacili natomiast na jej kampanię, nie przyprowadzili do lokali wyborczych swoich znajomych. To mogło przeważyć przy tak remisowym wyniku.
- Wielu ludzi dostrzegło w Trumpie, człowieku bez politycznego doświadczenia, lidera zdolnego do rządzenia światem. Wszystko na podstawie jego programu reality show.
- Trump uwiódł ludzi hasłem „wróćmy do starej dobrej Ameryki, jaka była w latach 50. I przede wszystkim białej”.
- Szef FBI James Comey stał się whisterblowerem, Wallenrodem i grabarzem przyzwoitości w tej kampanii.
- Latynosi jako najszybciej rozwijająca się grupa demograficzna nie są jeszcze tak silni jak się wszystkim wydawało.
- Sprawa maili Hillary trafiła się republikanom jak niedowidzącej kurze ziarno. Bo przecież mili własne skandale.
Jedno jest natomiast pewne. Analogie do Polski i do porażki Bronisława Komorowskiego są wyjątkowo chybione. Biedni, wykluczeni i upokorzeni w większości głosowali na Hillary Clinton. Na Trumpa głosowali przede wszystkim wściekli. Był on kandydatem przeszłości, nie przyszłości. Wśród milenialsów Hillary dostała 55 proc. głosów, Donald 37 proc. Ludzie w wieku 29-44 też woleli b. Pierwszą Damę. Poparli ją różnicą 50 do 41 proc.