Co praczłowiek miał na myśli

Prof. Bogusław Pawłowski, antropolog: Mózg to bardzo kosztowny organ. U dorosłego człowieka pochłania jedną piątą całej energii. Nie każdy organizm może sobie na taki wydatek pozwolić.

28.09.2020

Czyta się kilka minut

 / ADOBE STOCK
/ ADOBE STOCK

ŁUKASZ KWIATEK: Jak bardzo możemy się cofnąć w czasie, żeby wciąż jeszcze można było mówić o człowieku?

BOGUSŁAW PAWŁOWSKI: Na podstawie badań paleoantropologicznych zakłada się, że człowiek współczesny – tzw. Homo sapiens sapiens – istnieje ok. 300 tys. lat.

Spróbujmy cofnąć się bardziej – do ostatniego wspólnego przodka człowieka współczesnego i neandertalczyków. Spotkamy jakieś istotne różnice?

Dojdziemy do Homo heidelbergensis. Różnice będą przede wszystkim morfologiczne. I u Homo heidelbergensis, i u neandertalczyków twarzoczaszka wyglądała trochę inaczej. To raczej nie były osobniki, które by pasowały do naszych kanonów estetycznych. Ale znały już ogień, złożone narzędzia, oczywiście łowiectwo. Posługiwały się już jakąś werbalną formą komunikacji – nawet jeśli język ten nie był wyrafinowany jak u Homo sapiens.

Różnice anatomiczne między ludźmi współczesnymi a praprzodkami na pewno były dostrzegalne, ale nie powinniśmy ich przeceniać. Dzisiaj zróżnicowanie w obrębie naszego gatunku może być znacznie większe niż wówczas pomiędzy poszczególnymi gatunkami człowieka. Mamy Nilotów (należą do nich np. Masaje), którzy są wysocy, oraz Pigmejów, którzy są bardzo niscy.

Powiedziałby Pan, że takie istoty jak Homo heidelbergensis były ludźmi?

Należą do naszego rodzaju (Homo), mają dosyć duże mózgi (ok. 1250 g). Miały uboższą technologię niż Homo sapiens, ale jeżeli porównamy ich do współczesnych małp człekokształtnych, to nie da się negować ich już zaawansowanego poziomu uczłowieczenia.

Skoro jesteśmy przy mózgach: czy wiemy, kiedy one nam tak bardzo urosły?

To nie był proces skokowy, choć jak na ewolucyjne standardy aż trzykrotny przyrost wielkości mózgowia (z ok. 400 g do średnio niemal 1400 g) nastąpił bardzo szybko, bo w ciągu jakichś 2 mln lat. Tak szybki proces umózgowienia można chyba zaobserwować tylko u niektórych morskich ssaków (np. delfinów). Ardipiteki i australopiteki miały mózgi podobnych rozmiarów jak szympansy (ok. 400--500 g). Podobna była też u nich wielkość względna mózgu, czyli stosunek rozmiaru mózgu do rozmiaru ciała.


Kasper Kalinowski: W zależności od wieku, kultury, nastroju czy stanu zdrowia możemy różnie postrzegać mijające godziny, dni i lata.


 

Większe mózgi miały dopiero osobniki rodzaju Homo (to zresztą jedno z kryterium przynależności do tego rodzaju), począwszy od ok. 600 g u Homo habilis czy ok. 800 g u – również ogólnie masywniejszego – afrykańskiego Homo ergaster. Jednak największy wzrost rozmiarów mózgu w stosunku do wielkości ciała (która już się nie zmieniała) miał miejsce między 800 a 200 tys. lat temu.

Wydaje się, że duży mózg zapewnia organizmom ogromne korzyści. Dlaczego zatem w innych liniach ewolucyjnych nie doszło do podobnego procesu?

Musimy pamiętać, że mózg, a szczególnie kora mózgowa, to bardzo kosztowny organ. U dorosłego człowieka mózg to zaledwie 2-2,5 proc. masy ciała, a zużywa ponad 20 proc. energii. U niemowląt stanowi on ok. 10 proc. i zużywa ponad 60 proc. energii! Czyż z biologicznego punktu widzenia to nie luksusowy organ? Niewiele organizmów może sobie pozwolić na tak ogromny koszt. Ten „móz- gowy luksus” musi się jednak wpisywać w ewolucyjno-ekonomiczną logikę, dlatego aby taka adaptacja mogła istnieć, musiała przynosić tak dużo korzyści, że warto było dla nich ponosić wysoki koszt. Nie wiemy do końca, jakie czynniki presji selekcyjnej mogły warunkować tak szybką ewolucję mózgowia w naszej filo- genezie. Jedna z popularnych hipotez wiąże ten proces z naszym bogatym życiem społecznym i wyzwaniami, które ono niesie.

Wiem, że „umysły nie kamienieją”, jak powtarzają paleoantropolodzy, ale pospekulujmy: o czym myśleli nasi przodkowie kilkaset tysięcy lat temu?

Mamy kilka sposobów uprawdopo- dobnienia naszych spekulacji. Po pierwsze, artefakty. Skoro konstruowali narzędzia, to potrafili przewidywać. Po drugie, pewne cechy współczesnego człowieka prawdopodobnie nie pojawiły się znienacka, tylko miały dłuższy ciąg ewolucyjny. Po trzecie, możemy się posługiwać modelami pierwotnych społeczności: przyglądać się współczesnym łowcom-zbieraczom, a także dokonywać porównań ze współczesnymi szympansami, które też w różnych regionach tworzą różne kultury.

Mówi się, że nasze własne umysły są książkami do historii wyzwań, z jakimi się zmagali nasi przodkowie. Jeśli mamy takie wrodzone mechanizmy jak strach przed pająkami czy wężami, to znaczy, że nasi przodkowie mieli z nimi jakiś problem. Odziedziczyliśmy te mechanizmy, ponieważ pozwalały rozwiązywać problemy adaptacyjne.

Nasze mechanizmy umysłowe to ważne źródło informacji o naszych przodkach, ale nie dają nam oczywiście całkowitej pewności. Przyjmuje się np., że 50-30 tys. lat temu żyły społeczności zbliżone do współczesnych zbieraczy-łowców, co nie do końca musi być prawdą. Nie mamy pewności, jak wyglądały struktury społeczne, np. zarządzanie grupą, czy obowiązywała monogamia, czy też powszechna była poligynia etc. Choć gdy dzisiaj widzimy, jak intensywna u obu płci może być zazdrość, to wiadomo, że ta posesywność, chęć posiadania partnera na dłużej niż jedną noc, musiała istnieć już u naszych przodków. Na tej podstawie możemy powiedzieć coś o tym, jak rodziły się nasze emocje i jakie warunki emocjonalne panowały w takich społecznościach.

O czym więc nasi przodkowie myśleli?

Pewnie o tym, o czym myślą współcześni łowcy-zbieracze. Jak zaspokoić wszystkie potrzeby. Jak zdobyć pokarm, gdzie go szukać, jak go przenieść, jak zbudować schronienie, rozpalić ogień, ale też jak nakłonić do seksu potencjalnego partnera. Planowali. Musieli też być ostrożni – złamanie czy zwichnięcie było problemem znacznie większym niż dzisiaj. Musieli zapamiętywać topografię – choćby miejsca, gdzie można zdobyć miód, gdzie są termitiery, źródła wody pitnej albo schronienie na nocleg. Zastanawiali się, kiedy się przemieścić – znali pory roku. Mieszkańcy chłodniejszych regionów musieli się w coś ubierać, same adaptacje fizjologiczne na pewno im już nie wystarczały.

Możemy sobie wyobrazić, że występował podział ról. Mężczyźni byli odpowiedzialni za polowania, łowienie ryb. Kobiety zajmowały się dziećmi, zbierały jagody, wykopywały jadalne bulwy, częściej przygotowywały posiłki. Raczej nie były dyskryminowane, ponieważ to one ostatecznie dostarczały więcej jedzenia. Dziś wiemy, że zbieraczki zapewniają przeciętnie więcej kalorii (w sumie ok. 60 proc.) niż myśliwi, na których nie zawsze można polegać.

Dzieci musiały się bawić, zapewne w miejscach doglądanych przez dorosłych. Nasi przodkowie skupieni byli w dużym stopniu na interakcjach między- osobniczych, uczyli się, jak postępować z relacjami w grupie. Pod tym względem myśleli o tym, o czym w zasadzie my też często myślimy.

Mówi Pan o tym, co musieli robić. A czy mieli czas na myślenie bądź robienie tego, na co mieli ochotę?

Tak. Ale nie możemy stworzyć jednego modelu, wspólnego dla wszystkich grup żyjących 200 tys. lat temu. Wszystko zależy od warunków: jeżeli wokół było dużo pożywienia, to nie musieli wiele pracować. Dzisiaj społeczeństwa zbieracko-łowieckie, które mają dostęp do pokarmu, pracują po 3-4 godziny dziennie. Jeśli pada, po prostu nie idą na polowanie. Jak się zmęczą jednego dnia, to drugiego odpoczywają. Nie kumulowano rzeczy, nie magazynowano mięsa na dłużej. Żyli z dnia na dzień i chyba zgodnie z przesłaniem carpe diem.

Żyli w lęku? W książkach prymatologów, którzy pracują w terenie, np. Dorothy Cheney i Roberta Seyfartha o pawianach, uderza, w jak wielkim stresie te zwierzęta żyją i ile niebezpieczeństw na nie czyha.

Pawian nie ma kamiennych narzędzi, nie potrafi rozniecić ognia, nie jest tak uzbrojony jak nasi przodkowie. Oni na pewno posługiwali się już wtedy dzidami. Tzw. włócznie z Schöningen, świetnie zachowane, mają ok. 400 tys. lat. Niewątpliwie doświadczali lęków, ale niekoniecznie z powodu dużych drapieżników. Mówiliśmy choćby o wężach i pająkach. Jared Diamond, który bada społeczności zbieracko-łowieckie, m.in. w Papui-Nowej Gwinei, pisze, że nam się wydaje, iż ludzie ci żyją w raju, a oni z pewnością woleliby zostać bezdomnymi w Nowym Jorku, bo tam nie ma wielu zagrożeń obecnych w warunkach naturalnych. Nie mają GPS-u, więc giną, gdy się zgubią. Rzadko śpią pod drzewami, bo każdy znał kogoś, na kogo drzewo się przewróciło i go zabiło. W ich przypadku złamanie nogi czy ręki wiąże się często z kalectwem do końca życia.


Ks. Michał Heller: Pewnego świętego zapytano: co byś zrobił, gdyby ci powiedzieli, że za dwie godziny będzie koniec świata? Odparł: dalej grałbym w szachy. To bardzo mądra odpowiedź.


 

Nasi praprzodkowie musieli być ostrożni. Znowu – wynika to niejako z faktu, że my też jesteśmy bardzo ostrożni. Słyszymy byle szelest i nagle podnosi się nam poziom adrenaliny. Myśmy się z tym urodzili, nie nauczyliśmy się, że trzeba być czujnym. Ten wyostrzony mechanizm ostrzegawczy to kolejna scheda ewolucyjna, która musiała powstać dawno temu. Lepiej sto razy się przestraszyć bez powodu niż jeden raz nie zareagować na realne niebezpieczeństwo.

Ale w grupie i w dzień nie mogli żyć w nieustannym stresie. Jeżeli udało im się zdobyć wartościowe owoce i coś upolować, zaspokoić potrzeby uczuciowe i społeczne, to czuli się dobrze. Myślę, że proporcja dobrego i lękowego samopoczucia nie była u nich aż tak różna od naszej.

A nie bali się, że niebo zwali im się na głowę?

Niebo może niekoniecznie, ale spotykali się ze zjawiskami przyrodniczymi, których nie potrafili wyjaśnić, i przypisywali je działaniu „ponadludzkiego” czynnika sprawczego. Dziś wiemy, co to jest wybuch wulkanu, trzęsienie ziemi, tsunami. Oni na przestrzeni kilku pokoleń mogli się spotkać z jednym z tych zjawisk. Pewnie w ten sposób rodziły się legendy.

To efekt ostrego przyczynowo-skutkowego sposobu myślenia, który jest jednocześnie wadą i zaletą naszych umysłów. Czasami, choć nie możemy znaleźć przyczyn, wciąż ich poszukujemy, co prowadzi nas do błędnego przypisywania zależności przyczynowych czemuś, co tylko z sobą koreluje. Tak się rodzą rytuały – np. jeśli trener raz się ogolił i akurat jego drużyna wygrała mecz, to potem będzie się golił przed każdym meczem. My się takimi rzeczami czarujemy. Z jednej strony musi nam to dawać więcej korzyści, niż nas to kosztuje, ale skutek uboczny jest taki, że współcześni ludzie nie myślą na sposób naukowy i w kwestiach przyczyn różnych zdarzeń nie mają prawidłowych intuicji.

Wybuch wulkanu jest czymś stosunkowo rzadkim. A jak nasi przodkowie myśleli o zdarzeniach, które się powtarzają codziennie? Nie bali się np., że któregoś dnia słońce nie wzejdzie?

Myślę, że procesy cykliczne były dla nich oczywiste. Wiedzieli, że gdy zrobi się ciemno, potem będzie jasno. Po deszczowej porze roku nastąpi sucha. Gdy rośliny kwitną, to po pewnym czasie wyrosną owoce. Zaćmienie słońca musiało ich zaskakiwać – ale ono też nie jest częste. Owe rzadkie zjawiska są tak ważne, bo pełnią funkcję kulturotwórczą – to one m.in. kreowały legendy, mity i religie.

Kiedy człowiek stał się filozofem albo teologiem?

Nawet szympans do pewnego stopnia jest filozofem. Od ok. 40 tys. lat dość powszechna jest już sztuka i wierzenia. Oczywiście pojawiły się wcześniej, znamy bowiem artystyczne wyczyny człowieka (np. paciorki z muszli ślimaka) z jaskini Blombos w Afryce Południowej sprzed 70 tys. lat. Jeśli był paleolitycznym artystą i rytualnie grzebał zmarłych, na pewno się już zastanawiał. Niektóre malowidła, na których widnieją ptaki i leżący ludzie, są nawet interpretowane jako wyobrażenia „duszy” opuszczającej ciało. Ale nie ma gwarancji, że nie znaczą czegoś innego. Tak samo jest z figurkami o kształtach kobiecych – jedni twierdzą, że to przedstawienie bogini, inni, że symbol płodności, a jeszcze inni, że to starożytna forma erotycznych prezentacji.


Łukasz Kwiatek: W przyrodzie ożywionej nie obowiązuje uniwersalna skala czasu. Przedstawiciele każdego gatunku myślą i żyją w różnym tempie.


 

Nie możemy się cofnąć aż do Homo heidelbergensis, ale kilkadziesiąt tysięcy lat temu człowiek na pewno wszystkiemu przypisywał „duszę”. Trudno jeszcze mówić o religii – ona narodziła się później. To było raczej coś w rodzaju spirytualnego podejścia do rzeczywistości. Wszystkie obiekty wydawały się ludziom ożywione. U neandertalczyków spotykamy intencjonalne pochówki, w których znajdujemy ochrę i różne pyłki kwiatów. Na Syberii są groby sprzed 30 tys. lat, gdzie obok szkieletów leżą tysiące wyrobów jubilerskich, paciorków z kości mamuta, do tego tysiące zębów lisów. Na wykonanie tego wszystkiego potrzeba tysięcy godzin – zrobienie jednego paciorka zajmowało przynajmniej dwie godziny. A oni to wszystko po prostu wkładali do grobu. Musiały być więc one dla nich ważne, musieli wierzyć w jakąś formę życia po śmierci.

Co człowiek sprzed kilkuset tysięcy lat mógł myśleć o innych ludziach?

Ścisła grupa mogła liczyć od kilkunastu do kilkudziesięciu osobników dorosłych plus dzieci. Ale istniało kilka warstw, grupy łączyły się w większe społeczności. W obrębie takiego większego plemienia obowiązywało pojęcie „ludzi” – „takich jak ja sam” – ale już nie przy kontaktach z przedstawicielami innego plemienia. Dzisiaj, gdy antropolodzy próbują tłumaczyć nazwy grup, często okazuje się, że nazwa własnej grupy brzmi „ludzie”, a innej – „nieludzie”. Taki element dehumanizacji, który umożliwia ostrą rywalizację, pozwala zrobić krzywdę „innemu”, podczas gdy ze „swoim” walczy się raczej rytualnie.

Agresja była dość częsta. Zdaniem niektórych badaczy przed pojawieniem się rolnictwa – 30-12 tys. lat temu – nawet 20-30 proc. ludzi mogło ginąć od broni: oszczepu, grota, maczugi. Jednak w jednej z publikacji z 2016 r. badacze przedstawili dane, według których odsetek zabijanych przez innych ludzi był bardzo różny w różnych okresach. Np. ok. 200 tys. lat temu to było ok. 2 proc. (i tak dużo więcej niż u innych ssaków), ale w mezolicie (10-5 tys. lat temu) już 10 proc. – podobnie jak w średniowieczu. Natomiast między 3 a 1,5 tys. lat temu było to ok. 15 proc. Zabójstw mogło być nieco więcej, bo widzimy tylko to, co zostawiło ślady na kościach. Ślady po poderżnięciu gardła się nie zachowają.

Co się działo, gdy spotykały się grupy należące do różnych gatunków człowieka? Np. gdy Homo sapiens po migracji z Afryki trafili na neandertalczyków?

To musiały być bardzo interesujące zdarzenia, choć pewnie nieczęste – bo gęstość zaludnienia była znacznie niższa niż dzisiaj. Na pewno Homo sapiens rozpoznawali neandertalczyków jako jeszcze dziwniejszych „nieludzi”. Reakcje pewnie były złożone. Kiedyś istniała hipoteza, że gatunek Homo sapiens doprowadził do eksterminacji neandertalczyków, dzisiaj uważa się, że choć walki mogły występować, to generalnie zastąpienie populacji neandertalskich ludzkimi miało inny charakter – zresztą od momentu „trwałego” wkroczenia naszych przodków do Europy (jakieś 50-40 tys. lat temu) do czasu wyginięcia neandertalczyków minęło kilkanaście tysięcy lat. Mamy też starsze ślady obecności Homo sapiens w Europie – nawet sprzed 200 tys. lat na Bałkanach – ale ta populacja, która musiała bardzo wcześnie przywędrować z Afryki, wymarła i została zastąpiona przez neandertalczyków.


JOSEPH LEDOUX, neurobiolog: U twoich stóp pojawia się wąż. Serce zaczyna bić szybko, zostają uwolnione hormony stresu, ale to jeszcze nie jest odczucie strachu. Ono wymaga uświadomienia sobie, że to wszystko się dzieje, a wąż zaraz cię ukąsi.


 

Wszystko wskazuje na to, że Homo sapiens byli jednak lepiej fizycznie i kulturowo dostosowani do warunków, jakie panowały w Europie kilkadziesiąt tysięcy lat temu. W grę wchodzą także katastrofy ekologiczne. Ok. 40 tys. lat temu na Polach Flegrejskich, czyli w tym regionie, gdzie leży Wezuwiusz, doszło do wybuchu wulkanu – największego w Europie w ostatnich kilkudziesięciu tysiącach lat. Pojawiło się mnóstwo pyłu, temperatura w środkowej i wschodniej Europie spadła o kilka stopni. To wszystko mogło zdziesiątkować neandertalczyków. Choć nie był to tak wielki kataklizm jak erupcja Toba w Indonezji ok. 72 tys. lat temu, która niemal wybiła ludzkość – szacuje się, że zostało po niej może 10 tys. par ludzi, podczas gdy wcześniej mogło żyć nawet kilka milionów osobników.

Zadam głupie pytanie, ale zaraz się z niego wytłumaczę: sądzi Pan, że przeklinali?

Pewnie tak. Jedna z głównych funkcji przekleństwa to wyrażenie emocji. Wiemy też, że przekleństwa pomagają łagodzić ból. Jeśli nasz przodek stąpnął na coś ostrego, to pewnie reagował tak samo jak my.

Pytam o przekleństwa, ponieważ pojawiały się one u małp uczonych języka symbolicznego. Np. szympansica Washoe, uczona przez Rogera Foutsa języka migowego, posługiwała się gestem „dirty” („brudny”), którym początkowo określała swoje odchody. Potem spontanicznie zaczęła łączyć ten gest z innymi, gdy była zirytowana – np. mówiła „brudny Roger”, gdy ten odmawiał spełnienia jakiejś jej zachcianki.

Washoe była wychowana przez ludzi, więc mogła się tego jakoś nauczyć od nas. U dzikich małp, gdy dochodzi do konfliktów, zdarzają się głośne krzyki – pohukiwania – które wyrażają silny poziom emocji. U naszych przodków, zanim powstał język, mogło to wyglądać tak samo. Potem mogły się pojawić okrzyki wzbogacone przekleństwami.

Na ból – przynajmniej zęba – od dawna istniały lekarstwa. Neandertalczycy stosowali pozyskany z topoli kwas salicylowy, który my mamy w aspirynie.

Niektórym się wydaje, że medycynę stworzył człowiek współczesny. Oczywiście, dzisiejsi łowcy-zbieracze też używają różnych substancji, głównie roślinnych, ponieważ wiedzą, że łagodzą one ból, zmniejszają temperaturę czy objawy infekcji. Ale medycyna pierwotna istnieje od dawna. Dzisiaj w Nepalu jest np. kilka systemów medycznych – system zachodni, chiński oraz naturalna medycyna nepalska. Ludzie wiedzą, że medycyna zachodnia jest świetna na złamania, ale np. w kwestii bólów brzucha skutecznie konkuruje z nią nepalska. Ludzie z pokolenia na pokolenie przekazywali sobie ustnie tę wiedzę.

Krótko mówiąc: nasi odlegli przodkowie musieli mieć całkiem niezłą wiedzę o świecie.

Owszem, świetną, o ile przeżyli do 15.-20. roku życia – śmiertelność była wtedy wysoka i dlatego nie było dużego przyrostu naturalnego, bombę demograficzną mamy dopiero od kilku tysięcy lat. Na dobrą sprawę mieli nawet większe mózgi niż my. Od okresu, kiedy człowiek zaczął parać się rolnictwem (ok. 10 tys. lat temu), doszło do zmniejszenia mózgowia – niewielkiego, ale jednak.

Powstanie cywilizacji wiązało się z przestawieniem się ze zbieractwa-łowiectwa na rolnictwo i wytwórstwo. Wiemy, do czego to w końcu doprowadziło. Ale jak ta zmiana wyglądała na początku?

Pierwsi rolnicy mieli bardzo ciężko. To było właściwie jak wypędzenie z raju – choć może nie aż z raju, gdyż mówiliśmy, że ich życie nie było sielankowe. Byli niżsi, mieli więcej oznak stresu fizjologicznego – problemy z niedoborem nie tylko białka, ale też makro- czy mikroelementów, bo mieli uboższą, mniej zróżnicowaną dietę. Nierzadko groził im nieurodzaj i głód, a także nowe choroby i infekcje. Udomowienie zwierząt, choć znacznie ułatwiło życie, sprowadziło na nas np. odrę czy ospę. Wcześniej nie było również malarii – stała się ona problemem dopiero, gdy zaczęły znikać lasy, przez co zwiększyły się środowiska, w których mogą się rozmnażać komary.

Łowcy-zbieracze jedli w zasadzie wszystko: owady, owoce, miód, małe kręgowce, a jak się udało, także większe zwierzęta. Rzadko spotykamy na ich kościach objawy zaburzeń, próchnicy czy awitaminozy. Byli sprawni fizycznie, szczupli. Często jednak chodzili głodni, np. gdy panowała susza lub gdy długo padał deszcz. Zmiana sposobu życia na rolniczy musiała być w jakiś sposób wymuszona – czy to zwiększeniem własnej populacji, czy zdziesiątkowaniem źródeł żywności dla łowców-zbieraczy. Kto bowiem rezygnuje z krótkiego „dnia pracy” na rzecz harówki, której efekty nie do końca da się kontrolować, choćby ze względu na pogodę? Okazało się jednak, że zmiana się opłaciła – ale była to droga przez cierpienia do gwiazd. U naszego pnia technologicznego byli ludzie, którzy sobie gorzej radzili ze środowiskiem niż łowcy-zbieracze.

Czasami, gdy chcemy komuś ubliżyć, to mówimy, że jest troglodytą czy neandertalczykiem. Nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo obrażamy te istoty.

©℗

Prof. BOGUSŁAW PAWŁOWSKI jest antropologiem, kierownikiem Katedry Biologii Człowieka na Wydziale Nauk Biologicznych Uniwersytetu Wrocławskiego. Prowadzi badania w obszarze biologii ewolucyjnej, antropologii i psychologii ewolucyjnej. Jest członkiem kilku prestiżowych towarzystw naukowych, w tym również prezydentem European Human Behaviour and Evolution Association (EHBEA) i przewodniczącym Polskiego Towarzystwa Nauk o Człowieku i Ewolucji (PTNCE), które współtworzył. W konkursie organizowanym przez PAP i MNiSW otrzymał główną nagrodę Popularyzator Nauki 2016. W 2016 r. ukazała się też jego rozmowa z dziennikarzem Tomaszem Ulanowskim „Nagi umysł. Dlaczego jesteśmy, jacy jesteśmy? Ludzka natura bez złudzeń” (Wydawnictwo Agora).

Pierwsza wersja wywiadu ukazała się w „TP” 23/2017

W ramach Copernicus Festival: Czas prof. Pawłowski wygłosi wykład „O milionach lat ewolucji ludzkiego mózgu i kosztach wzrostu jego rozmiarów”.

 

Czytaj teksty dodatku Copernicus Festiwal 2020: Czas

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i kognitywista z Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych oraz redaktor działu Nauka „Tygodnika”, zainteresowany dwiema najbardziej niezwykłymi cechami ludzkiej natury: językiem i moralnością (również ich neuronalnym podłożem i ewolucją). Lubi się… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2020

Artykuł pochodzi z dodatku „Copernicus Festiwal 2020: Czas