Cisza przed nawałnicą

Czy specjalny prokurator badający „Russiagate” zdąży dopaść prezydenta, zanim skończy się jego kadencja? Były szef sztabu Donalda Trumpa może skrywać odpowiedź na to pytanie.

24.09.2018

Czyta się kilka minut

Paul Manafort przybywa na przesłuchanie do sądu w Waszyngtonie, 15 czerwca 2018 r. / JONATHAN ERNST / REUTERS / FORUM
Paul Manafort przybywa na przesłuchanie do sądu w Waszyngtonie, 15 czerwca 2018 r. / JONATHAN ERNST / REUTERS / FORUM

Informacji, że były szef sztabu wyborczego Trumpa, Paul Manafort, zaczął współpracę ze śledczymi FBI, badającymi domniemaną zmowę sztabu obecnego prezydenta z Rosją, towarzyszyła zaskakująca cisza. Choć w mediach trwała burza, to Twitter Donalda Trumpa milczał – choć współpraca Manaforta z FBI może oznaczać dla prezydenta duże problemy. To dziwne: Trump na Twitterze komentuje mniej istotne sprawy. Gdy wcześniej na układ z wymiarem sprawiedliwości poszedł jego były prawnik Michael Cohen, prezydent oburzał się, że takie praktyki powinny być nielegalne.

Decyzja Manaforta o współpracy była niespodziewana. Nastąpiła na moment przed wyborem ławy przysięgłych do jego drugiego procesu, który miał się odbyć we wrześniu w Waszyngtonie. W poprzednim, w Wirginii, lobbysta został uznany winnym ośmiu z osiemnastu zarzucanych mu czynów – chodziło głównie o przestępstwa finansowe.

Manafort był dotąd jedynym Amerykaninem spośród oskarżonych przez specjalnego prokuratora Roberta Muellera (prowadzącego śledztwo w sprawie „Russia­gate”), który nie przystawał na ugodę i utrzymywał, że jest niewinny. Trump chwalił go za – jak pisał – twardość charakteru. Teraz prezydentowi trudno będzie go atakować jako kłamcę. Coraz trudniej będzie też Trumpowi twierdzić, że śledztwo Muellera to marnowanie pieniędzy podatników. Okazuje się, że dochodzenie zarobi na siebie: w ramach ugody Manafort zgodził się, aby na rzecz państwa przepadł jego majątek o wartości ponad 46 mln dolarów – tymczasem dotychczasowe koszta śledztwa szacowane są na 20 mln dolarów.

Wątek rodzinny i polski

Gdy jeszcze Manafort odmawiał współpracy, media spekulowały, że w razie skazania spodziewa się on ułaskawienia przez prezydenta. Ale Mueller najwyraźniej miał mocniejszą kartę – i mogła nią być rodzina. Wcześniej taka metoda skutkowała: jednym z powodów, dla których na współpracę z FBI poszedł były prezydencki doradca ds. bezpieczeństwa, generał Michael Flynn, było odstąpienie od postawienia zarzutów jego synowi.

Teraz może chodzić o Colina Bonda: niespełnionego prawnika i lobbystę, a dziś agenta nieruchomości w Nowym Jorku, który wraz z wujem – tj. Manafortem – robił interesy na Ukrainie. Bond w swoim profilu na portalu branżowym LinkedIn ma dziś „dziurę” w życiorysie między rokiem 2008 a 2010. Przed tą „dziurą” jego doświadczenie zawodowe to tylko letnie praktyki w kancelariach prawniczych i Sądzie Najwyższym. Z kolei po 2010 r. nie ma żadnej przerwy w życiorysie (pracę zmieniał często: najpierw w firmach prawniczych, potem jako agent nieruchomości).

Jednak po internecie krąży zrzut z ekranu, według którego Bond chwalił się wcześniej, że w latach 2005-10 pracował jako prawnik od prawa wyborczego dla ­Davis Manafort Partners – firmy, przez którą Manafort prowadził podejrzane interesy z prorosyjskimi oligarchami na Ukrainie.

To, że Bond pracował wraz z wujem na Ukrainie, potwierdzają też znajomi Bonda sprzed lat, do których udało się „Tygodnikowi” dotrzeć. Bonda wspominają jako niezbyt bystrego: jako kogoś, komu imponowały władza i pieniądze – zależało mu na przebywaniu wśród bogatych i potężnych. Niewykluczone, mówią dawni znajomi, że wplątał się – niekoniecznie świadomie – w jakieś nielegalne działania.

Możliwe zatem, że wyrok skazujący z Wirginii pokazał Manafortowi, iż Mueller jest zdeterminowany, by winnych wsadzać na długie lata, i chciał tego oszczędzić młodszemu krewnemu.

Cała ta sprawa ma też polski wątek: w portfolio Manaforta znajdował się także były prezydent Aleksander Kwaśniewski. Z przygotowanych przez zespół Muellera akt, które trafiły do sądu w Waszyngtonie, wynika, że Kwaśniewski wraz z byłym premierem Włoch Romano Prodim i byłym kanclerzem Austrii Alfredem Gusenbauerem lobbowali na rzecz ówczesnego prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowycza w USA i Unii Europejskiej.

Jak wspomniano w poprzednim wydaniu „Tygodnika”, trzej ekspolitycy – zwani Grupą Habsburg – twierdzili, że nie wiedzieli, iż opłaca ich Manafort. Ale nawet jeśli tak było, działania Kwaśniewskiego ocierały się co najmniej o konflikt interesów: w czasie, gdy Manafort płacił mu za lobbing, współprzewodniczył on misji Parlamentu Europejskiego, która monitorowała i oceniała sytuację na Ukrainie. Komentator szwajcarskiego dziennika „NZZ” pisze dziś wprost, że to korupcja.

Co może wiedzieć Manafort

Ugody z wymiarem sprawiedliwości mają swoje reguły: lobbyście odpuszczono większość zarzutów, których miał dotyczyć nowy proces. To zaś sugeruje, że informacje, jakie posiada, mogą być naprawdę istotne dla śledztwa Muellera.

Po pierwsze, to Manafort zwrócił się do sztabu Trumpa z propozycją współpracy. Być może przekonał Trumpa urokiem osobistym. Ale być może do przyszłego prezydenta bardziej przemówiły wizje wspaniałych relacji z Kremlem i budowa Trump Tower w centrum Moskwy (projekt, który nie wyszedł, a o którym Trump marzył). Mogłoby to nadszarpnąć wizerunek prezydenta, który powtarza, że nie było żadnej współpracy między jego sztabem a Rosją.

Po drugie, Manafort był szefem sztabu wyborczego. Tym samym może być żywym dowodem, że z Rosją próbowali współpracować nie tylko sztabowcy niskiego szczebla (taką wersję utrzymują obrońcy Trumpa), ale też osoby z jego bliskiego otoczenia.

Po trzecie, Manafort może znać odpowiedzi na szereg pytań kluczowych dla śledztwa. W jaki sposób z programu Partii Republikańskiej zniknął zapis o wojskowym wsparciu dla Ukrainy w jej wojnie z Rosją? Wiadomo, że uważany za agenta GRU były współpracownik Manaforta, Konstantyn Kilimnik, przedstawiał to jako swój sukces. Dalej: co działo się na słynnym spotkaniu w Trump Tower, gdy Trump junior spodziewał się otrzymać od bliskiej Kremlowi rosyjskiej prawniczki „kompromaty” na Hillary Clinton? Do tej pory jedyne informacje o tym spotkaniu pochodziły od osób lojalnych wobec Trumpa, a Manafort był jednym z jego uczestników. Wreszcie, Manafort może posiadać wiedzę na temat tego, ile sam Trump wiedział o rosyjskich próbach wpłynięcia na prezydenckie wybory.

Czy Mueller zdąży

Problemy ma Trump również w swoim otoczeniu.

Z wydanej właśnie książki „Strach” Boba Woodwarda i niedawnego anonimowego artykułu w „New York Timesie” wynika, że ludzie z jego administracji darzą go coraz mniejszym zaufaniem i sabotują najszkodliwsze jego działania. Woodward, weteran dziennikarstwa (kilka dekad temu współautor tekstów, które doprowadziły do rezygnacji prezydenta Nixona po aferze „Watergate”), opisuje obecny Biały Dom jako – by użyć słów przypisywanych szefowi prezydenckiego personelu Johnowi Kelly’emu – „dom wariatów”. Kelly podobno nazwał Trumpa „idiotą”. Według innej relacji, po rozmowie z prezydentem sekretarz obrony James Mattis miał – po odłożeniu słuchawki – powiedzieć współpracownikom, że nie wykona rozkazu prezydenta. Z kolei były główny doradca gospodarczy Gary D. Cohn miał zabrać z prezydenckiego biurka kartkę z czekającą na podpis decyzją o wycofaniu USA z umowy handlowej z Koreą Południową; choć był to pomysł Trumpa, nie zauważył on braku kartki (Mattis i Kelly zaprzeczyli tym doniesieniom).

W podobnym tonie przedstawia sytuację w Białym Domu tekst z „New York Timesa”. Według autora, ważnego członka administracji, w otoczeniu Trumpa jest wiele osób, które starają się ograniczać negatywne skutki prezydenckich decyzji, czasem działając wbrew niemu; jako przykład autor podaje sankcje nakładane wbrew Trumpowi na Rosję. Autor „NYT” pisze, że prezydentowi brakuje jakichkolwiek zasad. Rzadkie sukcesy administracji, do których autor zalicza deregulację i reformę systemu podatkowego, udają się „pomimo, a nie dzięki stylowi rządzenia prezydenta, który jest porywczy, konfliktowy, małostkowy i nieefektywny”.

Sam Trump zbył książkę i artykuł, twierdząc, że to wyssane z palca bzdury. Zaatakował też ponownie prokuratora generalnego Jeffa Sessionsa zarzucając mu, że nie chroni go przed atakami. Trump zachowuje się przy tym tak, jakby nie rozumiał, że chronienie prezydenta nie jest zadaniem prokuratora generalnego, a zarazem miał coś do ukrycia – utwierdzając wszystkich dookoła w przekonaniu, że oddanie mu realnej władzy może być groźne.

W tekście z „New York Timesa” pojawia się odwołanie do artykułu 25. konstytucji USA, którego sekcja czwarta dotyczy usunięcia prezydenta w sytuacji, gdy nie może wykonywać swych obowiązków. Jednak strategią Republikanów pozostaje „przeczekanie Trumpa”.

W tej sytuacji Manafort może skrywać odpowiedź na pytanie, czy Mueller dopadnie Trumpa, zanim w 2020 r. skończy się prezydencka kadencja.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2018