Cięcia i powroty

Nowa książka poetycka Marcina Sendeckiego "Trap" to klejnot poezji polskiej w stanie nieoszlifowanym.

19.02.2008

Czyta się kilka minut

Istota reprezentacji jest przedmiotem sporu" - stwierdza ironicznie w wierszu "Pastorela" Sendecki, przywołując echa głośnego sporu o "poezję zrozumiałą i niezrozumiałą", który toczył na łamach "Tygodnika Powszechnego" m.in Jacek Podsiadło, dopatrując się w Sendeckim jednego z głównych przedstawicieli poezjowania na granicy jakiejkolwiek komunikatywności. "Trap" wydaje się szczytowym osiągnięciem tego nurtu i jest jednocześnie jedną z najpiękniejszych książek poetyckich, jakie napisano w polszczyźnie ostatnich lat.

Twórczość Marcina Sendeckiego, kojarzona wciąż z wywrotową działalnością pisma "bruLion", swoje ambicje realizuje zdecydowanie poza medialnym mainstreamem. Poeta publikuje nad wyraz rzadko, jego odautorskie wypowiedzi ograniczają się do przewrotnych identyfikacji, w których jawi się jako zwykły "opowiadacz historyjek". Dlaczego więc Jacek Podsiadło, najsłynniejszy "poetycki gaduła" ostatnich dekad, nie potrafił się odnaleźć w narracjach Sendeckiego? Czy rzecz sprowadza się jedynie do odmiennego ustawienia lirycznych detektorów i różnych parametrów językowych ekspresji? A może Sendecki głosi pewien rodzaj niechcianej teorii, w myśl której leksykalny wehikuł wiersza nie posiada desygnatów w realnym świecie? Byłaby to więc teoria stara jak grecka kultura i raczej niegroźna.

Sęk w tym, że Sendecki zastosował ją w swojej poetyckiej praktyce tak radykalnie, że dokopał się do skarbu: wypracował model poezji czystej, która czerpie pełnymi garściami z "brudów" mowy stosowanej - wszelkiej maści żargonów życia społecznego, strzępów komunikatów, zasłyszanych gdzieś rozmów - czy wreszcie z erudycji własnej autora, zdecydowanego miłośnika ciszy. Metoda Sendeckiego być może nie jest nowatorska, natomiast umiejętność balansowania między różnymi brzmieniami i semantykami, jakie unoszą się nad wielkim cmentarzyskiem współczesnej polszczyzny, czyni z niego alchemika poezji, kogoś wyjątkowego na mapie współczesnej polskiej liryki.

"Trap" w większości wypełniają wiersze-zaproszenia do współuczestnictwa w tworzeniu ich sensu. Czytelnik Sendeckiego postawiony jest w sytuacji gościa, zupełnie przypadkowo zaproszonego przez kogoś obcego do domu. Z gruntu wiemy, jak mamy się zachować, podpowiada nam to intuicyjny podręcznik savoir-vivre’u. W przypadku gościny w wierszu Sendeckiego na nic jednak się zdają dobre, kulturowe maniery. Teksty te nie pozwalają zastosować bezpiecznych narzędzi wzajemnego porozumienia, na przykład w oparciu o stabilne znaczenia konstytutywnych pojęć kultury. Frazy wierszy Sendeckiego są silnie performatywne, stąd poczucie ślizgania się po ich powierzchni, a cudowna skłonność autora do "oddawania głosu" innym powoduje, że o "gospodarzu" tego poetyckiego domostwa możemy powiedzieć jedynie tyle, iż jest nad podziw skromny i dyskretny.

Sendecki nie epatuje absolutnie żadnym systemem własnych przekonań, nie sili się na roztrząsanie kwestii etycznych, jest wreszcie wolny od egotyzmu "ja". Jeżeli w ogóle możemy zinterpretować jakiś "podmiotowy" ruch narratora jego wierszy, to jedynie poprzez ich dialogiczność. Poeta jest po prostu aktorem drugiego planu, dyskretnym obserwatorem, który z rzadka pozwala sobie na bezpośrednie interwencje w swój polifoniczny wiersz. Efekt? Jeden z najpiękniejszych wierszy, mówiący o tragedii tego, czym jest nasza ludzka kondycja:

Nie i nie

Nie martw się, pozabijamy się - mówi dziecko, które nie

mówiło, bo umiało przestać. Jedni spekulują, inni umierają. Wymarzony

cudzysłów, choinkowy bankomat, studniówka w zajezdni. Co robi pan?

Pan się ostrzy. Aż dziecko powie "Dobranoc, doboszu" i skończy się głos.

Jak w przypadku większości książek Sendeckiego, "Trap" posiada dość przewrotną, pudełkową konstrukcję. Prosty zabieg manipulacji spisem wierszy ustawia całość książki w rytmie nielinearnym. Można więc czytać te teksty na wyrywki, można również sprawdzać, czy autorska mapa nie prowadzi przypadkiem donikąd. Nie ma to większego znaczenia, gdyż każdy z wierszy "Trapu" buduje swoje własne uniwersum, wszystkie razem natomiast stanowią niepowtarzalny dowód tożsamości trudnej poetyki, która oferuje ogromną ilość wzruszeń. Sendecki jest bowiem autorem na wskroś emocjonalnym. Problem polega jedynie na odpowiedniej empatii wobec tekstu, który może na przykład okazać się medytacją nad niepochwytnym pięknem opustoszałej natury (oszałamiająca, podwójna sestyna utworu "Tango") czy błyskawiczną, metafizyczną notatką ("Kraje").

Wielość możliwych strategii lekturowych "Trapu" uzmysławia, że być może propozycję Sendeckiego należy czytać "poza teorią", nie szlifować jej zanadto w celu uzyskania jasnej wartości dodanej. Szczególnie lektura poza krytycznymi wytrychami - których dostarcza na przykład model "literatury wyczerpania", w którym Sendecki mieści się bez mała - przynosi masę intelektualnej satysfakcji. Zwłaszcza że "wyczerpanie", o którym ewentualnie chce rozprawiać wiersz poety, nosi znamiona egzystencjalnego dramatu, w którym występują zupełnie realni aktorzy: śmierć, pustka i żal. Wszystko, co może zrobić poeta, to stworzyć z ułamków mowy jakiś alternatywny teatr, w którym ludzkie wyroki ulegną chociaż chwilowemu, w przebiegu jednego zdania czy słowa, zapomnieniu. W wierszu "Na nabrzeżach" Sendecki pisze:

(...) Brama i panorama

miejskiego cmentarza. Cięcie. Wróć! Jeszcze betonowy kałamarz na

grobie poety. (...)

I właśnie jego poezja składa się z takich egzystencjalnych "cięć" i "powrotów". To samoograniczenie w ciągłej próbie redefinicji momentów granicznych naszego życia czyni z Sendeckiego prawdziwego mistyka chwili obecnej w języku. Czas literalnego życia wydaje się mniej nieodwołalny, można w nim od biedy zamieszkać, w przeciwieństwie do prostackiego dyktatu fizjologii. Sendecki jednak nie jest architektem sztucznych, literackich rajów. To raczej burzyciel dobrego samopoczucia, którego rękojmią jest obcowanie z poezją jako domeną "nieprzemijalnego i wiecznego". Sendecki nawet nie podnosi takich kwestii. Dba jedynie o to, aby jego wiersz, zbudowany na przykład ze szczątków wspomnień, stał się własnym domem, z którego przynajmniej można być wygnanym - w przeciwieństwie do "bezdomności", jaka jest naszym udziałem na wielkiej pustyni świata, pozbawionego boskiej kwalifikacji.

Wyjątkowo krótka książka "Trap" może stać się dla otwartego czytelnika takim schronieniem, za którym się zwyczajnie tęskni. Aliteracyjny tytuł wiersza "traf", który pojawia się pod koniec tomu, jest znakiem rozpaczy, która w bohaterze tych wierszy nie powoduje buntu. Być może na końcu nie wypada się buntować, być może tego wymaga dobre, poetyckie wychowanie. "Traf" tak chciał, że liryczne maniery Sendeckiego są najwyższej próby.

Marcin Sendecki, "Trap", Biuro Literackie, Wrocław 2008

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2008