Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Pytanie od lat intrygujące chopinologów i chopinografów: dlaczego największy z polskich kompozytorów i jeden z największych w dziejach muzyki geniuszów tak mało interesował się orkiestrą symfoniczną, sztuką instrumentacji, komponowaniem na orkiestrę, pisaniem symfonicznych partytur? Dlaczego, zakosztowawszy tej dziedziny w młodości, później już do niej nie wracał, skoncentrowany na jednym tylko instrumencie?
Wprawdzie fortepian jego czasów - za sprawą Liszta i potężnej formacji pianistów--wirtuozów - był niekwestionowanym królem instrumentów i wielcy romantycy dwu co najmniej pokoleń - Schubert, Schumann, Liszt, Brahms, Czajkowski (prócz Berlioza, Wagnera, Brucknera, Verdiego, Mahlera) - powierzali mu pokaźną część swojej twórczości, ale przecież dzielił on swoje panowanie z innym instrumentem (bo symfonicy traktowali go jak jeden wielki instrument!) "wielogłowym": orkiestrą symfoniczną. O ile bowiem fortepian był "królem", to ona była "cesarzową"! A jeżeli nawet nie wszyscy z wielkich romantyków powierzali się fortepianowi (choć dla wszystkich był on instrumentem warsztatowym, niezbędnym w kompozytorskiej pracowni), to przecież wszyscy, za przykładem osiemnastowiecznych klasyków, mieli naturalną skłonność do orkiestry, chęć uprawy symfonicznych gatunków i form, zdolność organizowania orkiestrowego żywiołu.
Wszyscy wybitni kompozytorzy epoki muzycznego romantyzmu (która, dzięki muzyce, sięga początków wieku XX) byli w jakiejś mierze symfonikami. Także ci, którzy, jak Wagner czy Verdi, form symfonicznych w ścisłym sensie nie uprawiali. Wszyscy - oprócz Chopina. On, skupiony na klawiaturze swego Pleyela (bo te fortepiany lubił szczególnie) czy Erarda, był tutaj swoistym Odmieńcem, Ekscentrykiem odbiegającym od ówczesnych kompozytorskich standardów. Byłżeby to jakiś jego kompozytorski brak, mankament? Taka przynajmniej utarła się i trwa do dziś opinia: Chopin, w przeciwieństwie do innych współczesnych mu wybitnych kompozytorów, nie kochał orkiestry; nie miał w niej upodobania, jako kompozytor nie czuł jej, choć przecież, jako muzyk wszechstronnie wykształcony, doskonale ją u innych twórców rozumiał. Napisał w młodości parę utworów na fortepian z orkiestrą, bo taka była wtedy moda, tego chciała ówczesna publiczność. Utwory te - Wariacje, Fantazję, oba Koncerty - zinstrumentował poprawnie (bo tego się nauczył w Szkole Elsnera), ale niejako z obowiązku, zwyczajowo. Tę opinię potwierdzają jeszcze nasze renomowane orkiestry symfoniczne: towarzysząc solistom w Chopinowskich Koncertach grają one ciężko i szaro, bez blasku, bez wdzięku, rutynowo. Skutkiem czego utrwalił się też może pewien szablon "Chopina filharmonicznego", gdzie tylko solista się liczy: publiczność przychodzi głównie dla niego, jego chce słuchać przede wszystkim, orkiestrę tolerując jako zwyczajowe tło, dobre, jeśli pianiście zbytnio nie przeszkadza.
Tymczasem jednak "Orkiestra XVIII wieku" pod dyrekcją Fransa Brüggena - koncertująca niedawno, wraz z towarzyszącymi jej pianistami, w warszawskim Teatrze Wielkim w ramach Festiwalu "Chopin i jego Europa" - odkrywa nam zgoła innego Chopina. Z gry tych znakomitych muzyków, na instrumentach osiemnastowiecznych (oraz ich rekonstrukcjach) - jak też z gry solistów na "starych" fortepianach (Erard 1849 - w "Fantazji" i "Koncercie
f-moll" Chopina, Walter XVIII-wieczny - w "Koncertach" Mozarta) - i z przedstawionej nam przez nich konfrontacji Mozarta z Chopinem wynikają, wbrew potocznym opiniom, takie oto prawdy:
Ów Chopin, rozmiłowany w fortepianie (podobnie jak przed nim Couperin w klawesynie) i przedkładający go nad inne instrumenty, był równie czuły na wdzięki romantycznej orkiestry, nie tylko jako jej słuchacz, ale, co ważniejsze, jako kompozytor. Rozsmakowany w orkiestrowej wielobarwności, w odcieniach brzmień różnych instrumentów, nie tylko umiał, ale i lubił na orkiestrę pisać. Można więc o nim powiedzieć, że był - potencjalnym i po części tylko w młodości zrealizowanym - symfonikiem. Świadczą o tym - w Koncertach i "Fantazji na tematy polskie" - pomysłowe kontrapunkty, kunsztowne dialogi, finezyjne cieniowania, subtelne tła; jednym słowem cała sztuka orkiestrowo-fortepianowego, kameralno-symfonicznego koncertowania, którą należy tylko z partytur Chopinowskich odczytać, wydobyć i słuchaczom pokazać. Ów kunszt pisania na orkiestrę, towarzyszącą soliście, dialogującą z nim i dialogującą między sobą, przejął Chopin od Mozarta (największego obok Bacha swego mistrza), przydając tu tylko romantycznej miękkości, słodyczy i wirtuozowskiego blasku.
I druga prawda, ściśle z pierwszą związana, wprost z niej wynikająca. Tyczy ona "starych" fortepianów, z epoki Chopina, bo tylko one właśnie, owe Pleyele czy Erardy - a nie współczesne Steinwaye, z potęgą swego brzmienia - pozwalają na realizację pełni stylu Chopinowskiego w jego najsubtelniejszych odcieniach brzmieniowego koloru. Trzeba tylko rozsmakować się w ich spektrum dźwiękowym, poznać je do gruntu, wniknąć w duszę instrumentu. I też tylko one, te "stare" fortepiany, pod palcami czułego na ich dźwiękową urodę pianisty, dają nam zakosztować całkowitej wewnętrznej harmonii współgrania solisty z orkiestrą. W niezrównanym poczuciu intymnej bliskości, bezpośredniego kontaktu, bycia wewnątrz koncertowego dialogu, w środku kreowanej muzyki. A takich właśnie wrażeń doznawałem na niezapomnianych koncertach Orkiestry Brüggena, siedząc na scenie warszawskiego Teatru Wielkiego, czarodziejskim sposobem przemienionej w znakomite studium koncertowe...