Chaotyczna obyczajówka

Przed reżyserem inscenizującym "Językami mówić będą stoi dwojakie zadanie. Po pierwsze - przedstawić historię tak, by nie wybrzmiała banalnie. Po drugie - czytelnie zaprezentować sieć przenikających się wątków. Michał Kotański na obu tych frontach ponosi porażkę.

27.03.2006

Czyta się kilka minut

Dramat Andrew Bovella to historia kilku damsko-męskich par w stanie kryzysu. Mąż zdradza żonę, żona męża, dziewczyna porzuca chłopaka... rzecz dosyć prozaiczna. Jednak Bovell komplikuje to, co z pozoru łatwe. "Językami..." jest jak tkanina precyzyjnie spleciona z kilku nitek. Dwa wątki snute są równolegle, po chwili autor wplata kolejny i jeszcze jeden, a poprzednie zarzuca - tylko po to, by za jakiś czas podjąć na nowo. Poszczególne historie przeglądają się w sobie nawzajem, niczym warianty jakiejś większej i bardziej ogólnej opowieści. I właśnie jako całość dramat Bovella okazuje się intrygujący. To rzecz o samotności, która jest czymś więcej niż tylko pokłosiem kryzysów małżeńskich - jest zasadą rządzącą światem. Tajemniczą, nierozwikłaną.

Bovell sklecił swój dramat z kilku mniejszych tekstów i już samo to prowokuje, by tę układankę rozsypać i złożyć na nowo - niekoniecznie tak, jak to uczynił autor. Kotański nie podejmuje tej próby; niemal słowo w słowo idzie za literą tekstu. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby owa decyzja była wynikiem uważnej lektury. Na próżno jednak szukać u Kotańskiego jakiejkolwiek koncepcji czy choćby pomysłu na spektakl.

Gdy raz jeden reżyser wykazuje się odwagą i inwencją, nie wychodzi to spektaklowi na dobre. W dziewięciu rolach Kotański obsadza czworo aktorów, co jest poniekąd dozwolone, skoro historie wszystkich postaci odciśnięte zostały na jednej matrycy. A jednak właśnie w owym podobieństwie - tylko sugerowanym - tkwi naczelna zasada dramatu; do nas należy kojarzenie wątków, odnajdywanie pokrewieństw. Gdy sugestię zmieni się w wyraźny znak, czar pryska. Przy tym, co gorsza, widz gubi się w zgotowanym przez Kotańskiego przekładańcu. Po prostu nie jest pewien, kim jest bohater, który pojawia się na końcu spektaklu - Petem z części pierwszej, Neilem z drugiej, czy może kimś jeszcze innym.

Chaos panuje od początku. Reżyser nie wie, jak symultanicznie rozgrywane sceny sprząc w całość. Przekonującą lub chociażby czytelną. Aktorzy umieszczeni są w jednej przestrzeni (kilka kanap i ściana z luster); czasem dzieli się ją na dwa plany, czasem wszyscy występują na jednym i tylko kierunek, w jakim się zwracają, pozwala nam rozdzielić od siebie dwa wątki. Rozwiązanie najprostsze z możliwych, a jednak razi sztucznością. Kotański bowiem nie dość wyraźnie podkreśla umowność teatralnej sytuacji, w której czas i przestrzeń zostają unieważnione, a odległe historie dzieją się równocześnie. Najczęściej jedna para aktorów po prostu udaje, że nie widzi drugiej, choćby wszyscy siedzieli na jednej kanapie...

Kotański czyta "Językami..." jak historię z życia wziętą i koncentruje się na ukazaniu przeżyć i rozterek bohaterów. Nie dostrzega albo nie potrafi pokazać, że realistyczna opowieść umieszczona została na gruncie poetyckiej metafory. Gdy pominie się ten "szczegół", gdy nie przełoży się go na język sceniczny, pretensja do mieszania wątków, przeplatania historii staje się zwyczajnie niezrozumiała i zbędna. A przedstawienie redukuje się do obyczajowej wyliczanki skomplikowanych relacji damsko-męskich - niezbyt jasnych i niezbyt ciekawych.

W spektaklu zabrakło ponadto elementarnego wyczucia dramaturgii, wrażliwości na muzyczną fakturę dramatu, w której - bo nie w znikomej akcji - tkwi źródło napięć i konfliktów. Nie ma tu momentów ciszy ani spiętrzeń słów, wahań napięcia ani ustawionych w odpowiednich momentach kulminacji. Nie ma zróżnicowania. Jest monotonnie wypowiadany tekst a pulsująca w tle muzyka tylko irytuje. Nie ma scenicznych sytuacji - jest szkic, wedle którego aktorzy przemieszczają się z miejsca na miejsce.

Na początku starają się jeszcze nadać rolom ciężar, wkrótce już tylko pośpiesznie dialogują, na jednym tonie. Grają lepiej (Ewa Kaim) lub gorzej, jednak wszyscy wydają się pochłonięci głównie tym, by wejść ze swoją kwestią w odpowiednim miejscu. Co prawda tekst jest wymagający i pewnie z czasem aktorzy poczują się pewniej, a do precyzji dołożą więcej wyrazu. Obawiam się jednak, że samo to nie odmieni spektaklu - na to trzeba by ponownej lektury dramatu i zdecydowanej rewizji inscenizacyjnych założeń.

ANDREW BOVELL, "JĘZYKAMI MÓWIĆ BĘDĄ", przekł.: Jacek Poniedziałek, reż.: MICHAŁ KOTAŃSKI, scenogr.: Paweł Walicki, muz.: Adam Falkiewicz, reż. światła: Damian Pawella, premiera w Starym Teatrze w Krakowie 18 marca 2006 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk teatralny, publicysta kulturalny „Tygodnika Powszechnego”, zastępca redaktora naczelnego „Didaskaliów”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2006