Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
O zniesieniu "podatku Belki" głucho, tymczasem rząd przykręca śrubę w jego egzekwowaniu. Od lipca ma wejść nowelizacja ordynacji podatkowej: podatek będzie naliczany już od wysokości 1 gr, a nie 1 zł, jak do tej pory. Zmiana to niebagatelna, ponieważ eliminująca możliwość zaokrąglania podatku "w dół". Dotychczas, jeśli zysk nie przekraczał 2,49 zł, podatek (19 proc.) wynosił mniej niż 50 gr, co sprowadzało go do zera. Tę możliwość - którą ministerstwo finansów w zeszłorocznej opinii prawnej określiło jako legalną - wykorzystywały banki, mnożąc lokaty i konta oszczędnościowe z dzienną kapitalizacją odsetek oraz tzw. lokaty jednodniowe. Jeśli klient dobrze obliczył wysokość kapitału do odłożenia na takiej "antybelkowej" lokacie (na ogół było to kilkanaście tysięcy złotych), zabezpieczał swój zysk przed podatkiem.
Minister Rostowski szuka ostatnio oszczędności wszędzie: ten ruch da fiskusowi 540 mln zł w ciągu dwóch lat. Nie jest to zysk wielki, a obciąży przede wszystkich "drobnych ciułaczy", bo wielcy gracze raczej nie szukali lokat "antybelkowych". A przecież nie tylko o zyski z oszczędności tu chodzi, a o ochronę "zaskórniaków" przed rosnącą inflacją - niedawne badania wykazały, że tylko połowa dwunastomiesięcznych lokat zakończonych w styczniu przekroczyła jej poziom, i to minimalnie.
Nadziei na zniesienie "Belki", szczególnie po kryzysie 2008 r. i podczas gorączkowego zatykania dziury budżetowej, nie widać. Rząd przykręcając śrubę nie chce pamiętać, że oszczędności odkładamy z opodatkowanych już przecież pensji. Cesarzowi co cesarskie - to oczywiste. Niestety, nasz cesarz bierze dwa razy.