Domowy budżet z głową

Więcej wydajesz niż zarabiasz? Nie ty jeden. Problem ze zbilansowaniem domowego budżetu ma większość ludzi. Gospodarowania własnymi pieniędzmi powinniśmy się jednak nauczyć.

18.02.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. Nick Benjaminsz / SXC.HU
/ Fot. Nick Benjaminsz / SXC.HU

W przeciwnym razie w budżecie domowym pojawić się może dziura lub, co gorsza, zapuka do naszych drzwi komornik. Jest kilka prostych sposobów, by tego uniknąć.

ZACZNIJ OSZCZĘDZAĆ

Z badań CBOS z końca ubiegłego roku wynika, że aż 45 proc. polskich gospodarstw domowych nie ma żadnych oszczędności, bo – jak zapewniali ankietowani – „nie mają z czego odkładać”. Zapewne część osób rzeczywiście nie ma z czego odkładać, bo ich niewielkie zarobki pozwalają tylko przeżyć. Ale wielu z nas może spróbować. Dodatkowe pieniądze da się przecież wygospodarować, np. rzucając palenie papierosów, jadając rzadziej obiad na mieście, a częściej w domu albo przesiadając się z samochodu na autobus.

Odłożonych pieniędzy nie warto trzymać na zwykłych rachunkach oszczędnościowych, bo ich oprocentowanie jest bliskie zeru. Lepiej pieniądze wpłacać na terminowe lokaty. Wprawdzie po serii obniżek stóp procentowych NBP ostatnio straciły one na atrakcyjności, ale oferta banków jest szeroka. Lokaty trzymiesięczne są oprocentowane na 2,5-4 proc., te o dłuższych terminach nieco lepiej.

Jeśli lokaty zwykłe nam nie odpowiadają, możemy zainwestować w obligacje skarbowe. Ci, którzy zdecydują się w lutym kupić papiery dwuletnie, mogą liczyć na 3,5 proc. odsetek od zainwestowanego kapitału. To oznacza, że po dwóch latach od każdej obligacji o nominale 100 zł otrzymają 7,12 zł odsetek minus 19 proc. podatku od zysków kapitałowych. Wyżej są oprocentowane tzw. „trzylatki” – na 4 proc., natomiast „czterolatki” – na 4,5 proc.

COŚ DLA ODWAŻNYCH

Wyższą szkołą jazdy dla przeciętnego ciułacza jest lokowanie w fundusze inwestycyjne. Towarzystwa funduszy inwestycyjnych zatrudniają specjalistów od rynku kapitałowego, a ich zadaniem jest pomnażanie pieniędzy wpłacanych przez klientów. Można inwestować np. w akcje spółek giełdowych, obligacje skarbu państwa, bony skarbowe w kraju i za granicą. Za pieniądze, które wpłacamy na konto w funduszu, kupujemy tzw. jednostki uczestnictwa. Ich liczba pokazuje nasz udział w majątku funduszu. Otwarty fundusz inwestycyjny ma obowiązek codziennie wyceniać, ile jest warta jednostka uczestnictwa. Możemy to śledzić przez internet, codzienną lekturę dzienników, telegazetę czy nawet telefon komórkowy.

W Polsce działa kilkaset funduszy inwestycyjnych i cały czas powstają nowe. Generalnie dzielą się one na tzw. fundusze stabilnego wzrostu (większość środków lokują w bezpieczne obligacje) oraz na fundusze agresywne (ponad 80 proc. to akcje spółek giełdowych).

PO CZTERDZIESTCE NIE RYZYKUJ

Wyboru funduszu powinniśmy dokonać po analizie ich wyników na przestrzeni ostatnich lat. Drugim ważnym kryterium wyboru jest nasz wiek. Im jesteśmy młodsi, na tym bardziej agresywne rozwiązania możemy sobie pozwolić, bo nawet jeśli nasz fundusz przez jakiś czas będzie notował straty, to w dłuższej perspektywie zarobi prawdopodobnie więcej niż fundusz obligacji.

Trzeba jednak wiedzieć, że lokowanie wszystkich oszczędności w jeden agresywny fundusz nie jest dobrą praktyką. Nawet młodzi powinni więc swoje oszczędności dywersyfikować, czyli lokować w różny sposób, np. część kapitału zabezpieczyć nawet na słabiej oprocentowanej lokacie. Osoby starsze powinny wybierać fundusze bezpieczne (inwestujące raczej w krótkoterminowe obligacje), gdyż pozwalają one na stabilny zysk przy mniejszym ryzyku.

TRZYMAJ SIĘ ZA KIESZEŃ

Dyscyplina domowego budżetu polega nie tylko na oszczędzaniu, ale przede wszystkim na racjonalizacji wydatków. Wiadomo, że musimy płacić czynsz za mieszkanie, rachunki za energię czy telefon, kupować jedzenie, lekarstwa i ubrania. Bieżąca konsumpcja wraz z wszystkimi opłatami stałymi nie powinna pochłaniać jednak więcej niż 50-60 proc. miesięcznych wpływów, a koszty spłaty zobowiązań, w tym raty kredytów, nie powinny przekroczyć 30 proc. naszych dochodów. Jeżeli udział wydatków na konsumpcję jest wyższy, spróbujmy wyeliminować z budżetu te pozycje, które nie są niezbędne. Wbrew pozorom jest ich sporo: kolejna spódnica z wyprzedaży, plastikowa zabawka dla dziecka, nowy komplet talerzy, którego i tak nie mamy gdzie trzymać, czy elektroniczny gadżet w kolejnej wersji. Jeśli zaczniemy się trzymać za kieszeń, okaże się, że ok. 10-20 proc. z budżetu będziemy w stanie przeznaczyć na oszczędności.

CZASEM WARTO WZIĄĆ KREDYT

Od czasu do czasu trzeba jednak wydać na dentystę, pojechać na wczasy, kupić dziecku rower albo naprawić samochód. W takich sytuacjach rozwiązaniem wartym rozważenia może się okazać karta kredytowa. Pozwala ona pokryć dodatkowe wydatki bez naruszania finansowych inwestycji. A co więcej, pieniądze, które oferuje w ten sposób bank, są nieoprocentowane nawet do prawie dwóch miesięcy. Pod warunkiem, że spłacimy wszystko w wyznaczonym terminie. Jeśli spóźnimy się nawet jeden dzień, bank naliczy odsetki 20-28 proc. Korzystając z karty, koniecznie trzeba więc spłacać całość zadłużenia w terminie. W ten sposób za pożyczenie pieniędzy zapłacimy bankowi tylko jedną roczną opłatę, którą pobiera on za możliwość udzielenia takiego kredytu. Zazwyczaj to ok. 100-200 zł.

Nigdy nie należy jednak zaciągać większego kredytu, niż będziemy mogli spłacić. I należy pamiętać, że termin spłaty oznacza dzień, w którym pieniądze muszą się znaleźć na rachunku w banku, a nie ich wysłania.

Dodatkowe oszczędności może przynieść również płacenie kartą płatniczą w wyznaczonych przez bank punktach usługowych czy sklepach. Dla posiadaczy kart instytucje finansowe przygotowują specjalne programy rabatowe, gwarantujące zniżki sięgające nawet 30 proc. Ale najczęściej z rabatów skorzystać mogą osoby dobrze sytuowane, bo upusty dotyczą markowych sklepów odzieżowych, restauracji, salonów spa, hoteli oraz popularnych kawiarni, ale też np. kin.

PLASTIKOWE PUŁAPKI

Korzystając z plastikowego pieniądza, można jednak łatwo wpaść w pętlę długów. Zwłaszcza jeżeli w portfelu ma się kilka kart kredytowych. Bankowcy znają wiele przypadków, gdy klient kredyt z jednej karty spłaca kredytem z drugiej. Najsprytniejsi potrafią żonglować 4-5 kartami równocześnie. Wystarczy jednak stracić źródło stałych dochodów, by system zawalił się niczym domek z kart. Wiele osób nie może potem wyjść z takich karcianych długów.

W latach 2006-09 przybyło w Polsce 6,5 mln kart, w końcówce 2009 r. było ich już ok. 11 mln. Kartę kredytową bez trudu otrzymywały osoby nawet o bardzo niskich dochodach: 300-400 zł miesięcznie. Plastikowy boom zatrzymał dopiero kryzys i zaostrzenie polityki kredytowej przez banki. Dziś na rynku jest prawie o 2,5 mln mniej kart niż pod koniec 2009 r., ale i popyt na kredyt konsumpcyjny jakby mniejszy.

Ekonomiści narzekają, że przez to gospodarka słabnie. Niemniej wujek Kaczora Donalda, Sknerus McKwacz, zbił fortunę, bo nie znosił zakupów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2013