Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jak wiadomo, Xiaobo od grudnia 2008 r. przebywa w więzieniu; skazano go na 11 lat za przygotowanie i rozpowszechnienie Karty 08, wzorowanej na słynnym manifeście czeskich i słowackich dysydentów. "Niekiedy po ludziach, którzy trafiają do więzienia, pozostają jedynie ich osiągnięcia i poglądy", pisze Bei Ling, "a ich wygląd i osobowość zacierają się". Dlatego jego tekst niewiele mówi o tym, o co walczy Liu Xiaobo. Pokazuje go natomiast w kilku scenach, tak żeby również dla nas, czytelników, stał się on żywym i bliskim człowiekiem.
Lin Xiaobo, pisze Bei Ling, to "pozostająca w wiecznym ruchu lokomotywa". Jest koniec lat 80., widzimy go przechadzającego się po pokoju, palącego nerwowo papierosa za papierosem i zadającego męczące pytania. W Chinach ukazują się w tym czasie dzieła Camusa, Sartre'a, Arendt, wszystkie z półwiecznym poślizgiem. Umysł Xiaobo aż kipi od zawartych w nich idei. Na zebraniach krytykuje chiński świat intelektualny, demaskując jego płytkość i "autokratyczne zniekształcenia". Zadaniem intelektualisty nie jest walka o władzę czy tworzenie alternatywnej hierarchii, lecz wieczny niepokój, wieczny ruch myśli. Dlatego Liu Xiaobo czyta też dużo literatury. Czyta i uczy się na pamięć; niekiedy staje przed żoną, synem albo przed ścianą i, jąkając się, recytuje fragmenty z dzieł zachodnich pisarzy. Mówi, że trzy razy przeczytał na głos "Sto lat samotności" Marqueza i, pisze Bei Ling, "nie było innego wyjścia, jak tylko mu uwierzyć".
Jest zbudowany z samych sprzeczności: orędownik indywidualizmu, w codziennym życiu potrzebuje mieć wokół siebie przyjaciół. "Rozumie, jak bardzo złożeni potrafią być ludzie, choć pragnie jednocześnie, by byli nieskomplikowani". Delikatny w prywatnych sytuacjach, w czasie publicznych dyskusji bez litości wytyka innym błędy. Mówi, co myśli, nie przejmując się tym, co powiedzą o nim inni. Otacza go podziw i niechęć, jest fascynujący i trudny do zniesienia.
Żyje w świecie niejasnych reguł, w świecie, w którym za przekonania trzeba płacić. I to najdosłowniej. Bei Ling wspomina, że aby dostać w księgarni jedną z książek Liu Xiaobo, "trzeba było zapłacić cenę kilkakrotnie wyższą od pierwotnej i dodatkowo kupić jeszcze dwie inne książki". Przypomniało mi to pewien epizod z dzieciństwa. Jeździliśmy na wakacje do wsi K., pośrodku której stał kiosk z gazetami. Była druga połowa lat 70., z wolnych gazet na ladzie był tylko "Przewodnik Katolicki", "Tygodnik" chyba nawet tam nie docierał. Nie mogłem żyć bez gazet, ale nie chciałem kupować ani "partyjnych", ani "ruskich". Kiedy prosiłem w okienku o "Przewodnik", sprzedawczyni bez słowa zawijała w niego numer "Izwiestii", "Trybuny" albo "Zielonego Sztandaru" i potrącała z reszty odpowiednią kwotę. Nigdy nie protestowałem, choć było to jawne oszustwo. Do dziś pamiętam to słodko-gorzkie uczucie, że to, co prawdziwe, kosztuje, ale też - że zdobywa się je za cenę upokorzeń (upokarzająca była świadomość, że ewentualny protest i tak niczego by nie zmienił) i zgody na jakąś nieprawdę.
Pokojową Nagrodę Nobla dostają czasem ludzie pełni niepokoju. Nie próbuję sobie nawet wyobrazić niespokojnego Liu Xiaobo zamkniętego w czterech ścianach więziennej celi. Wierzę, że ma ze sobą książki. I że od czasu do czasu, jąkając się, czyta je z głową opartą o mur. I że mur słucha.