Albert Camus: ulicznik znikąd. Wokół nowej biografii pisarza

Łatka „filozofa dla maturzystów” doprowadziła do akademickiej degradacji jego dorobku. Ale popularność wśród czytelników nigdy nie zmalała. Choć jeszcze nie wiedzą, że jego Syzyf się śmieje.

19.03.2024

Czyta się kilka minut

Albert Camus, lata 40. XX w. // Fot. Bridgeman Images / Forum
Albert Camus, lata 40. XX w. // Fot. Bridgeman Images / Forum

„Kim był Albert Camus?” – pytał Czesław Miłosz w pierwszym zdaniu „Diariusza paryskiego” nazajutrz po nagłej śmierci najmłodszego wówczas laureata literackiego Nobla. Miłosz na łamach „Kultury” drąży dalej w melancholijnym wyliczeniu: „gdyby szosa nie była mokra, gdyby kierowca nie jechał z szybkością ponad 130 kilometrów na godzinę, gdyby ręka kierowcy nie zadrżała…” – i tu zawiesza głos, bo dociera do niemożliwego.

Można jednak przypuszczać, że wypadek samochodowy z 4 stycznia 1960 r. na drodze z Sens do Paryża był nie tyle, jak głosi oficjalna wykładnia, absurdalnym zrządzeniem losu, ale – według ostatniej interpretacji włoskiego krytyka Giovanniego Catellego – zaplanowaną akcją nieprzychylnych Camusowi ludzi. Wrogów przecież nie brakowało – algierscy rewolucjoniści, francuscy komuniści czy służby sowieckie. Samo życie Camusa – bez względu na mniej lub bardziej kryminalne zakończenie – warte jest opowieści, czego dowodzi ostatnia wydana biografia autorstwa rumuńskiego pisarza Virgila Tănase.

Historia nieporozumienia

Tănase traktuje Camusa czasem swojsko, jak kolegę z wojska, a czasem jak przewodnika duchowego. Często i chętnie spoufala się z bohaterem, śmiało interpretuje jego życiowe wybory (jak np. wtedy, gdy stwierdza, że czytanie książek było dla młodego Alberta sposobem na zatarcie nierówności społecznej). Jednoznacznie sympatyzuje z ostrym antykomunizmem Camusa. Nic dziwnego, że sam w 1982 r. stał się celem zamachu rumuńskich służb i jedynie przypadek sprawił, że nie zginął (tajny agent Securitate poparł francuską stronę, zdradzając interesy organizacji). „Sprawa Tănase” zyskała rozgłos, wpływając na znacznie bardziej krytyczną ocenę reżimu Ceaușescu w Europie Zachodniej.

„Życie Camusa to historia nieporozumienia” – stwierdza Tănase w pierwszym rozdziale. Gdyby chcieć znaleźć słowa klucze dla tej biografii, brzmiałyby one chyba tak: światło, ucieczka, tęsknota, obcość. Celowo nie wymieniam tych oczywistych, jak absurd, bunt i miłość, które składają się na trylogię motywów wybranych przez samego Camusa. Jego dzieło to tak naprawdę pogoń za światłem, które sprawia, że raz tęskni (za słońcem, matką i Algierią), raz ucieka (z Algierii i do Algierii), aby na koniec czuć się obcy (wobec innych i wobec „tych samych” w ponurej, zamglonej Francji). Na tym polega podstawowe nieporozumienie – Camus jest jednocześnie „stąd i znikąd”, ucieka, myśląc o powrocie, wraca z myślą o ucieczce, tęskni, by potem tęsknić za tęsknotą.

A było tak: 7 listopada 1913 r. w algierskiej Mondovi pod przejrzystym niebem przychodzi na świat Albert Camus. Od tej pory zaczyna się jego ucieczka w stronę słońca.

Port macierzysty

Ojciec, Lucien Camus, wielki nieobecny w historii Alberta, ginie na froncie I wojny światowej, w bitwie nad Marną, w wieku dwudziestu dziewięciu lat. Dopiero w sierpniu 1947 r. trzydziestoczteroletni Albert odnajdzie grób ojca w Saint-Brieuc w Bretanii i spostrzeże, że jest już od niego starszy. Matka, Catherine Sintès, z pochodzenia Hiszpanka, niewiele mówiła o zmarłym mężu. W ogóle niewiele mówiła. Odłamek naboju, który zabił Luciena, przechowywała w pudełku po ciastkach jak relikwię. Po śmierci syna powiedziała ponoć tylko dwa słowa: „Za wcześnie”.

W domu Alberta przedmioty nie miały nazw własnych. Jak pisze w „Pierwszym człowieku”, swoim powieściowym „pamiętniku zza grobu”, którego rękopis znaleziono po wypadku: „u nas mówiono: wazon, ten z kominka, garnek, głębokie talerze”. Gdzie indziej sprzęty miały swoją historię i egzotycznie brzmiące nazwy – „wypalana kamionka z Wogezów, serwis z Quimper”.

Albert wychowuje się w Belcourt, robotniczej dzielnicy Algieru. Ludzie, tak jak przedmioty, mają tam swoje ustalone przeznaczenie. Zdaniem Tănase, mimo biedy dzieciństwo Camusa było szczęśliwe i „ukształtowało go jako człowieka”. Szorstkość babki, milczenie matki, uciążliwy charakter wuja, niedogodności materialne – to wszystko stanie się kiedyś „portem macierzystym pozwalającym tym, którzy nie potrafią usiedzieć na miejscu i wyruszają w morze, wierzyć, że ich podróż jest wyprawą, a nie tułaczką”. W tym świecie dzieci różnych narodowości grają w bule pestkami moreli, w piłkę nożną – blaszanymi puszkami, a ze skrawków worków robią beduińskie namioty. Albert zapuszcza się w dalsze ulice dzielnicy, gdzie odkrywa wspaniały świat witryn sklepowych, świateł tramwajów, trzykonnych wozów i muzułmańskich kupców grających w domino.

Święty od wstydu

Dopiero Louis Germain, nauczyciel francuskiego w szkole podstawowej, daje mu pierwszy bilet do nowego świata, przygotowując do egzaminu wstępnego do liceum. Germain – „wysoki, szczupły i zawsze schludnie ubrany”, grający na klarnecie i czytający „La Libre Pensée” – nie wzbudza początkowo zaufania babki Camusa, która twierdzi, że rodzina jest zbyt biedna na kontynuowanie nauki. Nauczyciel nalega, a babka godzi się w końcu i po raz pierwszy i ostatni chwyta wnuka za rękę, jak zanotuje potem Albert, „z rozpaczliwą czułością”. To właśnie Louisowi Germainowi zadedykuje swoją mowę noblowską Camus czterdzieści lat później – „kiedy wiadomość [o Noblu] dotarła do mnie, moja pierwsza myśl, po myśli o matce, była o panu”.

Liceum Bugeaud w bogatej dzielnicy Algieru jest pierwszym doświadczeniem różnicy – „przedtem wszyscy byli tacy jak ja, a bieda zdawała mi się powietrzem tego świata”, zapisuje w swoim dzienniku. Od tej pory zaczyna się właściwa gra „tożsamości i różnicy”, „inności i tego-samego”, o których w tym samym czasie prowadzono jedynie filozoficzne dysputy w barze Bec-de-Gaz na paryskim Montparnassie. Camus wszystko przeżywa na własnej skórze. W szkole nazywają go „łobuzem i zawszonym nędzarzem”, a wiele lat później Sartre określi go mianem „ulicznika z Algierii”. Jego życie jest doświadczaniem zamknięcia tożsamości w narzuconych określeniach. Camus „jako Camus” nie istnieje – a „jako obcy” wciąż potrzebuje dookreślenia.

Sprowadzony do kategorii „zawszonego nędzarza”, żyje odtąd w poczuciu obcości. W jednym z wywiadów Józef Czapski, który przebywał po wojnie na emigracji w Paryżu, wyzna, że Camus zrobił na nim wrażenie „człowieka, który wciąż się czegoś wstydził”. Tănase dodaje, jakby na potwierdzenie: „kiedy Albert ma wypełnić formularz, wstydzi się napisać, że jego matka jest pomocą domową, a potem wstydzi się swojego wstydu”.

Długa i wyboista

W 1930 r. Camus zdaje maturę i zapisuje się na kurs przygotowawczy z literatury i nauk humanistycznych. Wtedy poznaje drugą ważną postać swojej młodości – Jeana Greniera, nauczyciela filozofii w Bugeaud, który ma za sobą pracę w prestiżowej „La Nouvelle Revue Française”. Grenier jest pierwszym czytelnikiem prób literackich Camusa: fragmentów dziennika, poezji, esejów i opowiadań. Pewnego dnia pyta nauczyciela, czy wierzy w to, że mógłby zostać pisarzem. Grenier nie jest przekonany: „być może, ale czeka cię długa i wyboista droga”. Pod koniec roku 1930 pojawia się pierwsza rzeczywista przeszkoda na tej drodze – Albert zaczyna pluć krwią.

Zamieszkuje chwilowo w szpitalu Mustapha, największym afrykańskim „Berghofie”. Tam czyta Epikteta, Nietzschego, Dostojewskiego i Gide’a. Rekonwalescencja przynosi efekty, ale Camus przez całe życie zmagać się będzie ze skutkami gruźlicy, która jednak – jak napisze – „sprzyjała wolności serca, temu lekkiemu dystansowi, które zawsze chroniły mnie przed urazą”. Była „przywilejem królewskim”, stałą perspektywą śmierci, która nadawać mu będzie schronienie w zbyt błahych i zajadłych konfliktach środowiskowych, w jakie zostanie wciągnięty już wkrótce w Paryżu.

Etyka wyzwolenia

Na razie jednak dziewiętnastoletni Camus pracuje w urzędzie skarbowym, aby móc utrzymać się na studiach. Chwilowym ratunkiem dla biedy i uciemiężenia tamtego czasu okazuje się „popełnienie” małżeństwa. Wybranką jest córka bogatej algierskiej okulistki i dawna narzeczona francuskiego poety Maxa-Pola Foucheta – Simone Hié. Dla Alberta – uosobienie wolności i pogardy dla konwenansów. Jak pisze Tănase: „lubi flirtować, nie kryje się z paleniem, nosi przezroczyste sukienki, drogie futra i szpilki”. Trzeba dodać – lubi także „sztuczne raje”, do jakich zaprasza ją morfina. Małżeństwo trwa niecałe dwa lata.

W maju 1936 r. Camus składa pracę dyplomową z filozofii o metafizyce chrześcijańskiej i neoplatonizmie. Niektórzy widzieć będą w jego późniejszej twórczości, mimo zdeklarowanego ateizmu, wątki judeochrześcijańskie. W przywoływanym „Diariuszu paryskim” Miłosz (który postrzegał Camusa jako jedną z nielicznych jasnych gwiazd znad Sekwany w odróżnieniu od Jean-Paula Sartre’a) mówi wprost o jego „temperamencie jansenistycznym, skłonnym do rozpamiętywań nad potęgą zła”. Camus wymyka się jednak i takim kwalifikacjom – pytania, które stawia, mogą być z ducha teologiczne, ale odpowiedzi zmierzają raczej w kierunku „etyki niezależnej” czy „etyki bez kodeksu”, pomysłów popularnych również w powojennej Polsce.

Gdy za sprawą małżeństwa udaje mu się zapomnieć o biednej dzielnicy Belcourt, zapisuje w swoim notatniku: „masz nieczyste sumienie, wyznaj grzechy. Dzieło jest wyznaniem, muszę dać świadectwo. (…) Sztuka nie jest dla mnie wszystkim. Niech będzie przynajmniej środkiem”. Camus wstępuje do partii komunistycznej – jest to kolejne ćwiczenie z rozstawania się z dawnym sobą.

Obcy po dwóch stronach

W 1935 r. obejmuje funkcję dyrektora Maison de la Culture w Algierze i kierownictwo w Théâtre du Travail (późniejszym Théâtre de l’Équipe). Po raz pierwszy pojawia się problem posłuszeństwa wobec partii. Okazuje się, że repertuar proletariackiego teatru nie spełnia oczekiwań komunistów (wystawiają m.in. Puszkina, pisarza „wielkiego feudalizmu”). Dla Camusa komunizmowi „brakuje wymiaru duchowego”, a obietnice o przyszłym szczęściu i równości do złudzenia przypominają burżuazyjny dobrobyt. Z jednej strony uważa kolektywizację gospodarki za warunek poprawy życia społecznego, z drugiej nie godzi się na odebranie jednostce indywidualnych praw. Znów staje w obliczu „dwóch stron tego samego”.

Camus buntuje się – nie jedzie do Marsylii na kursy szkoleniowe dla partyjnych kadr, protestuje przeciwko więzieniu arabskich wojowników z Gwiazdy Północnoafrykańskiej. Uznają go za „rozłamowca”, składa legitymację partyjną i zostaje wyrzucony z Maison de la Culture. W tym czasie rodzi się pomysł na nową powieść o „człowieku, który nagle uświadamia sobie (…), jak obce mu było jego życie”. Camus powołuje do życia Meursaulta, który rodzi się ze słońca w zenicie, z upojenia żarem i jasnością południa. Proste i „wydyszane” zdania „Obcego” chcą doprowadzić język do ekstatycznej jasności. „Dzisiaj umarła mama. Albo wczoraj, nie wiem” – tym zdaniem, które wybucha jak światło, Camus wchodzi na dobre do literatury.

Trudna ziemia

Trzy lata później w końcu może spełnić się jako dziennikarz w redakcji „Alger Républicain”, gdzie publikuje serię reportaży poświęconych społecznym problemom Algierii. W tym czasie pracuje nad dramatem „Kaligula” i publikuje zbiór esejów „Zaślubiny”. Czasopismo staje się przepustką do „Paris-Soir”, gdzie zostaje zatrudniony jako sekretarz. Nadchodzi kolejny punkt zwrotny – Camus poślubia Francine Faure, studentkę z Oranu rozmiłowaną w Bachu. Odnajduje w niej, tak jak w muzyce Bacha, „nieskalane serce, które nigdy nie będzie jego udziałem”.

Bartosz Dziedzic: pan od piosenek

Był współodpowiedzialny za „Grandę”, która uczyniła z Moniki Brodki gwiazdę alternatywnego popu. Płytą „Składam się z ciągłych powtórzeń” ułatwił Arturowi Rojkowi start kariery solowej, a pracując przy „Małomiasteczkowym”, namaścił Dawida Podsiadłę na króla naszej sceny. Teraz wyprodukował płytę królowej, czyli Darii Zawiałow.

Wkrótce potem przeprowadza się do Paryża, gdzie nawiązuje pierwsze kontakty z ruchem oporu (jest rok 1943), poznaje Sartre’a i Simone de Beauvoir, a przede wszystkim zacieśnia więzy z Gastonem Gallimardem, którego wydawnictwo stanie się przepustką do późniejszej sławy. Zostaje redaktorem naczelnym pisma „Combat”, które ma charakter organizacji konspiracyjnej. Francja jest dla Camusa „trudną ziemią”, nie potrafi odnaleźć się w tutejszych koteriach i brak mu przede wszystkim południowego słońca. Zachowuje się trochę jak rozkapryszony impresjonista – wszędzie, gdzie się pojawia, szuka światła i czai się na pogodę. Marzy mu się „łagodny wiatr, rozległa i płaska zatoka”. „Przemożne i proste pragnienie – jak pisze dalej – i absurdalność porzucenia tego wszystkiego”.

Camus włóczy się po Paryżu – nieracjonalność świata doprowadza go do „świadomości absurdalnej”. Literatura jednocześnie narusza i ujawnia prawdę o absurdzie, stawia pytanie o sens, ze świadomością jego nierozstrzygalności. Mimo całego rozczarowania Camus odnajduje w niej coś wyjątkowego – wolność i prawo do bycia wygnanym. W takim klimacie kończy „Dżumę”, którą wyda w 1947 r. u Gallimarda.

Paryż jest dżunglą

Tănase mściwie rozprawia się z Sartre’em, traktując go jak złego ducha w „hagiografii” Camusa. Znajomość dwóch filozofów zaczyna się już w 1938 r., kiedy Camus recenzuje „Mdłości”. Pięć lat później spotykają się na słynnej premierze „Much”, na której Sartre pojawia się świeżo po wydaniu monumentalnego „Bytu i nicości”. Rumuński biograf z niechęcią wypowiada się nie tylko o tym dziele, ale także na temat obyczajowości „Sartre’a i jego gangu”, nie mogąc wybaczyć mu, że zrezygnował z propozycji wyreżyserowania przez Camusa dramatu „Przy drzwiach zamkniętych”. A była to tylko „jedna z serii zdrad”, jakiej dokonała szajka z Saint-Germain.

Wkrótce po publikacji „Człowieka zbuntowanego” Camusa (1951) w czasopiśmie „Les Temps modernes” ukazuje się zjadliwa recenzja autorstwa Francisa Jeansona, filozofa-marksisty z grona akolitów Sartre’a. Wybucha spór, który dzieli na pół francuską opinię. Jeanson (Sartre) sądzi, że „książka Camusa jest tekstem dywersyjnym, którego ukrytym celem jest odwrócenie uwagi mas od ich rewolucyjnego powołania”, a pod płaszczem literackiej finezji skrywa się oburzający „reakcjonizm”.

Camus po wystąpieniu z partii komunistycznej głosił niepopularnie umiarkowane poglądy. Nie chciał w ślad za Sartre’em mydlić oczu robotnikom w fabryce w Billancourt. W kwestii niepodległości Algierii opowiadał się za pokojowym współistnieniem dwóch narodowości, co w czasach, kiedy „trzeba być ofiarą albo katem – i niczym więcej” uchodziło za ignorancję i naiwność. Gwoździem do trumny kleconej dla niego przez Sartre’a była także Nagroda Nobla w 1957 r. za „dzieło, które wydobywa na światło dzienne problemy, przed jakimi staje dzisiaj ludzka świadomość”. Wydobywa, ale nie rozstrzyga – mógłby skonkludować Sartre.

W pierwszym odruchu Camus próbuje odpowiedzieć recenzentowi rzeczowo – podkreśla, że nie można patrzeć na człowieka jedynie przez pryzmat historii. Sartre bez wahania przypuszcza atak: zarzuca Camusowi bezprawną „grę w pierwszej lidze”, podczas gdy sam pozostaje niedzielnym filozofem, który nie byłby w stanie przeczytać „Bytu i nicości”. Polemika przypomina coraz bardziej krwawy cyrk. Jak podsumuje Camus w swoim notatniku: „Paryż jest dżunglą, ale drapieżniki w niej marne”.

Trzy dni po śmierci Camusa Sartre pisze krótki tekst pożegnalny, w którym przyznaje, że „poróżnienie nic nie znaczy, jest to właściwie inna forma współżycia”. Jaki był, taki był – żyło się albo razem z jego myślą, albo wbrew niej. „Rzadki człowiek, na którego warto czekać” zajął miejsce „ulicznika z Algierii”. Wypadek, ów „skandal, który ukazał w samym jądrze ludzkiego świata absurdalność naszych roszczeń”, wytrącił Sartre’owi broń z ręki.

Szarpanina na łamach „Les Temps modernes” nie przeszła jednak bez echa. Ośmieliła wielu, którzy zaczęli widzieć w Camusie już tylko piewcę wzniosłych haseł, przewodnika sumień lub co najwyżej sprawnego aforystę. Łatka „filozofa dla maturzystów” czy „melancholijnego egotyzmu właściwego licealistom”,  podprawiona powierzchowną lekturą, doprowadziły do degradacji jego dorobku. Ale popularność wśród czytelników nigdy nie zmalała. Camus, jako jeden z nielicznych, do końca wytrwał w równowadze między „pisaniem aktualnym” a „pisaniem ideowym”. Nawet kiedy wydaje się, że popada w pouczającą beletrystykę, w ostatniej chwili wymyka się zwątpieniem i ironią.

Syzyf się śmieje

Jeśli miarą aktualności dzieła pisarza jest stawianie pytań, które sformułował Sartre w szkicu pośmiertnym: „Co on zrobi? Co on o tym sądzi? Co o tym mówi w tej chwili?” – to Camus zdałby ten test bez zarzutu. „Nie śmielibyśmy nawet zgadywać, co wtedy powie, ale przypuszczalibyśmy, że zmienia się wraz ze światem, jak każdy z nas, i to wystarczyło, żeby jego obecność pozostała dla nas żywa”, odpowiada retorycznie Sartre.

Jeśli miarą nieśmiertelności dzieła jest wielość interpretacji, to i tutaj Camus jest zwycięski. W jednym z wywiadów jego córka Catherine zapytana o niezbadane dotąd motywy w twórczości ojca, odpowiada stanowczo: humor, który umknął wielu komentatorom skupionym na szukaniu w dziele maksym moralnych. Absurd u Camusa był traktowany dotąd zbyt poważnie, kojarzony głównie z kamieniem Syzyfa i okropnościami wojny, a przecież wystarczy oswobodzić go nieco z oków filozoficznej kategorii i wpuścić trochę słońca do celi skazańca. Absurd to także śmiech, który jest początkiem duchowej rewolty, zachętą do podjęcia ryzyka wyjścia poza metafizyczny stupor i bezczynność. Innymi słowy, pora zobaczyć Syzyfa śmiejącego się.

Zachętą do tego mogą być nawet zdjęcia, jakie zostały nam po Albercie Camusie, na których ukazuje nam się twarz w samym środku swej pogodnej intymności – twarz obcego, twarz uciekiniera czy po prostu – twarz zwrócona ku słońcu.

Virgil Tănase CAMUS, przeł. Justyna Nowakowska, PIW, Warszawa 2024


Wybrane książki

Śmierć szczęśliwa (1971)

A w zasadzie śmierć świadoma, bo głównym motywem pierwszej powieści Camusa (trzeba dodać – wyczekanej, choć nieopublikowanej za życia) jest pytanie, jak być szczęśliwym, żyjąc ze świadomością popełnionej zbrodni. Stała paleta Camusowskich barw: niebieska melancholia, żółte szczęście i karminowy bunt.

Upadek (1956)

Camus był w Amsterdamie trzy dni. Tyle wystarczyło, by zaliczyć bolesny upadek. Ze słonecznej Algierii wpada do zimnego, zachmurzonego portu. Idealne warunki do zwierzeń i wylewania smutków w knajpie. Długi, męczący monolog Clamence’a skierowany do nieznanego nam towarzysza z baru Mexico City zamienia się w spowiedź bez rozgrzeszenia. Różewicz w „Spadaniu” miał rację: „ostatni moralista/ francuskiej literatury/ wyniósł z dzieciństwa/ wiarę w Dno”.

Obcy (1942)

„I’m alive, I’m dead, I’m the stranger killing an Arab”, śpiewa The Cure. Niepokoi przedimek „an” no i ten nieszczęsny „Arab”. Chciałoby się łagodniej i poprawniej. Ale Meursault nie jest łagodny i poprawny. W ogóle chyba „mało jest”. Trzyma język za zębami mowy zależnej, zgodnie z formułą: „prawdziwym dziełem sztuki jest to, które mówi mniej”. A zatem koniec gadaniny.

Pierwszy człowiek (1994)

Jeśli „ostatni człowiek mruży oczy” (Nietzsche), to pierwszy człowiek otwiera je szeroko. Patrzy i widzi: biedne przedmieścia Algieru, słońce w zenicie, uśmiech matki, śmierć ojca. Ostatni i niedokończony krajobraz – impresja, zachód słońca. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Ulicznik znikąd