Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W każdym razie do takiej refleksji skłania opublikowany w minionym tygodniu raport specjalnej komisji, którą Kongres USA powołał, aby wyjaśnić, czy amerykańskie władze - prezydenci Clinton i Bush oraz podległe im instytucje - mogły zapobiec zamachom z 11 września 2001 r. i śmierci 3 tys. ludzi.
Wprawdzie najważniejsze pytanie raport zostawia bez odpowiedzi - i pewnie inaczej być nie mogło przed prezydencką elekcją, skoro “11 września" jest przedmiotem wyborczej walki. Być może złożona po połowie z Demokratów i Republikanów komisja musiała wydać werdykt nie godzący w żadną ze stron. Zamiast tego mowa jest o “zaniedbaniach natury instytucjonalnej" i blisko tuzinie błędów, popełnionych głównie przez tajne służby (np. zła analiza danych, kiepska koordynacja itd.). Również inne wnioski ujęto tak, by ani Republikanie, ani Demokraci nie byli górą; np. mowa jest, że Husajn utrzymywał “kontakty" z Al-Kaidą, choć w “11 września" nie uczestniczył. Kłopotliwa i dla Busha, i dla Kerry’ego może być z kolei polityczna bomba, jaką jest wniosek, że zamachowców wspierała siatka sięgająca Iranu i Libanu (szyicki Hezbollah) oraz Arabii Saudyjskiej (sunnicka Al-Kaida).
Jednak błąd najpoważniejszy miał inny charakter. Był to brak wyobraźni: choć było sporo sygnałów, co może się wydarzyć, żadna z osób odpowiadających za bezpieczeństwo USA nie była w stanie wyobrazić sobie czegoś takiego, co zdarzyło się 11 września.