Bośnia i Hercegowina: więcej niż futbol

Państwa upadają albo zmieniają granice, a klub FK Željo trwa odporny na kaprysy historii. Nawet jeśli się ugina pod jej ciężarem, siłą kibicowskiej wspólnoty w końcu i tak staje na nogi.
z Sarajewa

05.12.2022

Czyta się kilka minut

Kibice podczas meczu FK Željezničar Sarajewo–FK Borac Banja Luka, Grbavica, 7 listopada 2022 r. / DARIUSZ KAŁAN
Kibice podczas meczu FK Željezničar Sarajewo–FK Borac Banja Luka, Grbavica, 7 listopada 2022 r. / DARIUSZ KAŁAN

To jedyny dzień, kiedy Almedin Hali- lović modli się dwa razy, nie pięć. Najpierw około południa dziękuje Allachowi za tych, którzy oddali życie za Bośnię i Hercegowinę. Około godziny 14 prosi o spokój dusz kibiców i pracowników FK Željo. Modlitwę kończy słowami: „Boże, chroń nas, Boże, pomóż nam wygrać”. A potem idzie do kawiarni, stamtąd zaś – na stadion. Bo ów wyjątkowy dzień, kiedy Halilović pozwala sobie na naruszenie muzułmańskiej doktryny, to dzień meczowy.

Halilović jest członkiem „Maniaków”, czyli ultrasów FK Željezničara Sarajewo, jednego z najbardziej utytułowanych klubów piłkarskich w Bośni i Hercegowinie, znanego jako FK Željo. Należy do takich kibiców, którzy obudzeni w środku nocy wymienią skład legendarnego zespołu z 1972 r. To pierwszy i ostatni raz, kiedy klub z Sarajewa wyprzedził firmy bardziej znane i cieszące się wsparciem ówczesnych elit politycznych – jak Crvena Zvezda Belgrad, Partizan Belgrad, Dinamo Zagrzeb i Hajduk Split – i zdobył mistrzostwo Jugosławii.

Głos mu drży, gdy opowiada o słynnych bojach FK Željo w europejskich pucharach: półfinale Pucharu UEFA 1985 przegranym z węgierskim Videotonem FC po golach traconych w końcówce, no i o konfrontacji z Newcastle United. W 2002 r. w walce o udział w Lidze Mistrzów FK Željo na własnym stadionie uległo zaledwie 0:1 naszpikowanemu gwiazdami angielskiemu potentatowi (w rewanżu było 0:4). Nigdy wcześniej i później klubu z Bośni od występu w najbardziej elitarnych rozgrywkach klubowych nie dzieliły dwa mecze.

Halilović wie też wszystko o losach FK Željo w okresie krwawej wojny domowej w Bośni (1992-95), gdy stadion znajdował się na linii frontu. O tym wszystkim opowiada tak, jakby to widział na własne oczy. A przecież ma dopiero 26 lat i nie pamięta ani wojny, ani tym bardziej sensacyjnego triumfu w 1972 r.

Dzielnica

Cztery dni przed meczem ligowym z FK Borac Banja Luka, arcyrywalem FK Željo, przez ponad dwie i pół godziny spacerujemy po Grbavicy i Hrosnie.

To dwie robotnicze dzielnice Sarajewa, które spaja ulica Zagrebačka i stojący przy niej Stadion Grbavica. Wydaje się, że Grbavica i Hrosno – niczym Plac Broni z powieści Ferenca Molnára – zostały zaanektowane przez fanów FK Željo.

Na blokach wymalowano slogany w niebieskich barwach klubu. Nalepki na znakach drogowych niczym kryptogramy ukazują – rozumiane przez nielicznych – symbole stowarzyszeń ultrasów z okolic Sarajewa. Na nieczynnym kiosku widnieje napis-przestroga: „Nasza miłość jest silniejsza od prawa”, a przy boisku do koszykówki – ogromne graffiti „Manijaci 1987”. Mural przy ulicy Behdžeta Mutevelicia przedstawia z kolei Ivicę Osima, legendarnego piłkarza i trenera FK Željo, który był też ostatnim selekcjonerem reprezentacji Jugosławii. Na początku oblężenia Sarajewa w 1992 r. zrezygnował z tej posady i wrócił z Belgradu do rodzinnego miasta.

Właśnie takie wspomnienia i postaci budują tożsamość FK Željo, a więc także Grbavicy i Hrosna. Bo i klub, i ów stadion są nieodłącznie wpisane w historię tej części miasta położonej na prawym brzegu rzeki Miljacka. Założony w 1921 r. jako rozrywka dla pracowników kolei – dworzec kolejowy znajduje się około pół godziny spacerem od stadionu – FK Željo od początku istnienia miał charakter i robotniczy, i rebeliancki.

Przed II wojną światową był związany z nielegalnym w ówczesnej Jugosławii środowiskiem komunistów. W czasie wojny odmówił grania w lidze organizowanej przez faszystów, zaś po wojnie był rugowany przez komunistów, którzy z połączenia dwóch mniejszych klubów stworzyli Torpedo (dziś znany jako FK Sarajewo), pomyślany jako jedyna i bliska władzy reprezentacja miasta.

– Klub uratował mnie przed wieloma złymi wpływami – mówi Almedin wyraźnie poruszony. – Kiedy wchodzę na stadion, świat zewnętrzny nie istnieje. I wcale nie chodzę tam, żeby zobaczyć jakiś astronomicznie dobry futbol. Czuję po prostu, że gdzieś przynależę, że jestem częścią świata zakorzenionego w przeszłości, dla którego warto żyć.

Mecz (I)

Mecze takie jak z ten z FK Borac miejscowa policja określa mianem podwyższonego ryzyka. Ultrasi obu klubów – używając ich języka – mają ze sobą kosę. W maju stoczyli ostatnią z wielu bitew na pięści, butelki, kamienie. – Teraz „Maniacy” szykują coś specjalnego – mówi enigmatycznie Almedin.

Nic dziwnego, że na kilka godzin przed meczem cała ulica Zagrebačka jest wyłączona z ruchu. Przed bramami stadionu zbierają się oddziały policji, które lustrują nadciągających z Grbavicy i Hrosna sympatyków gospodarzy. Mężczyźni z synami, grupy młodych chłopców i dziewczyn, ultrasi; wszyscy w szalikach albo koszulkach w czarno-niebieskie barwy wystających z kurtek zimowych. Otula ich zapach pljeskavicy, grillowanego bałkańskiego kotleta z mielonego mięsa, który można kupić na chodniku naprzeciw stadionu. Rozmowom o składzie i wyniku towarzyszy skrzekot ptaków gromadzących się pod dachami trybun.

Muhammed, 40-letni geodeta z Grbavicy, na stadion przychodzi od 30 lat, na początku zachęcony przez ojca. Dziś Muhammed na mecz przyprowadził swojego syna, 9-letniego Abdulaha. – FK Željo jest dla mnie ważny, bo to nasza krew. Z tym się urodziliśmy – mówi. – W mojej prywatnej hierarchii klub stoi tuż obok ojczyzny i rodziny.

Wielu kibiców idzie na stadion prosto z lokalnych kawiarni. To tam – w Macchiato, Portofino albo Žurnalu – oswajają się z atmosferą zawodów w bośniackim entourage’u, czyli przy kawie z dżezwy i w obłoku dymu z papierosów. Można tam też spotkać wiele klubowych legend; niektórzy stale mieszkają w tych okolicach, a inni, jak Mehmed Baždarević (od lat we Francji), wpada do położonego najbliżej stadionu Macchiato przy każdej wizycie w mieście.

To w Macchiato spotykam Vedada Karicia, 27-leniego kibica FK Željo, który też wybiera się na mecz. Chociaż gdyby się uparł, mógłby się mu przysłuchiwać ze swojego pokoju, bo mieszka na czwartym piętrze w bloku naprzeciw stadionu. Tak jak Muhammed, miłość do klubu wyniósł z domu. To typowy przypadek w tej dzielnicy.

– Ojciec, który też ma obsesję na punkcie klubu, opowiadał, że dziadek w latach 70. chciał kupić samochód – mówi Vedad, wnuk pracownika browaru, który sprowadził się do Grbavicy w 1969 r. – Pojechał do Belgradu i usłyszał, że na stanie mają tylko w kolorze czerwonym. Powiedział: w żadnym razie, zaczekam, aż będą niebieskie. Czyli w barwach FK Željo. Czekał prawie dwa lata.

– Dla mnie to część rodzinnej tradycji – opowiada Vedad. – Trudno to wyjaśnić słowami. To coś metafizycznego. Pójdziesz na stadion, sam zobaczysz.

Świątynia

Ów trzynastotysięczny stadion to świątynia. Ten wyświechtany piłkarski zwrot w przypadku FK Željo nabiera znaczenia dosłownego.

Podczas oblężenia Sarajewa w latach 90. Grbavica – w ostatnich latach Jugosławii będąca sypialnią dla serbskich oficerów – znajdowała się na linii frontu. Oddalona od centrum o trzy kilometry, była jedyną częścią miasta, która dostała się pod okupację sił serbskich. Za stawiany Serbom opór Grbavica zapłaciła wysoką cenę. Oddziały dowodzone przez Veselina Vlahovicia, który doczekał się pseudonimu „Potwór z Grbavicy”, między majem a lipcem 1992 r. wymordowały dużą część ludności nieserbskiej, a także dopuszczały się gwałtów na cywilach.

– Pod nami są garaże – mówi Halilović, gdy przechadzamy się po betonowych parkietach centrum handlowego. – W czasie wojny to tam Serbowie torturowali i zabijali ludność cywilną. Cała Grbavica to jedna niezagojona rana.

W blokach nadal są dziury po ostrzałach. Ale to właśnie stadion jest największym pomnikiem wytrwałości mieszkańców Grbavicy i Hrosna. W czasie wojny został całkowicie zniszczony, wielu kibiców i pracowników klubu zginęło. Stadion odbudowali w dużej mierze fani. Ot, choćby w ponad 80 procentach sfinansowali trybunę wschodnią, z której śledzą mecze „Maniacy”.

– Ciągle mam gęsią skórkę, jak oglądam stare zdjęcia i filmy – mówi Almedin. – Te widoki rozdzierają mi serce. Ale takie wspomnienia uczą też człowieka, że klub jest czymś trwalszym niż wszystko inne, niż państwa, które upadały albo zmieniają nazwy i granice. Bo przecież FK Željo powstał w pierwszych latach istnienia Królestwa Serbów, Chorwatów i Słoweńców, które zostało przemianowane na Królestwo Jugosławii. Po II wojnie światowej w jego miejsce proklamowano Socjalistyczną Federacyjną Republikę Jugosławii, która od lat 80. zwijała się w konwulsjach, aż w końcu rozpadła się z takim hukiem, że odpryski tego wybuchu unoszą się w powietrzu do dzisiaj.

A klub tkwi niewzruszony i odporny na kaprysy historii. A nawet jeśli się trochę ugina pod jej ciężarem, to siłą kibicowskiej wspólnoty w końcu i tak stanie na nogi, tak jak FK Željo po zburzeniu swojej świątyni.

Mecz (II)

Niespodzianką zapowiadaną przez Almedina są bębny, które ultrasi FK Željo zabrali podczas majowej bitwy ultrasom Boraca. Ci ostatni – oddzieleni od reszty kibiców siatką i kordonem policji w rogu trybuny południowej – wchodzą na stadion jako ostatni. I wychodzą jako pierwsi. Sprowokowani odgłosem skradzionych im bębnów niedługo po pierwszym gwizdku zaczynają rzucać race na kibiców FK Željo. Mecz zostaje przerwany, policja szybko i sprawnie wyprowadza kiboli gości na zewnątrz.

Ale mecz – tak jak i wszystkie inne – zaczął się od odśpiewania „Grbavicy”, słynnej pieśni napisanej w czasie oblężenia Sarajewa, która stała się nieoficjalnym hymnem ultrasów FK Željo. Obok filmu „Grbavica” Jasmili Žbanić – nagrodzonej Złotym Niedźwiedziem na Festiwalu w Berlinie opowieści przypominającej o masowych gwałtach w czasie wojny – to bodaj najbardziej znany tekst kultury o tej dzielnicy.

A potem wszystko toczy się w iście bałkańskim stylu. „Maniacy” intonują przyśpiewki i zmieniają transparenty na trybunie wschodniej; druga połowa toczy się pod hasłem „VENDETTA”. Sędzia pokazuje dziesięć żółtych kartek i jedną czerwoną dla obrońcy FK Željo. Na chwilę znowu przerywa mecz, gdy z trybuny północnej wypada kibic. A kiedy nie uznaje gola dla gospodarzy, staje się obiektem ataków publiki. Mimo mrozu atmosfera jest naprawdę gorąca.

Kadra narodowa

Klubu nie da się porównać nawet z reprezentacją narodową. I to nie tylko z powodu słabych wyników tej ostatniej. Kadra Bośni i Hercegowina do wielkiej imprezy awansowała tylko raz, choć z mundialu w 2014 r. odpadła już po trzech meczach grupowych (zwyciężyła tylko raz). Od tego czasu Chorwaci sięgnęli po wicemistrzostwo świata, Serbowie grają regularnie na mundialach, na swoje pierwsze turnieje pojechali Albańczycy i Macedończycy.

Kiedy na mundialu 2014 Bośnia grała z Argentyną (prowadzoną na boisku przez Lionela Messiego), Edin Hrapović siedział na trybunach słynnego stadionu Maracanã w Rio de Janeiro, gdzie rozgrywano tamte zawody. – Mieliśmy świetnych piłkarzy i trenera. Czułem, że to jedyny moment za mojego życia, żeby usłyszeć hymn Bośni na wielkiej imprezie piłkarskiej – mówi mi Hrapović, inny członek „Maniaków”.

Czasem jeszcze jeździ na mecze kadry, ale jeśli któryś przegapi, nie ma z tego powodu wyrzutów sumienia. – Teraz planuję podróż na Islandię, z którą gramy w najbliższych eliminacjach do mistrzostw Europy. Wygramy czy przegramy, to nie ma większego znaczenia. Ale na Islandii jeszcze nie byłem – mówi. – Powiem tylko tyle, że nie wydaje mi się, żeby wszystkim Bośniakom zależało na naszej kadrze narodowej.

Bo futbol – wbrew wyświechtanemu porzekadłu – wcale nie jednoczy. Wręcz przeciwnie. W dyplomatycznej uwadze Hrapovicia kryje się pretensja, że reprezentacja, która powinna być dobrem wspólnym, stała się polem rozgrywek politycznych i klanowych. Wszak szefem bośniackiego związku piłkarskiego jest Vico Zeljković, siostrzeniec Milorada Dodika, lidera Republiki Serbskiej, jednej z dwóch części składowych Bośni i Hercegowiny.

Wspierany przez Rosję klan Dodika od lat eskaluje separatyzm bośniackich Serbów, których często bardziej interesuje kadra Serbii niż Bośni. Ulubionym klubem Dodika jest FK Borac Banja Luka, czyli najbliższy rywal FK Željo, jeden z wielu klubów de facto etnicznych. Za klub bośniackich Chorwatów uchodzi zaś Zrinjski Mostar.

– Kadra czasem gra na naszym stadionie, co bardzo nam się nie podoba – mówi Almedin. – Bo trudno mówić, żeby przy obecnym kierownictwie związku to była reprezentacja narodowa Bośni i Hercegowiny.

Mecz (III)

Ostatecznie FK Željo traci remis po golu strzelonym przez gości w samej końcówce.

Dzień po meczu pytam Almedina, jak się czuje. – Jest ciężko – mówi. – Ale każdą taką porażkę trzeba potraktować jak lekcję na przyszłość. To kwestia bezwarunkowego oddania, miłości i pasji. Za dużo zawdzięczam FK Željo, żeby teraz się na niego obrażać. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 50/2022