Boso i na obcasach

W ubiegłym roku było już o nich głośno, ale najlepsze jeszcze przed nimi. Barbara Kinga Majewska i Mewa Chabiera są idealnymi przeciwieństwami. Ale głosy obie mają takie, że klękajcie narody.

11.01.2016

Czyta się kilka minut

Barbara Kinga Majewska. / / Fot. Agata Grzybowska / INPRO
Barbara Kinga Majewska. / / Fot. Agata Grzybowska / INPRO

Dla dwóch polskich wokalistek miniony rok okazał się przełomowy. Wielki talent i polski paszport to jednak jedyne cechy łączące eksperymentującą erudytkę Barbarę Kingę Majewską i prawdziwy wulkan emocji – Mewę Chabierę.

Otwarta przestrzeń do wypełnienia

Przygodę ze śpiewaniem Majewska rozpczęła dopiero w wieku osiemnastu lat. Studiowała wokalistykę w Detmold, Warszawie, Sztokholmie. Rozwijała nie tylko swój warsztat, poszerzała także pole widzenia, m.in. studiując muzykologię. Ta wiedza okazała się przydatna podczas spotkań z awangardzistami jej pokolenia, dla których partytura jest nierzadko ledwie punktem wyjścia do artystycznych poszukiwań.

W 2014 r. zadebiutowała na scenie Teatru Wielkiego – Opery Narodowej, a następny rok rozpoczęła od wygrania Konkursu Młodych Krytyków Muzycznych. W ten rok wchodzi nagraniem Schubertowskiej „Winterreise”, czyli – jak sama twierdzi – dzieła obrosłego legendami, Olimpu pieśniarskiego gatunku.

Wśród licznych wykonań z kręgu muzyki współczesnej na szczególną uwagę zasługują te zaprezentowane przez nią wraz z zespołem Kwadrofonik podczas festiwalu Instalakcje. Praca nad dziełami Wojciecha Blecharza, Aleksandry Gryki czy Sławomira Wojciechowskiego zaowocowała utworami wpisującymi się w nową muzyczną rewolucję wieszczoną przez niemieckiego filozofa Harry’ego Lehmanna. To dzieła, które nie unikają dialogu z popkulturą, przerzucają część odpowiedzialności na wykonawców i momentami przypominają raczej performance niż koncert.

– Oczekiwania dotyczące wykonawcy nie zawsze przybierają formę klarownych komunikatów. Niedoprecyzowanie obarcza nas większą odpowiedzialnością i wymaga większej decyzyjności, ale jednocześnie pozwala na realizację potencjału twórczego, dopuszcza do głosu osobowość i indywidualność, rozszerza pole możliwych interpretacji – tłumaczy Majewska.

Zdarza się jednak, że wytyczne są bardzo konkretne, choć ich realizacja wykracza poza partyturę, a jej celem jest para- teatralne zapełnienie sceny czy konceptualny happening. To właśnie te fragmenty testują odwagę i elastyczność solisty. – Wojtek Blecharz wymagał, żebym założyła dwunastocentymetrowe szpilki. Oczekiwał ode mnie śpiewania i stania na scenie w sytuacji dyskomfortu na najbardziej podstawowym poziomie – miejsca oparcia i kontaktu z ziemią – opowiada Majewska. – W kompozycji Marcina Stańczyka wsypuję sobie do ust proszek z lizaków Chupa Chups, który strzela w kontakcie ze śliną, a ja mam za zadanie dalej realizować partię zapisaną w partyturze. Trudno powiedzieć, czy posiadanie warsztatu ratuje w takich sytuacjach.

Gorąca kotka w zimowej podróży

Miniony rok był dla Majewskiej niezwykle pracowity. Brała udział zarówno w wielkich, jak i w bardziej niszowych produkcjach. Przygotowania zaczyna od skrupulatnego przeczytania partytury: nałożenia na nią własnych oznaczeń i przeprowadzenia osobistej edycji. Później nadchodzi czas zadawania pytań dotyczących utworu, obalania mitów i zgłębiania kontekstu. Dopiero w ostatnim etapie używa się głosu. – Jeśli w partyturze „Tyto Alba” pojawia się Philomela, to moim obowiązkiem jest dowiedzieć się, jak przeczytać to słowo w języku angielskim, zapoznać się z historią postaci i usytuować ją w kontekście utworu. Jeśli wiem, że libretto powstało w oparciu o prozę Mariasa, Sebalda, Pereca, Serresa, ale nie wystarczy mi czasu, by zapoznać się z każdym z tekstów, staram się dowiedzieć, co je łączy i co zadecydowało o ich wyborze – mówi Majewska. – Proces przygotowania partytury „Czarodziejskiej góry” przebiegał w taki sam sposób. Szukając informacji o Kławdii, natknęłam się na zdjęcia żony Tomasza Manna, Katii Pringsheim, poznałam wycinek historii Kirgistanu, zwyczaje Scytów. Czy muszę wiedzieć, że w 1917 r. ogłoszono niepodległość Dagestanu, żeby zaśpiewać partię Kławdii? Czy wiedza o tym, że nazwisko Chauchat pochodzi od słów „chaud” i „chatte” (gorąca kotka) ma wpływ na to, jak zaśpiewam tę partię? Myślę, że wartość tej wiedzy leży gdzie indziej.

Jeszcze więcej czasu oraz uwagi Majewska poświęciła słynnemu Schubertowskiemu cyklowi. Zdaje sobie sprawę, że po te dwadzieścia cztery pieśni, napisane wokół tematu wędrówki, utraty, miłości, nadziei i wiary, sięga się z czcią, wyjmując je delikatnie ze szklanej gabloty. Mówiąc o fascynacji „Winterreise”, solistka zwraca uwagę na wydaną niedawno książkę angielskiego tenora Iana Bostridge’a i jej podtytuł „Anatomia obsesji”. Cykl, który można szlifować i zgłębiać przez całe życie, można chyba porównać z ciężarem przynależnym Bachowskim fugom. Majewska chce jednak wyjść poza tradycyjną akademicką metodę: – Franz Schubert i Wilhelm Müller nie żyją. Pozostały po nich kropki tuszu na papierze. Rezonują w tych, którzy postanawiają im się dokładnie przyjrzeć. Kiedy zdejmiemy z siebie wymóg bycia tragarzem tradycji, ta muzyka zaczyna funkcjonować w zupełnie innej, indywidualnej, wewnętrznej przestrzeni.

Śpiewaczka nie czuje się dość przygotowana do wykonania tego cyklu, gdyż – jak twierdzi – poczucie „bycia gotowym” do jego zaśpiewania jest względne, złudne i niebezpieczne. Świadczy raczej nie o wielkim talencie i mądrości, lecz o zasklepieniu się w swoich poglądach na sztukę i stagnacji: – Można kolejnym wykonaniem zadbać o grób Schuberta i Müllera: wypolerować płytę nagrobną, zaopatrzyć w świeże kwiaty, zapalić świeczkę, ożywić pamięć o nich. Ja wolę tych dwóch panów zabrać do domu, ogrzać, ugościć, oprowadzić, zaopiekować, szczerze porozmawiać, może nawet pokłócić się, posprzeczać. Bo czy zawsze musi być tak, że jak gość w dom, to Bóg w dom? W końcu Schubert i Müller byli ludzcy. Takimi ich słyszę.

Plan B jak blues

Zupełnie inaczej przedstawia się historia Mewy Chabiery, która w ubiegłym roku śpiewała czarnego bluesa na płytach Wovoki oraz interpretowała przedwojenne historie spisane przez Jacka Dehnela w ramach zespołu Tajny. Kto raz usłyszał ten niski, surowy i potężny głos, szybko go nie zapomni.

Trudno jednak ustalić, skąd Chabiera się wzięła. Sytuacji nie pomaga fakt, że wokalistka z reguły nie udziela wywiadów – trochę ze stresu, trochę z przeświadczenia o dziwaczności takiej sytuacji. Nie wiadomo więc, w jakich okolicznościach Raphael Rogiński usłyszał jej głos, ale najpewniej stało się to w okolicy placu Zbawiciela. – Nie pamiętam, kiedy dokładnie się poznaliśmy, ale to musiało być jakieś osiem lat temu – wspomina Chabiera. – Pracowałam w klubie Plan B, w którym odbywało się dużo koncertów, więc muzycy Lado ABC byli stałymi gośćmi i szybko stali się też moimi znajomymi. Nie wiem, jak rozpoczęła się ta współpraca, ale na pewno towarzyszyło jej bardzo dużo strachów. Sama decyzja o tym, że wyjdę na scenę, była nie lada odwagą. Powierzchownie jestem bardzo śmiałym człowiekiem, ale za tą błonką kryje się chaos niepewności i staczam z nim codziennie ogromne boje.

Było warto. Choć zamysł stojący za Wovoką wydaje się prosty w zestawieniu z improwizowanymi poczynaniami Rogińskiego, to ów hołd dla przedwojennego bluesa, gospel i country amerykańskiego Południa brzmi zniewalająco. Nie udałoby się to bez wokalistki, która przebija się przez utwory z Delty Missisipi zaaranżowane na psychodeliczną, rockową modłę. Na scenie Chabierze towarzyszy więc nie tylko gitara i potężnie punktująca perkusja, ale także organy Hammonda. Wykrzyczane niskim tembrem piosenki Skipa Jamesa, Lightnin’ Hopkinsa czy Blinda Williego Johnsona brzmią raz jak dziękczynne hymny, innym razem jak buzujące gniewem protest songi.

– Jeszcze przed wejściem w tę współpracę byłam zauroczona grą Raphaela i Pawła [Szpury – przyp. autora]. Chyba więc z chęci posiadania tego „kosmo-energo-muzycznego” czegoś, co oni mają, weszłam ślepo w ich propozycje. Wydawały mi się atrakcyjne i zakładałam, że jest to dobra droga dźwiękowego rozwoju – mówi Chabiera.

Tajne i fatalne

Pokonanie lęków i zamiana pracy za barem na pracę na scenie przyniosła Chabierze kolejne propozycje. Niedawno zwróciły się do niej Małgorzata Tekiel i Barbara Klicka, które rozpoczynały wówczas pracę nad albumem poświęconym kryminalnej odsłonie dwudziestolecia międzywojennego. Inspiracją był dla nich „Tajny detektyw” – sensacyjny tabloid, który pewnego dnia wpadł w ręce Jacka Dehnela. Zauroczony jego szatą graficzną, zaskoczony literackim językiem i poruszony aktualnością problematyki napisał w oparciu o niego książkę. „Nowy Tajny Detektyw” to mroczna opowieść o dwudziestoleciu, bogato ilustrowana przedrukami z gazety ukazującej przestępczy światek epoki. Wraz z Barbarą Klicką wybrał też dziesięć historii kobiet fatalnych tamtego okresu i zamienił je w teksty piosenek. Skomponowane przez Małgorzatę Tekiel znalazły swój wyraz w głosie Mewy Chabiery.

– Na starcie najbardziej obawiałam się śpiewania po polsku, gdyż jest to technicznie dużo bardziej wymagające, a ja niestety mocno nasz język kaleczę: zjadam litery, szeleszczą mi spółgłoski... – wyznaje wokalistka. – Teksty powstawały właściwie równolegle z muzyką. Basia przyjeżdżała na próby, siadała ze mną i opowiadała mi, o czym dokładnie jest ta historia, które fakty, emocje, a nawet słowa są w nich najważniejsze. Taka praca była dla mnie nowym, bardzo ciekawym doświadczeniem.

Choć momentami bogate instrumentarium zespołu Tajny zlewa się, bas rozpycha się niepotrzebnie, a kompozycjom przydałaby się większa dyscyplina, wstrząsające historie ułożone na nowo przez Klicką i Dehnela nie straciły nic ze swojej siły rażenia. Duża w tym zasługa Chabiery, która boso, trochę w transie, ale z wyraźnym przejęciem wcielała się w kolejne bohaterki.

Jedna fascynuje warsztatem i ogromną wiedzą, która idzie w parze z odwagą do wyłamywania się z ram kanonu. Druga na scenie znalazła się przypadkiem, działa intuicyjnie, ale już pierwszymi sylabami wywołuje ciarki na plecach. Obu warto się przyglądać, zarówno gdy pląsają boso po scenie, jak i kiedy łapią równowagę na dwunastocentymetrowych obcasach. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2016