Bośnia ma dość

Przez kilkanaście lat w Bośni i Hercegowinie narastało społeczne niezadowolenie, które ignorowali lokalni politycy i wspólnota międzynarodowa. Aż w końcu mieszkańcy kraju wyszli na ulice.

10.02.2014

Czyta się kilka minut

Może i nie wiem, co to jest internet, ale wy, drogie dzieci, nie będziecie wiedzieć, co to są emerytury”. Słowa anonimowego emeryta z Sarajewa najlepiej ilustrują ekonomiczne podłoże serii demonstracji, która w minionym tygodniu rozpoczęła się w Bośni. Jednak wielu komentatorów obawia się reakcji polityków, zwłaszcza tych, którzy mogliby zacząć „grać” miejscowymi animozjami etnicznymi.

W piątek 7 lutego protesty odbyły się w ok. 30 miastach Bośni i Hercegowiny. W Sarajewie demonstranci podłożyli ogień m.in. pod siedzibę Prezydencji Bośni i Hercegowiny, w której znajduje się także archiwum państwowe. Jego dyrektor poinformował, że spłonęły zbiory z „bezcennymi” dokumentami z okresu władzy austro-węgierskiej oraz międzywojnia. Około stu osób, w większości policjantów, zostało rannych. Dwa dni później ulicami stolicy przeszedł, tym razem bez większych incydentów, kolejny marsz.

SKOŃCZCIE Z NEPOTYZMEM

„Bośniacka wiosna” rozpoczęła się w Tuzli, gdzie ponad 10 tys. ludzi zgromadziło się przed budynkiem kantonalnego rządu, aby zaprotestować przeciwko „katastrofie”, która dotknęła miejscowe przedsiębiorstwa. Popadły one w ruinę w wyniku nieudolnie prowadzonej od kilkunastu lat prywatyzacji. Potem dołączyli do nich także młodzi bezrobotni – w kraju bez pracy pozostaje co trzeci dorosły – a żądania wypłaty zaległych pensji przerodziły się w ogólnokrajowy protest przeciw korupcji, nepotyzmowi i nieudolności władz wszystkich szczebli.

Scenografię kryzysu politycznego – który w Bośni trwa praktycznie nieprzerwanie od ośmiu lat – tworzą postanowienia kończącego wojnę domową (1992-95) układu z Dayton. Podzielił on kraj na dwie, niemal równe części: zamieszkaną głównie przez Chorwatów i Boszniaków (bośniackich Muzułmanów) Federację Bośni i Hercegowiny oraz Republikę Serbską. Każda z nich posiada osobną administrację. W Bośni nie ma nawet jednej spółki kolejowej – przekraczając wewnętrzną granicę, pociągi zmieniają lokomotywy. Pewien znany z poczucia humoru krawiec nazwał nawet swój zakład – „Dejton”.

Bośni jak dotąd zszyć się nie udało. Ustalony w 1995 r. podział miał obowiązywać tylko kilka lat. Jednak stały sprzeciw bośniackich Serbów do dziś uniemożliwia faktyczne zjednoczenie kraju. Prawie dwie dekady funkcjonowania „dwóch państw w jednym” sprawiły, że w stolicy i innych miastach pełniących funkcje administracyjne powstały lokalne układy polityczno-gospodarcze, którym nie zależy na zmianie sytuacji, a obywatele – mimo udziału w wyborach – nie mają poczucia politycznego sprawstwa.

Zastój w Bośni zablokował reformy oraz zmusił Unię Europejską do spowolnienia procesu integracji kraju. W ubiegłym roku Wspólnota wstrzymała przedakcesyjną pomoc w wysokości 47 mln euro oraz bezterminowo opóźniła przygotowanie nowego pakietu pomocy, który w latach 2014-20 miał zapewnić setki milionów euro na projekty sprzyjające m.in. pobudzeniu gospodarki i integracji społecznej.

BUNT „WISIAŁ W POWIETRZU”

W minionym tygodniu niektórzy politycy podgrzewali w stolicy Bośni nastroje. Na dzień przed erupcją protestów w stolicy premier kantonu Sarajewo Suad Željković rozzłościł mieszkańców miasta, zapewniając, że nikt nie ma tu powodu do protestowania. „Nie ma tu ani jednej niezapłaconej pensji i żadna część społeczeństwa nie ma najmniejszego powodu do niezadowolenia”. W kraju, w którym pracy nie ma co trzeci dorosły obywatel, a co piąty żyje w ubóstwie, takie słowa musiały wzbudzić złość. Željković podał się do dymisji. W jego ślady poszedł także m.in. szef bośniackiej policji.

Jednak złość sarajewian wzbudziła też wypowiedź Wysokiego Przedstawiciela dla Bośni i Hercegowiny, Austriaka Valentina Inzko, który nie wykluczył, że w razie eskalacji sytuacji kraje Unii Europejskiej, w tym jego własny, powinny przysłać do Bośni swoje oddziały. Dyplomata tłumaczył się potem, że jego wypowiedź została wyrwana z kontekstu, ale tymczasem internet zapełnił się dowcipami. „Ciekawe, czy przyślą nam kolejnego arcyksięcia” – pytali na Twitterze Bośniacy, nawiązując do zbliżającej się 100. rocznicy zamachu w Sarajewie, który stał się pretekstem do wybuchu I wojny światowej.

„Sytuacja jest bardzo trudna i niebezpieczna. W Bośni i Hercegowinie od lat narastało niezadowolenie, ale lokalni politycy oraz wspólnota międzynarodowa dotąd je ignorowały” – przyznał (anonimowo) jeden z zachodnich dyplomatów w Bośni.

Zarówno Serbia, jak i Chorwacja wezwały do pokojowego i demokratycznego rozwiązania problemów Bośni. Prezydent Republiki Serbskiej w Bośni Milorad Dodik rozmawiał w Belgradzie z wicepremierem Serbii, a do Mostaru przyjechał chorwacki premier Zoran Milanović. Także w innych krajach b. Jugosławii doszło do manifestacji. W Prisztinie (Kosowo) z policją starli się studenci, domagający się ustąpienia rektora miejscowego uniwersytetu. Z kolei w Skopju, stolicy Macedonii, okazją do pokazania solidarności z Bośnią stała się demonstracja sprzeciwu wobec wycinania lasów. Na kolejny tydzień zapowiedziano demonstracje solidarności z Bośnią w Belgradzie i Zagrzebiu. Już po zamknięciu tego numeru „Tygodnika” miało odbyć się spotkanie przedstawicieli wspólnoty międzynarodowej poświęcone sytuacji w regionie.

***

W niedzielę 9 lutego w Sarajewie rozdawano ulotki adresowane do zachodnich polityków i dziennikarzy. Napisano w nich: „Przez lata zachęcaliście obywateli tego kraju, aby zachowywali się odpowiedzialnie. To właśnie dzieje się od kilku dni w Bośni i Hercegowinie – bierzemy odpowiedzialność za życie nasze, naszych rodziców i dzieci. (...) Obrazy z niektórych demonstracji mogą nie być przyjemne, ale nie odbywa się u nas nic, co wcześniej nie działoby się w innych miejscach świata, także w waszych państwach. (...) Nie prosimy o nic oprócz tego, abyście pozostali zaangażowani w to, co mówiliście przez te wszystkie lata, i wspierali nas, umiejętnie rozeznając istotę i kontekst tych wydarzeń”.

Ulotkę podpisano: „Ludzie z ulic Sarajewa, dla dobra nas wszystkich”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2014