Brzuchem za chlebem

Coraz więcej mieszkańców Bałkanów opuszcza swoje ojczyzny w poszukiwaniu lepszego życia. Problem dotyka niemal wszystkich krajów byłej Jugosławii.

22.01.2018

Czyta się kilka minut

Węgierscy policjanci i imigranci z Kosowa na budapeszteńskim dworcu Keleti, luty 2015 r. / BERNADETT SZABO / REUTERS / FORUM
Węgierscy policjanci i imigranci z Kosowa na budapeszteńskim dworcu Keleti, luty 2015 r. / BERNADETT SZABO / REUTERS / FORUM

Dynamikę zjawiska najlepiej oddają chyba statystyki chorwackie: w jednej tylko chorwackiej żupanii (odpowiednik województwa) wyrejestrowało się do końca lipca ubiegłego roku więcej ludzi niż przez cały rok 2016.

Chorwatów łatwo jest policzyć, gdyż obywatele tego kraju muszą wyrejestrować się oficjalnie na policji, jeśli opuszczają miejsce zamieszkania na stałe. Z kolei przyjeżdżający tutaj na dłużej niż trzy miesiące, także obcokrajowcy, są zobowiązani do rejestracji swojego pobytu. Dane uzyskane z komisariatów nie są jednak pełne, bo media podkreślają, że nowym zjawiskiem są tzw. weekendowi Chorwaci. To mężczyźni, którzy wracają do kraju tylko na weekend, resztę tygodnia pracując w Niemczech lub Austrii, z reguły fizycznie.

Wyjeżdżają głównie młodzi

Jednym z najszybciej wyludniających się regionów na Bałkanach jest Slawonia – rolnicze zaplecze Chorwacji. Od wejścia kraju do Unii Europejskiej (w lipcu 2013 r.) województwo to utraciło 60 tys. rąk do pracy. Liczba ludności rośnie jedynie w Zagrzebiu (stolicy kraju) oraz w drugim największym mieście, Splicie. W lipcu 2017 r. ministerstwo spraw wewnętrznych podało, że aktualnie wyjeżdżają głównie młodzi, po pierwszym lub drugim stopniu studiów.

Sytuacja wygląda podobnie także w innych krajach byłej Jugosławii. W liczącej dziś nieco ponad 600 tys. obywateli Czarnogórze od 1991 r. ubyło aż 145 tys. mieszkańców. W Serbii w rekordowym roku 2014 wyjechało ok. 60 tys. młodych ludzi. Z Bośni i Hercegowiny, według danych publikowanych przez organizacje pozarządowe, w 2016 r. wyjechało 80 tys. osób. Z kolei obywatele Kosowa znajdują się w czołówce nielegalnej imigracji do Unii Europejskiej z obszaru Europy. Podobnie jak sąsiedzi uciekają przed fatalną sytuacją gospodarczą, brakiem perspektyw finansowych i powszechną korupcją.

Skalę migracji pokazuje przykład chorwackiego Osijeku, kiedyś dużego ośrodka przemysłowego w Jugosławii. Liczba jego mieszkańców w ciągu ostatnich pięciu lat zmniejszyła się – wedle różnych szacunków – nawet o jedną piątą.

Migracyjne fale

Osijek, jedno z największych miast Chorwacji, to stolica regionu Slawonia. W sobotnie popołudnie ulice są tu wymarłe.

Kawiarnie działają, ale są raczej puste. W mieście jest też kilka otwartych klubów i pubów. Jeśli gdzieś można spotkać ludzi, to raczej w centrum handlowym pod miastem. Nieliczne restauracje są zbyt drogie i nastawiają się na biznesmenów oraz turystów.

Mieszkańcy Osijeku najchętniej kupują więc w dyskontach oraz na miejskim targu. To chyba najtańsze miejsce. Handlarze i rolnicy podkreślają, że ich produkty nie wymagają użycia drogich maszyn, ponieważ to w większości rodzinne gospodarstwa albo niewielkie spółdzielnie.

Słabością tutejszego rolnictwa jest jednak jego sezonowość i rozdrobnienie. Nie jest to więc dział gospodarki, który mógłby być w jakikolwiek sposób atrakcyjny dla wykształconych młodych ludzi. Wolą oni wyjechać do Irlandii czy Wielkiej Brytanii, nawet do pracy na tzw. zmywaku, ponieważ zarobki na Wyspach oraz w Slawonii są nieporównywalne.

To jednak nie pierwsza taka fala migracji za chlebem w tym regionie. Poprzednia miała miejsce w latach 70. XX wieku. Mieszkańcy komunistycznej Jugosławii wyjeżdżali do Niemiec i Austrii – tamtejszym gospodarkom, szybko się rozwijającym, brakowało rąk do pracy. Zarobki tych „gastarbeiterów”, przysyłane rodzinom, stanowiły ważną część dochodu kraju. Wielu z nich wróciło, ale sporo też pozostało w nowych ojczyznach.

Dzisiaj jest podobnie – główną przyczyną wyjazdów jest sytuacja ekonomiczna. A zdecydowana większość z tych obywateli krajów byłej Jugosławii, którzy wyjechali, swój ewentualny powrót uzależnia od poprawy stanu gospodarki i możliwości podobnych zarobków w ojczyźnie. Na przywiązanie do rodzinnych stron, według badań opinii społecznej, wskazuje zaledwie kilka procent.

Turystyczna monokultura

Chorwacji nie pomogło nawet przystąpienie do Unii Europejskiej. Kraj mocno odczuł światowy kryzys finansowy, a środki unijne miały tu mniejsze znaczenie niż w Polsce. Zresztą lewicowe organizacje pozarządowe krytykują kolejne rządy za ich podział.

Przykładowo, jedną z inwestycji, która ma być realizowana z tych pieniędzy, jest most na półwysep Pelješac. Z jednej strony zwiększy on ruch turystyczny na tym terenie, z drugiej jednak przyczyni się do dalszego wyludniania się wybrzeża, gdyż rosnące z powodu napływu turystów ceny są niemożliwe do zaakceptowania dla miejscowych – i nie zmieni tego nawet większa liczba turystów.

Eksperci twierdzą wręcz, że fakt, iż kraj skupia się na turystyce, która jest raczej sezonową gałęzią gospodarki, zwiększa jego podatność na światowe kryzysy.

Bezrobocie wśród młodych należy tutaj do najwyższych w Unii Europejskiej, a monokulturowa gospodarka nie daje szczególnych perspektyw ludziom lepiej wykształconym. Praca w sezonie letnim na wybrzeżu, dzięki której można by przeżyć przez pozostałe miesiące w swojej małej miejscowości, dla większości przestaje być życiowym celem.

Kristina z Osijeku, kończąca licencjat z kulturoznawstwa, coraz poważniej myśli o wyjeździe za granicę. Kilkoro jej znajomych mieszka i pracuje już w Irlandii – chwalą tamtejsze warunki pracy i pensje. Podobnie wygląda to w Czarnogórze, gdzie coraz mniej młodych wybiera pracę nad Adriatykiem.

„Trbuhom za kruhom”

Szczególnym przypadkiem na Bałkanach pozostaje Bośnia i Hercegowina. Tutaj kluczowe znaczenie ma sytuacja polityczna, która odbija się na gospodarce. Także korupcja czy podzielone etnicznie szkolnictwo są źródłami ciągłego napięcia. W związku z tym na emigrację decydują się tu nie tylko samotni młodzi, ale też rodziny z małymi dziećmi. W samej tylko małej Słowenii w 2016 r. pracę znalazło 5 tys. Bośniaków. Wyjechali w myśl popularnego na Bałkanach hasła „brzuchem za chlebem” (trbuhom za kruhom).

W ich ślady idą kolejni. Jedną z nich jest Lejla, farmaceutka z wykształcenia, która ze swoim chłopakiem – uczącym w szkole filozofii – planuje właśnie wyjazd do Szwecji. Wkrótce oboje zaczynają naukę języka. Podobnie myśli Ervin, młody muzyk, który zastanawia się nad Francją. Moi bośniaccy rozmówcy zgodnie podkreślają, że „u nas, jeśli masz pozycję, to dlatego, że kradniesz. A kradną wszyscy politycy, bez względu na przynależność etniczną”.

Podobnego zdania są weterani wojenni, koczujący od kilku miesięcy pod siedzibą władz Federacji Bośni i Hercegowiny. Ci z kolei walczą o wyższe renty – i nie ma znaczenia, czy jest się Serbem, Chorwatem czy Boszniakiem. Zapytani, gdzie ich zdaniem znajdują się środki na ten cel, pokazują publicznie dostępne wyliczenia. Powszechne oburzenie budzą zwłaszcza astronomiczne kwoty, jakie w budżecie pochłania administracja.

Uważa się, że winna jest temu konstytucja i ustrój państwa, narzucony przez kraje zachodnie podczas rokowań w Dayton w 1995 r.; porozumienie to zakończyło wojnę w Bośni i miało stanowić fundament pokojowego współistnienia w federacyjnym państwie skonfliktowanych narodów – Boszniaków, Chorwatów i Serbów. Skutkiem ubocznym okazał się jednak przerost biurokracji. Administracja publiczna to główny pracodawca w kraju, jej roczne utrzymanie pochłania prawie 60 proc. PKB.

Unia na horyzoncie

Rozwiązaniem mogłoby być stworzenie strefy wolnego handlu na Bałkanach i odbudowa dawnych związków gospodarczych. Kraje regionu są namawiane do tego szczególnie przez Niemcy i Komisję Europejską. Wprawdzie szefowa unijnej dyplomacji Federica Mogherini wyznała – podczas podróży przez Bałkany w 2017 r. – że o członkostwie w Unii można będzie mówić np. w przypadku Serbii najwcześniej po roku 2019. Ale proponowana strefa handlowa ułatwiłaby starania o członkostwo. Według ekspertów Komisji Europejskiej to rynek wart co najmniej kilkadziesiąt miliardów euro.

Silne kontakty ekonomiczne mogłyby też pozytywnie wpłynąć na relacje polityczne i przyczynić się – choćby częściowo – do zasypania dawnych podziałów. W orbicie wpływów Unii szczególnie silnie kraje regionu stara się utrzymać kanclerz Angela Merkel. Ma ona świadomość, że stabilne Bałkany są gwarancją bezpieczeństwa także dla Wspólnoty w jej obecnym kształcie.

O członkostwo w Unii usilnie zabiega również Zoran Zaew, premier Macedonii od maja 2017 r.; także dlatego odszedł od nacjonalistycznej retoryki poprzednika. Ten sam cel stawia sobie „techniczna” premier Serbii, 42-letnia ekonomistka Ana Brnabić. Może liczyć na poparcie, jakiego udziela jej umiarkowanie nacjonalistyczny prezydent Aleksandar Vučić (jego partia to główna siła w rządzie).

Bez automatyzmu

Do Unii chcą się zbliżyć także muzułmańscy Boszniacy i Chorwaci mieszkający w Bośni. O poparciu dla tych starań zapewnia prawicowy chorwacki rząd i chorwacka prezydent Kolinda Grabar-Kitarović.

Ale na przeszkodzie stoją ciągłe spory etniczne, także z udziałem bośniackich Serbów. Ich przywódca Milorad Dodik (prezydent Republiki Serbskiej – jednego z elementów składowych federacji Bośni i Hercegowiny) podkreśla swoją sympatię dla Władimira Putina i co jakiś czas straszy społeczność międzynarodową podziałem państwa.

Jednak problemem nie są tylko spory etniczne i polityczne. Korupcja to jedna z przyczyn, dla której Chorwacja czy Bułgaria – kraje członkowskie – nie radzą sobie z wydawaniem unijnych środków. Z kolei w Serbii rządząca partia skupia w swoich rękach niemal całą władzę.

Choć więc rola Unii Europejskiej na Bałkanach pozostaje kluczowa, to trudno byłoby dziś uznać, że samo przyjęcie do niej kolejnych krajów byłej Jugosławii automatycznie zapewni temu regionowi bezpieczeństwo, spokój i dobrobyt.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2018