Bliskość, butelka, barman

Zakochujemy się od pierwszego wejrzenia – nawet jeśli tak naprawdę będzie dziesiąte, to język ma swoją mądrość i nie trzeba mu przeczyć: przyciągamy wpierw przez oczy.

27.01.2020

Czyta się kilka minut

 / ADOBE STOCK
/ ADOBE STOCK

Słuchem posługujemy się, by odbierać słowa – mówione, nie pisane – które pieczętują więź. Węch, zmysł dziś wypchnięty poza nawias, oszukiwany feerią perfumeryjnych bodźców, zapewnia związkom trwałość, jaką może dać tylko zwierzęce wyczucie dopasowania genów. O smaku wiele się nie mówi publicznie w tym kontekście, bo jest kluczem do intymności i dobrze, niech pozostanie w dyskrecji. Lecz biada temu, kto by go lekceważył; kto nie wie, co to znaczy zjeść człowieka.

A jednak to dotyk pierwszy przychodzi do głowy, kiedy pytamy o emblemat bliskości, o symbol więzi z drugim, która wykracza poza ramy rynku z jego tysiącem transakcji i poza role społeczne. Symbol dwuznaczny. Za tzw. zły dotyk, za nietrzymanie łap przy sobie, są w prawie konkretne paragrafy, wciąż lekceważone w praktyce. Dotyk jest najtrudniejszy do oszukania i najbardziej ryzykowny. Najprościej go więc odciąć. A potem całą resztę kontaktu przez inne zmysły, tak będzie bezpieczniej i sprawniej, aplikacja się wszystkim zajmie.

Myślę o tym, ilekroć jadę Uberem. W tej przejściowej formie transportu kierowca jest li tylko bezmyślną wkładką mięsną do technologii. Kiedy wkrótce upowszechnią się autonomiczne samosterowne samochody, problem tego kłopotliwego bioogniwa zniknie. Równolegle będą wymierać ostatni z pokolenia, które lubiło rozmowę z taksówkarzem – za to może upowszechni się przykład ze Sztokholmu, gdzie dostępna jest specjalna usługa niby-terapii w niby-taksówce: płacisz, nie jedziesz donikąd konkretnie, tylko gadasz.

20 lat temu futurolog John Nesbitt rozróżniał elementy codzienności naznaczone dwoma rozjeżdżającymi się trendami: high tech high touch. Zaawansowana technologia albo zaawansowany dotyk, czyli kontakt osobowy. Jego książka z końcówki lat 90. opowiada o telefonach Nokii z wymienną obudową, mandarynkowych iMacach, pagerach, a prozac jest u niego nowinką – ale to niczego nie unieważnia. Śmiejąc się ze „staroci” sprzed dwóch dekad, uświadamiamy sobie, jak przyspieszyły opisywane procesy. Zapośredniczenia wszystkiego przez technologię i równoległego rozwoju pigułek – tych z apteki i tych „duchowych” – które mają nam zapewnić moment wytchnienia od tak skażonego świata.

Postęp sztucznej inteligencji zjada właśnie jeden z bliskich mi zawodów, czyli tłumaczenia. A teraz zaczynam się bać o kolejne swoje zajęcie, w którym touch łatwo da się zastąpić przez tech. Spieszmy się gadać z barmanami, tak szybko mogą odejść. W niektóre wieczory staję za barem w pewnym lokalu z winami na Kazimierzu, łaknę tego rodzaju zmęczenia i bodźców. W krótkich chwilach przestoju można polerować kieliszki i oddać się namysłowi: czyż nie istnieją już maszyny zasysające igłą wino, tłoczące do opróżnianej stopniowo butelki argon, co blokuje utlenianie? Mogłyby zamiast niepewnego człowieka rozlewać z dokładnością do ułamków mili­litra. A system bezosobowego zamawiania przez ekran dotykowy działa już bez zarzutu w każdym fast foodzie.

Na takim ekranie zmieści się więcej informacji, niż barman zdąży powiedzieć, dopóki gość ma cierpliwość słuchać. Część opisów wina, bądźmy szczerzy, to marketingowe gadu-gadu – prawie każde wino smakuje trochę porzeczką, trochę wiśnią i jeśli leżało w dębie, to czuć wanilię, skórę i cedr... ale niewiele to mówi o jednostkowym doświadczeniu picia. Ale można też ładnie rozpisać bardziej obiektywne dane, jak ogólną i lotną kwasowość, cukier resztkowy, a także istotne dla języka parametry, jak budowę, koncentrację, garbniki, czyli tak naprawdę ogólny styl wina i jego charakter. A do tego jeszcze gwiazdkowy ranking z internetów, bo mądrość stada nie może się mylić. Coraz częściej zresztą gość po wejściu skanuje etykiety aplikacją Vivino. Zamiast zagadać do mnie, woli uśredniony ranking pochodzący od głównie amerykańskich konsumentów i parę skrótowych opisów stworzonych przez nie wiadomo kogo, nie wiadomo w jakim nastroju.

Wprawny barman z dobrym okiem potrafi lepiej dopasować wino do człowieka i chwili na podstawie wyczucia albo paru pytań: wolą państwo secesję czy bauhaus? To dla pani wieczór wspomnień czy oczekiwań? Jak długi jest pański jaguar? Ale to wymaga zaufania, zgody na moment niemal intymnego kontaktu. Wiem, że coraz rzadziej ktoś mi powie: weź nalej, co uważasz. No i na co mi będzie cały high touch? Chyba żeby siebie obsłużyć, kiedy ostatni gość wyjdzie. Flaszkę na dobranoc wybieram sobie bez pudła. ©℗

Po długiej zmianie dobrze jest przyjąć coś ciepłego, ale niezbyt ciężkiego, co syci raczej przez skojarzenie. Dla mnie taką „oszukaną” nieco potrawą jest lasagna light, bez beszamelu i bez mięsa (które zastępuje wędzony ser). Podgrzewamy na wolnym ogniu na oliwie 1 posiekaną szalotkę, wlewamy ok. ­500–600 ml dobrego przecieru pomidorowego, dusimy pod przykryciem pół godziny, na koniec dodajemy parę listków bazylii. Odkładamy trochę sosu na bok, do reszty dodajemy 500 g ricotty i 100 g parmezanu, mieszamy. Na dno brytfanki wylewamy cienką warstwę sosu pomidorowego, potem dajemy płaty ­lasagni (zwykle chwilę je obgotowuję), na to sos z ricottą oraz garść startego na grubej tarce sera wędzonego – najlepiej, gdy to jest włoska scamorza, ale rolada ustrzycka też ujdzie. Kładziemy tak 3–4 warstwy, na wierzch sos pomidorowy i tarty ser. Pieczemy w 180 stopniach tak długo, aż się dobrze zrumieni, czasem warto na początek przykryć folią aluminiową, żeby za szybko się od góry nie spaliło.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 5/2020