Królewskie ziele

Dzień miałem królewski nie tylko w telewizorze, pękającym od majestatu sztandarów, złoceń i szamerunku, ale i w kuchni, z której śledziłem wydarzenia odurzony jej zapachem.

09.08.2015

Czyta się kilka minut

Bazylia / Fot. Profimedia / CORBIS
Bazylia / Fot. Profimedia / CORBIS

Sprawiedliwość i prawo podstawą jego tronu... W czwartek przy okazji inauguracji nowej prezydentury rzecznik kurii wyjaśniał, iż Psalm 97 jest stałą częścią liturgii w święto Przemienienia Pańskiego, zatem jego czytanie podczas mszy w katedrze nie miało wydźwięku politycznego. Zamurowało mnie. Czy naprawdę w tym ugotowanym przez upał i chore ambicje mieście ostałem się jako ostatni przy zdrowych zmysłach, bo do głowy by mi nie przyszło łączyć Pisma – choćby nie wiem, jak „pasowało” – z przygodnymi sprawkami polityków?

Takie rzeczy wolno tylko artystom. Oto Rafael, malując w ostatnich miesiącach życia „Przemienienie”, umieścił u stóp góry Tabor, na której Jezus rozmawia z Mojżeszem i Eliaszem, scenę uzdrowienia epileptyka. Jak pamiętamy, uczniowie, pod nieobecność Mistrza, nie umieli sobie poradzić z tym zadaniem. Jezus, zniecierpliwiony, wypędza złego ducha, a na pytanie uczniów, dlaczego im nie wyszło, rzecze: „Z powodu małej wiary waszej. Bo zaprawdę, powiadam wam: Jeśli będziecie mieć wiarę jak ziarnko gorczycy, powiecie tej górze: »Przesuń się stąd tam!«, a przesunie się. I nic niemożliwego nie będzie dla was” (Mt 19, 20).

Już renesansowi widzowie zauważali, że centralną postacią obrazu nie jest, jak można by się spodziewać, Jezus, lecz młoda kobieta symbolizująca Wiarę, domagająca się zdecydowanym gestem od skonsternowanych apostołów, by zajęli się niezwłocznie chorym. W przekazie Rafaela wiara nie jest naiwnym, pasywnym aktem uległości słabego człowieka wobec spraw, które go przerastają, lecz raczej momentem, w którym bliskość tego, co niepojęte, nadaje mu szczególnej, sprawczej mocy. Mocy czynienia dobra i przemiany w sprawach doczesnych.

Czy Andrzej Duda wykaże kiedyś władczą moc wynikłą ze szczególnego osobistego zrozumienia, że w pewnych kryzysowych momentach rzeczywistość przestaje się całkiem mieścić w ramach – skądinąd ważnych i potrzebnych – ekonomii czy geopolityki? Moc w pewien sposób pokrewną, ale nie tożsamą z osobistą pobożnością? A może to tylko mój zbyteczny naddatek wiary w jego dobre słowa mówione bez kartki? „Wygłosiłem królewskie orędzie / a co ma być, to i będzie” – ratuje mnie od zbyt daleko idących rozmyślań Brzechwa, autor genialnego studium próżności i zapatrzenia władzy we własny pępek, ukrytego sprytnie w „Księżniczce na ziarnku grochu”. Co takiego było w rodzie Lesmanów, że wydał naraz dwóch kuzynów-poetów, a każdy z nich równie nam do dziś niezbędny? Jeden, żeby po polsku marzyć o świecie, którego nie ma, drugi, żeby po polsku rozumieć i wyśmiewać świat, jaki jest.

A dzień miałem królewski nie tylko w telewizorze, pękającym od majestatu sztandarów, złoconych mebli i szamerunku, ale i w kuchni, z której śledziłem wydarzenia odurzony zapachem „królewskiego ziela”. Nie miejsce tu dociekać, na cześć jakiego basileusa bazylia nosi swoją nazwę; ważne, że wraz z sierpniem nadszedł moment, kiedy zaczyna powoli przerastać, zakwitać i nadaje się do szybkiego ścięcia. Parę dni temu zacny podwarszawski ogrodnik ogłosił, że nie zdoła obrobić całego zasianego pola i niech kto żyw pogna do niego z kobiałką, by narwać sobie bazylii do woli. I tak sobie pewnego ranka skubałem i słuchałem. W strzępach rozmów jedno słowo wracało łakomym refrenem: pesto. Pesto to. Pesto tamto.

Właściwie cała nauka, jak obchodzić należy się z bazylią, służy jednemu celowi: dobre pesto. Każdy listek to niespodziewany ładunek aromatu, ale łatwo wszystko zmarnować. Pierwsza krzywda, którą możemy wyrządzić, to nadmiar higieny. O ile liście nie są zapiaszczone, to lepiej panny B. wcale nie myć, jak zresztą każdej innej. Jeśli już naprawdę musimy, to tylko w zimnej wodzie i susząc później, rozłożoną na suchych ścierkach. Trzeba to zrobić zawczasu, bo listki w momencie ucierania muszą być bezwzględnie suche, woda przyspieszy proces utleniania, który jest największym wrogiem udanego pesto – w skrajnym przypadku wszystko będzie smakować jak zmielona trawa. Bazylia poza tym nie lubi gorąca (dlatego m.in. do sosów dodajemy ją zawsze na koniec), a zatem jeśli ktoś używa miksera, musi się spieszyć, zanim noże i listki się rozgrzeją.

Z mikserem to jest osobny problem – puryści rwą włosy z głowy, bo ziele nie powinno się stykać z metalem (znów: utlenianie) i nakazują tłuc w moździerzu. To prawda, wychodzi na pewno lepsze, ale jesteśmy tylko ludźmi o słabych przegubach; sam czasem sobie odpuszczam. Kto jednak porwie się na moździerz, niech pamięta podsypać parę kryształów grubej soli, zwiększą początkową siłę tarcia.

Cała reszta – to już szybkie kroki i proporcje wedle gustu. Najpierw bazylia z czosnkiem, potem ser (parmezan, grana padano, może być trochę pecorina) i jak najszybciej oliwa. Dużo oliwy, tłuszcz chroni przed tlenem. Zamiast orzeszków piniowych – prażone siekane włoskie. Kubki smakowe będą miały potem do was żal, że tyle czasu musiały na to czekać. W ogóle zabawy z bazylią nie są niewinne: kto raz zrobi pesto w domu, nigdy nie zechce już sklepowego. Jest cieniem, bladym wspomnieniem mocy: jak obaleni królowie i byli prezydenci.

Pesto to kremowy sos, nie pasta kanapkowa. Ja zresztą czasem lubię pesto całkiem gładkie. Zwłaszcza gdy służy mi do zmieszania pół na pół z beszamelem, kiedy robię zieloną lazanię liguryjską. Na dno brytfanki kładziemy warstwę zielonego beszamelu, potem płaty makaronowe, potem krótko pociętą fasolkę szparagową i ziemniaki w kostkę, które po ugotowaniu poddusiliśmy na maśle z pieprzem. Na to beszamel i garść parmezanu, znów płat, warzywa, beszamel i parmezan i tak dalej, ostatnia warstwa to sam beszamel z serem. Pieczemy (na początek pomaga przykrycie folią aluminiową) w ok. 180 stopniach, aż z wierzchu zrobi się piękna skorupka. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2015