Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zdjęcia satelitarne znaczą blizny pożarów w miejscach, gdzie kiedyś były wioski. Od początku września granicę z Bangladeszem przekroczyło około 120 tys. Rohindżów z muzułmańskiej mniejszości etnicznej zamieszkującej zachód Birmy. ONZ już nie ma wątpliwości – to czystka etniczna – i nawołuje do zakończenia pacyfikacji.
Na próżno. Władze Birmy trzymają się narracji, że przy granicy z Bangladeszem trwa jedynie akcja przeciwko islamskim partyzantom, którzy pod koniec sierpnia zaatakowali rządowe posterunki. Problem w tym, że tysiące uciekinierów z pogranicznego stanu Arakan, którzy przedarli się do Bangladeszu, zgodnie powtarzają wersję zgoła odmienną – o palonych wsiach, porwaniach i masowych egzekucjach muzułmańskich Rohindżów, którym kraj zwany do niedawna Birmą, obecnie zaś Mjanmą, od lat odmawia nie tyle prawa do samostanowienia, co prawa istnienia.
W liczącej niemal 60 mln mieszkańców Birmie władze oficjalnie wyróżniają aż 135 grup etnicznych. Z czysto politycznego punktu widzenia ważniejsze są jednak podziały religijne. Blisko 90 proc. populacji wyznaje tutaj buddyzm, co dla władz w Naypyidaw stało się dogodnym punktem zaczepienia dla polityki jedności narodowej po niespokojnych dekadach rządów junty. Muzułmańska mniejszość, niespełna 4 proc. mieszkańców, nie stanowi wprawdzie zagrożenia wewnętrznego, ale dla aktywistów ruchu „696”, którzy od lat walczą o utożsamienie „birmańskości” z buddyzmem, stała się idealnym kozłem ofiarnym; tym bardziej że w sąsiednim Bangladeszu, zamieszkanym przez około 160 mln osób, islam nadal pełni funkcję religii państwowej. Wiele wskazuje na to, że faszyzujących działaczy organizacji„696” nieformalnie wspiera wojsko, a przynajmniej toleruje ich wybryki. Cztery lata temu do antymuzułmańskich pogromów doszło w mieście Meiktila, niemal za bramą kwatery głównej birmańskich sił powietrznych.
Dla europejskiego ucha buddyjski radykalizm może brzmieć jak oksymoron, ale w tej części Azji nie jest zjawiskiem ani nowym, ani rzadkim. Działacze „696” od dawna wzywają do bojkotu firm należących do wyznawców innych religii, a nawet do ataków na sklepy muzułmanów czy hindusów. Radykalny mnich Ashin Wirathu, uważany za nieformalnego lidera tego ruchu, wiele razy był oskarżany o podżeganie do prześladowania mniejszości religijnych. Na nie tak odległej Sri Lance konflikt między buddyjską większością Syngalezów a tamilską mniejszością wyznawców hinduizmu również zaowocował rozlewem krwi, podsycanym przez elity obu stron sporu. Klasyk lankijskiej myśli buddyjskiej Walpola Rahula już w latach 70. pisał, że dla zachowania tożsamości religijnej „niszczenie życia ludzkiego nie stanowi wielkiej przewiny”. ©