Benson na półmetku

W Ugandzie jest już prawie milion uchodźców z Sudanu Południowego. Wielu marzy, aby kiedyś wrócić do siebie i żyć w kraju wolnym i demokratycznym. Oto jeden z nich.

05.06.2017

Czyta się kilka minut

Od lewej: Przed ujęciem wody w Arui, stolicy Regionu Zachodniego Nilu, Uganda. Benson Kemis Soro Lako, uchodźca i działacz polityczny z Sudanu Południowego, Arua, Uganda. / Fot. Grażyna Makara
Od lewej: Przed ujęciem wody w Arui, stolicy Regionu Zachodniego Nilu, Uganda. Benson Kemis Soro Lako, uchodźca i działacz polityczny z Sudanu Południowego, Arua, Uganda. / Fot. Grażyna Makara

Najpierw się przedstawia: – W moim kraju dzieciom nadaje się zwykle cztery imiona. Dwa wybierają rodzice, trzecie dostaje się po ojcu, czwarte – po dziadku. Ja nazywam się Benson Kemis Soro Lako. Pochodzę z Ekwatorii Środkowej, dziś w Sudanie Południowym. W listopadzie tamtego roku skończyłem trzydziestkę.

Potem opowiada o swojej drodze. Bez zająknięcia, jakby dyktował numer telefonu: – Pierwszy raz trafiłem do Ugandy w 1993 r., na dwa lata. Potem, przez pięć lat, mieszkałem w obozie uchodźców w Zairze [dawna nazwa Demokratycznej Republiki Konga – red.]. Do Sudanu wróciłem w 2000 r. Żyłem tam do ubiegłego lata, z przerwą na szkołę i studia w Ugandzie.

Rozmawiamy w mieście Arua, 63-tysięcznej stolicy ugandyjskiego Regionu Zachodniego Nilu, położonego na styku granic Ugandy, Konga i Sudanu Południowego. Po stronie kongijskiej rośnie trudno dostępny las deszczowy, lecz na północ prowadzi dobra droga. Do Yei, najbliższego sudańskiego miasta, jest z Arui 200 km.

Sudan Południowy to najmłodsze państwo świata. Jego powstanie w 2011 r. poprzedziła wojna tak długa i straszna, że Benson – obok daty urodzenia – podaje też, w którym roku jej trwania przyszedł na świat. W walkach toczonych od 1983 r. między armią chartumskiego rządu a Ludową Armią Wyzwolenia Sudanu (SPLA), w czystkach etnicznych i masowych egzekucjach zginęły około dwa miliony ludzi.

– Kiedy Sudan Południowy ogłosił niepodległość, myślałem, że zaczynają się czasy, w których sami będziemy decydować o naszym życiu – mówi Benson.

Stało się inaczej. Dziś jest on jednym z Sudańczyków, którzy schronili się w Ugandzie przed kolejną wojną domową. A także przed skutkami głodu, największego od lat, który właśnie nawiedza Sahel. W ostatni piątek, 2 czerwca, takich ludzi jak on było tu 904 tysiące.

PRZYSTAŃ W okolicach Arui i niedalekich miejscowości – Yumbe, Moyo i Adjumani – trwa w tych dniach największy nowy kryzys uchodźczy na świecie. Codziennie ugandyjską granicę przekraczają 2 tys. ludzi. Tylko w obozie Bidi Bidi, teraz największym na naszej planecie zgromadzeniu uciekinierów wojennych, mieszka 157 tys. dzieci-uchodźców. To dwa razy więcej niż jest uczniów w warszawskich podstawówkach.

Na głośnych ulicach miasteczka, już wcześniej wypełnionych gwarem Ugandyjczyków, kongijskich sprzedawczyń sukna i Hindusów, którzy prowadzą supermarkety, można więc spotkać też rodaków Bensona. On wyróżnia się nawet na ich tle: w modnej koszuli i z pasemkiem starannej brody, w równym stopniu przypomina przesadnie poważnego przewodniczącego jakiejś nowej partii, co luzackiego biznesmena. Śmieje się często, lecz patrzy poważnie.

I młodzieniec, i dorosły – Benson jest jakby w połowie drogi. Zawalczył już o siebie, teraz chciałby odzyskać kraj.

Mówi cicho. Nie chce zwracać uwagi postronnych. Po Arui kręcą się ludzie wysłani przez rząd Sudanu Południowego. Mają śledzić, gromadzić kartoteki. A czasem nawet porywać tych, którym w głowach roją się myśli o demokracji. Władze nie lubią, gdy uchodźcy mają tu wolny czas i, nie daj Boże, rozmawiają między sobą o przyszłości ojczyzny. Czy wrócą kiedyś do Dżuby i zechcą obalić rząd? Czy zaczną spiskować z jego wrogami?

– Tym razem musimy lepiej wykorzystać ten czas – tłumaczy Benson. – Kiedy ostatni raz mój naród mieszkał w obozach uchodźców, trwało to 20 lat. Nie byliśmy jednak przygotowani na to, żeby wrócić do kraju. Znów się podzieliliśmy, zmarnotrawiliśmy zasoby, pozwoliliśmy, aby w Sudanie Południowym rozgorzała nasza własna wojna.

Cel Bensona: przygotować grunt pod drugi powrót uchodźców do ojczyzny.

Metoda: praca od podstaw z sudańską młodzieżą.

Choć 86 proc. uchodźców przybywających w tym roku do Regionu Zachodniego Nilu to kobiety i dzieci, Sudańczycy z Południa są w Ugandzie od dawna. Rodziny, które stać było na kształcenie dzieci, już w latach 80. płaciły za ich studia w Kampali. – Wojna trwała długo, więc na miejscowe uczelnie przyjeżdżały kolejne roczniki Sudańczyków – wyjaśnia Benson. – Kiedy nastał pokój, szkolnictwo w Sudanie Południowym było wciąż na niskim poziomie. A nikt nie chciał uczyć się w Chartumie, stolicy znienawidzonej Północy. Tu zaś, w Ugandzie, mieliśmy już znajomości, kontakty. Tak jest do dzisiaj.

Gdy skończył trzecią klasę podstawówki, ojciec Bensona oświadczył mu, że nie ma już pieniędzy na szkołę. Chłopak chodził więc po lekcjach do buszu, ścinał drzewa, zbierał banany. Zarobione pieniądze dzielił na trzy części: na czesne, parafinę do świec i jedzenie. Potem, aby mieć na studia, pracował jako ochroniarz.

TEATR Zmiana przyszła w 2005 r., gdy Benson wraz z grupą przyjaciół założyli stowarzyszenie. Nazwali je: Wzmacnianie Wspólnot na rzecz Rehabilitacji i Rozwoju.

Pracowali przy pomocy metody tzw. Teatru Forum: odgrywali na scenie krótkie scenariusze, które dotyczyły konkretnego problemu. Potem widzowie mogli wcielić się w jedną z postaci. Aktorzy, improwizując, promowali skuteczne pomysły.

Na początku celem było rozwiązywanie konfliktów. Potem doszły kolejne problemy: podziały etniczne, przemoc wobec kobiet, przymusowe małżeństwa. Przygotowali więc film szkoleniowy, nagrywali audycje radiowe. Specjalnym autobusem wozili po kraju muzyków, tancerzy i stos gier planszowych, aby podczas wizyt we wsiach wyjaśniać, co to jest demokracja.

– W Sudanie Południowym wielu ludzi wierzy, że ci, którzy pokończyli szkoły, wiedzą wszystko. Że znają świat i lepiej od innych potrafią odróżnić dobro od zła – mówi Benson. – W siebie samych ludzie już tak nie wierzą. Zmienialiśmy to przy pomocy teatru. On jest dla wszystkich.

Ale dlaczego wtedy się nie udało? Dlaczego tak szybko ludzie w Sudanie Południowym zaczęli porzucać nadzieję, wielkie idee – i zamiast tego dbali tylko o własne interesy? Co sprawiło, że tak szybko przypomnieli sobie o podziałach etnicznych?

– Pieniądze i zasoby zaczynały trafiać do prywatnych kieszeni, debaty nad budżetem w parlamencie mogły trwać miesiącami tylko po to, aby potem okazało się, że pieniędzy już nie ma – wspomina chłopak.

DYSYDENT Benson i jego przyjaciele szybko trafili na listę podejrzanych. W Yei, jego mieście, chodzili za nim agenci południowosudańskiej bezpieki. Dziś się śmieje: – Planowano mnie aresztować, ale ponieważ miałem tak wiele imion i dużo się przemieszczałem, nie mogli mnie namierzyć.

Aresztowano go raz. Przez rok mieszkał w różnych domach, spał u przyjaciół, czasem nawet w hotelach. Tak wytrwał do sierpnia 2016 r. Potem uciekł – do Ugandy.

Zamyśla się: – Musiałby zdarzyć się cud, abym za mego życia doświadczył wolnego Sudanu Południowego. Może naszym dzieciom uda się zbudować stabilne państwo? Na razie chciałbym, by kontrolę przejęła ONZ. Jeszcze nie jesteśmy gotowi, by sobą rządzić. Może tu, w obozach w Ugandzie, nauczymy ludzi optymizmu?

Zanim się pożegna – jest po dziesiątej wieczorem, a musi wrócić do żony Betty, 3-letniej córki Grace i Daniela, który urodził się przed miesiącem – Benson słucha chwilę o dysydentach z PRL-u. O tym, jak ukrywali się przed bezpieką. Słucha pilnie.

Rano znów wyjeżdża do Dżuby, do Sudanu. Będzie robił to samo. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2017