Bary polityczne

Listy protestacyjne, happeningi i demonstracje pod hasłami „Mleczne są wieczne”, „Łapy precz od mlecznych” powracają właściwie za każdej rządzącej ekipy.

03.02.2014

Czyta się kilka minut

Likwidację dotacji dla części barów mlecznych rozważał już rząd AWS. W 2002 r. pomysł, w nieco innej wersji, podchwycili ich następcy z koalicji SLD-UP-PSL, szukającej sposobów na zasypanie „dziury Bauca”. Gorszego źródła oszczędności wybrać nie mogli: w samym tylko Poznaniu pod petycjami w obronie barów podpisało się ponad 10 tysięcy osób. Zaskoczeni skalą sprzeciwu politycy skapitulowali, ale awantura o „mleczne” zdążyła skutecznie nadpsuć wizerunek zatroskanej o sprawy społeczne lewicy. Obecny rząd najwyraźniej postanowił zignorować dość oczywiste wnioski z tamtych doświadczeń i też tnie dopłaty.

Państwo oferuje wciąż dwojakiego rodzaju dofinansowanie do posiłków w barach mlecznych: do produktów bezmięsnych oraz wsparcie na dożywianie z funduszy opieki społecznej. By uzyskać ten pierwszy typ dotacji, wynoszącej 40 proc. kosztów surowców zużywanych do przygotowania posiłków (na liście, publikowanej przez ministerstwo, jest 19 pozycji, m.in. warzywa, owoce, nabiał), trzeba wykazać, że pobiera się marżę niższą niż 30 proc. wartości wykorzystanych produktów. Nie można też sprzedawać alkoholu ani oferować cateringu.
Dotrzymanie takiego reżimu nie jest łatwe, zwłaszcza dla tych, którzy w działalności dobroczynnej, jaką niewątpliwie jest dożywianie mniej zamożnych, upatrują sposobu na biznes. Nie tak dawno głośno było o barach z Pomorza, które oszukiwały system metodą „na przyprawy” – we wnioskach o dotacje nie uwzględniały przypraw, pobierając od nich gigantyczne, przekraczające 1000 proc. marże, które rekompensowały im niskie ceny pozostałych składników.
Część właścicieli barów twierdzi, że właśnie od afery z przyprawami zaczęła się na nich nagonka. W ubiegłym roku fiskus wyjątkowo wnikliwie przyjrzał się tej gastronomicznej niszy, zmuszając co poniektórych do zwrotu dotacji z poprzednich lat.
Każda ze stron ma swoje racje. Resort finansów, poza utyskiwaniem na oszustów, argumentuje, że dotacja na 2014 r. została okrojona o dwa miliony, bo małe było nią zainteresowanie (w ubiegłym roku wyniosła prawie 22 mln zł). Przedsiębiorcy prowadzący bary twierdzą, że woleli nie sięgać po dotacje, bo nie byli pewni, jak z nich korzystać. W 2013 r. zmieniła się bowiem interpretacja przepisów dotycząca gospodarowania dotacjami, ale rozporządzenie ministra finansów, określające, jak je rozliczać – już nie. Wieści o nalotach urzędników skarbówki na bary i nakazach zwrotu dofinansowania z poprzednich lat okazały się skutecznym straszakiem.
Inna sprawa, że tradycyjnych barów mlecznych, wystrojem i atmosferą odpowiadających stereotypowi taniej garkuchni, które brak państwowego zastrzyku może skazać na likwidację, w miejskim krajobrazie coraz mniej. Wypierają je – jak pisaliśmy w „Tygodniku” – mleczne nowej generacji, o nazwach i estetyce przyciągającej także młodych, lepiej uposażonych klientów. Bywanie w nich stało się modne, a ich właściciele, jak Kamil Hagemajer, do którego należy warszawska sieć Mleczarni, dowodzą, że przy odpowiednim podejściu da się na barach zarabiać, bynajmniej nie kombinując. I poradzić sobie bez wsparcia. Jeśli dotacja zniknie, można np. wprowadzić do menu alkohol – jak na Łotwie, gdzie do pielmeni zamawia się zarówno kefir, jak i setkę czystej.

Politykom różnych opcji umykają inne aspekty działalności polskich mlecznych. Tradycyjne czy nowej generacji, podobnie jak łotewskie bary z pielmeni, wśród przybyszy z Zachodu funkcjonują wciąż jako turystyczna atrakcja. Największy amerykański dziennik „USA Today” zachwycił się niedawno krakowskim barem „Pod Temidą”, uznając go za jedną z największych atrakcji kulinarnych w Europie.
Kolejne słowo-klucz to egalitaryzm. Przystępność barów bywa magnesem równie silnym, jak niskie ceny i tęsknota za zapamiętanymi z dzieciństwa smakami. W warszawskim Prasowym, symbolu zwycięstwa miejskich aktywistów nad urzędnikami (właścicielka poszła na emeryturę, bar został zamknięty, protesty skłoniły burmistrza dzielnicy do ogłoszenia profilowanego konkursu na lokal), niezależnie od pory dnia trudno znaleźć wolne miejsce. Prasowy, prowadzony dziś przez Hagemajera, wystrój ma nowoczesny, lecz działa na zasadach bliższych barom tradycyjnym. Proporcje rozkładają się tutaj po równo: jedna trzecia klientów to studenci, dwie trzecie – pracownicy okolicznych firm i emeryci. Mało co potrafi tak zjednoczyć obywateli jak bary. Efekty najnowszych pomysłów rządu łatwo przewidzieć.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka. Absolwentka religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim i europeistyki na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Autorka ośmiu książek, w tym m.in. reportaży „Stacja Muranów” i „Betonia" (za którą była nominowana do Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 06/2014