Bardzo długi weekend

Kondycja hiszpańskiej gospodarki niepokoi Europę. To jeden z największych krajów Unii, jego kłopoty miałyby więc zupełnie inne skutki - także polityczne - niż kłopoty małej Grecji czy Irlandii. Inna musiałaby być też skala unijnej pomocy.

07.12.2010

Czyta się kilka minut

Juan i Carmen postanowili, że w tym roku spędzą w Lizbonie słynny hiszpański długi weekend - przypadający od piątkowego popołudnia 3 grudnia do środy 8 grudnia. Wynajęli więc już w portugalskiej stolicy piękne mieszkanie (koszt: 1300 euro) i samochód (kolejne 300 euro). Zaraz po pracy, w piątkowe popołudnie, ze spakowanymi walizkami ruszyli na madryckie lotnisko Barajas.

Nic nie zapowiadało katastrofy. Śnieżyce, które od kilku dni spędzały sen z powiek podróżnym w północnej i środkowej części Europy, do Madrytu nie dotarły.

A jednak Juan i Carmen nigdzie nie polecieli. Nie tylko oni. Oskarowi, który miał lecieć do Rumunii, puściły nerwy i gdy zaczął się awanturować na lotnisku, trafił w końcu do aresztu ("I dobrze - mówił potem. - Wolę być w areszcie, niż znów siedzieć bez sensu na terminalu"). Sonia, która wymarzyła sobie romantyczny ślub na Dominikanie, nie tylko nie wyszła za mąż, ale z całą rodziną utknęła w Madrycie.

Plany ich wszystkich, podobnie jak plany kilkuset tysięcy innych pasażerów, zniweczył niezapowiedziany strajk hiszpańskich kontrolerów lotów.

Zamożny jak kontroler

Wszystko zaczęło się parę dni wcześniej. Premier José Zapatero, od miesięcy wprowadzający coraz to kolejne reformy - w imię ratowania państwa przed finansową katastrofą: aby Hiszpania nie stała się kolejną "kostką (kryzysowego) domina", po Grecji i Irlandii - ogłosił nowy pakiet reformatorski. A w nim - plany częściowej prywatyzacji lotnisk w Madrycie i Barcelonie (a także częściowej prywatyzacji państwowego totolotka).

Pomysł pochwaliła Komisja Europejska, gdyż - jak szacuje hiszpańska prasa - prywatyzacja może przynieść budżetowi 14 miliardów euro. Ale wśród kontrolerów lotów, którzy od dawna pozostają w sporze pracowniczym z rządem, wywołał on panikę. Już na początku tego roku ich pensje obcięto o 40 proc.; teraz uznali, że po prywatyzacji będą wystawieni na brutalne prawa rynku i zmuszeni do rezygnacji z dalszych przywilejów.

Pensja mniejsza o 40 proc. - to rzeczywiście brzmi strasznie. Ale kontrolerzy nie mogli i nie mogą liczyć na zrozumienie Hiszpanów. Bo już wcześniej okazało się, że średnio zarabiają po, bagatela, około 200 tys. euro rocznie (sic!). Zwykle jest to nawet więcej, z powodu nadgodzin. Z kolei powodem brania nadgodzin jest fakt, iż kontrolerów jest za mało. Co nie jest przypadkiem: to tak hermetyczna i specyficzna grupa zawodowa, że wprowadzenie do niej nowych pracowników jest prawie niemożliwe.

W sytuacji, gdy średnie miesięczne zarobki wahają się w Hiszpanii w okolicy 1500 euro, a bezrobocie jest najwyższe w całej Unii (w październiku: 20,7 proc.), trudno się dziwić, że wieści o zarobkach kontrolerów lotów wzbudziły powszechne oburzenie. Tym bardziej że nawet po cięciach są najwyższe w Unii (dla porównania: we Francji to 111 tys. euro rocznie, w Wielkiej Brytanii ok. 122 tys. euro rocznie).

Stan wyjątkowy

Strajk kontrolerów, który zaczął się w piątkowe popołudnie, był całkowicie niezapowiedziany. A właściwie nawet nie był to strajk w rozumieniu prawa pracy - kontrolerzy po prostu zeszli z wież, biorąc masowo zwolnienia lekarskie. W jednej chwili na hiszpańskich lotniskach zapanował chaos: setki tysięcy pasażerów zostało uwięzionych w terminalach, bez nadziei na dalszą podróż.

Było to tym bardziej bolesne, że właśnie rozpoczynał się ów długi weekend - ustawowo wolny miał być bowiem również poniedziałek 6 grudnia (Święto Konstytucji) oraz środa 8 grudnia (święto Objawienia NMP). Miliony ludzi zaplanowały więc urlopy, a setki tysięcy z nich postanowiło udać się na nie samolotami (loty na liniach krajowych są w Hiszpanii bardzo popularne). Tymczasem w ciągu dwóch dni, podczas których musiano zamknąć hiszpańską przestrzeń powietrzną, odwołano 4400 lotów.

Nie pomógł tu nawet fakt, że rząd rozprawił się ze strajkującymi błyskawicznie - na wieże kontrolne wkroczyło wojsko i to ono zaczęło kontrolować całą przestrzeń powietrzną nad krajem. Stało się to możliwe po ogłoszeniu przez gabinet Zapatero stanu wyjątkowego - na podstawie frankistowskiej jeszcze ustawy z 1960 r. Jednocześnie kontrolerzy zostali objęci mobilizacją - jak w przypadku wojny - zatem odmowa stawienia się do pracy może doprowadzić ich przed sąd.

Już drugiego dnia strajku na stanowiskach pracy pojawiło się więc 90 proc. kontrolerów i ruch lotniczy nad Hiszpanią powoli zaczął wracać do normy. Dopiero teraz obywatele mogli zacząć urlopy - o ile jeszcze mieli na to ochotę.

Gniew ludu - i prawników

Mimo wyjątkowych środków przedsięwziętych przez rząd - użycie wojska na terenie kraju nie miało jak dotąd precedensu w demokratycznej Hiszpanii - nikt się nie oburza. Przeciwnie, słychać głosy, że rząd postąpił adekwatnie w obliczu katastrofy, którą była blokada lotnisk i zamknięcie przestrzeni powietrznej nad krajem. Nawet prawicowy dziennik "ABC" zwykle bardzo sceptyczny wobec socjalistycznego rządu, wybił na okładce tytuł: "Szantaż wobec państwa".

Tylko niektórzy konstytucjonaliści zwracali uwagę, że nie było potrzeby grozić kontrolerom kodeksem wojskowym, bo wystarczyłoby cywilnym. "Zmusili nas do pracy pod lufami pistoletów" - rozpaczała jedna z kontrolerek. Ale na zrozumienie Hiszpanów raczej nie mogła liczyć. Wręcz przeciwnie, kiedy pierwszego strajkowego wieczora kontrolerzy zgromadzili się w położonym blisko madryckiego lotniska hotelu "Auditorium" i przypadkiem spotkali się tam z pasażerami odwołanych lotów, przed gniewem ludzi musiała chronić ich policja. Poza najbardziej obraźliwymi słowami, pasażerowie skandowali: "Zwolnić ich!".

To oddaje emocje społeczne panujące wokół strajku: "Hańba, zdrada" - to określenia pojawiające się najczęściej. Kontrolerów czekają też dalsze nieprzyjemności. W najbliższych dniach prokuratury w Madrycie, Barcelonie i Walencji zaczynają przesłuchania tych, którzy wzięli zwolnienia lekarskie, aby sprawdzić, czy nie doszło do oszustwa. Do akcji wkraczają też prawnicy: adwokatka Cristina Sirera, która utknęła wraz z rodziną na madryckim lotnisku, już na miejscu, w terminalu T1, razem z innymi pasażerami zaczęła przygotowywać pozew przeciw kontrolerom. Nie ona jedna: takich pozwów jest już około 2 tys. Mają to być sprawy indywidualne, tak aby kontrolerzy musieli wypłacać odszkodowania z własnych kieszeni.

Kto upadnie następny?

Strajk nie tylko zmarnował długi weekend setkom tysięcy Hiszpanów (oraz iluś tysiącom turystów, którzy z kraju nie wylecieli lub do Hiszpanii nie dolecieli). Przyniósł też potężne straty liniom lotniczym - ok. 80 mln euro dziennie - oraz sektorowi turystycznemu, którego zyski stanowią w Hiszpanii znaczną część PKB (ok. 10 proc.). Na razie rząd szacuje, że łącznie przepadło 250 mln euro - to straty hoteli, restauracji itd. w miejscach, gdzie mieli trafić wypoczywający, a dokąd nie dotarli. W czasach kryzysu trudno lekceważyć taką kwotę.

Zapewne to właśnie kryzys, który dla zwykłych Hiszpanów jest odczuwalny coraz bardziej, był także przyczyną tak niezwykłego zdecydowania premiera Zapatero - zarówno przy zapowiadaniu kolejnych reform i oszczędności, jak i przy rozprawianiu się ze strajkującymi kontrolerami.

Bo choć Hiszpania jak dotąd jeszcze się trzyma, to nie sposób było nie zauważyć wszystkich tych komentarzy w europejskich i światowych mediach ekonomicznych, które pojawiały się właściwie codziennie w minionym tygodniu - po tym, jak w niedzielę 28 listopada Irlandia oficjalnie poprosiła Unię o pomoc finansową. W analizach finansistów i ekonomistów jak mantra przewijały się spekulacje, czy Hiszpania (a także sąsiednia Portugalia) będzie kolejną "kostką domina". Czy po Grecji i Irlandii to właśnie Półwysep Iberyjski będzie musiał poprosić o wsparcie z unijnego "pakietu pomocowego"?

Inne były przyczyny kryzysu w Grecji, inne w Irlandii. Inne źródła mają też kłopoty Hiszpanii: tutaj są nimi stagnacja gospodarcza, zapaść na rynku pracy i rynku nieruchomości. Optymiści wskazują, że choć w Hiszpanii kryzys widać, to jednak wskaźniki ekonomiczne nie są najgorsze - w porównaniu z innymi krajami. Dług publiczny to "tylko" ok. 53 proc. PKB, a deficyt to 11 proc. (gdy np. w Polsce 8 proc.). Tymczasem dług publiczny Irlandii to 65,5 proc., Portugalii 76 proc., a Grecji 127 proc. W dobrej kondycji jest hiszpański sektor bankowy; wielkie banki, jak Santander, BBVA i La Caixa są w europejskiej pierwszej lidze.

Jeśli więc Hiszpania budzi niepokój, to dlatego, że jest jedną z największych gospodarek w Unii - jej PKB to około 12 proc. PKB całej Unii. Jej kłopoty byłyby więc kłopotami o zupełnie innym wymiarze - i innych konsekwencjach, także politycznych - niż w przypadku małej Grecji, Irlandii czy ewentualnie także Portugalii, choćby nawet razem wziętych. I oczywiście inna musiałaby być też skala unijnej pomocy dla Hiszpanii.

***

Na razie, mimo popsutego długiego weekendu, Hiszpania przygotowuje się do świąt Bożego Narodzenia. W Madrycie na Plaza Mayor, gdzie od zawsze odbywa się w grudniu jarmark bożonarodzeniowy, wieczorami w dni wolne panuje podobny tłok jak w terminalach lotniska Barajas. Mieszkańcy stolicy, przyjezdni z całego regionu i turyści kupują tu tradycyjne szopki - gotowe bądź do składania. Jeśli ktoś chce skomponować własną szopkę, może kupić wszystko: od oliwnego drzewa, przez ognisko, krowy, po pastuszków i świętych.

Bo przecież w żadnym hiszpańskim domu nie może zabraknąć szopki. A w niej, poza głównymi bohaterami Świąt, musi znaleźć się Caganer, czyli pastuszek robiący... kupę.

On przynosi szczęście, a to Hiszpanii w przyszłym roku na pewno się przyda.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2010