Bagdadzka gruba kreska

Gdy w minioną środę Robert Gates, kandydat na Sekretarza Obrony USA, odpowiedział podczas przesłuchania w Senacie lapidarnie "No, sir! na pytanie, czy Ameryka wygrywa wojnę w Iraku, wywołało to sensację. Tymczasem Gates stwierdził tylko to, o czym od dawna mówi większość wojskowych i komentatorów, także w Stanach.

13.12.2006

Czyta się kilka minut

Zespoły amerykańskich ekspertów od dawna zastanawiają się nie tylko, co poszło w Iraku źle, ale co zrobić, by było lepiej. Tym bardziej że podobne problemy mogą pojawiać się w Afganistanie. A jeśli wojna o "serca i umysły" Irakijczyków nie zacznie być prowadzona efektywniej, jedyne, czego można oczekiwać, to dezintegracja kraju.

Czego nie wymyślą sztabowcy, zdaje się nie stanowić problemu dla zwykłych Irakijczyków czy mieszkańców sąsiedniego Kuwejtu. Ahmed, 50-letni Palestyńczyk ("od wieków" w Kuwejcie), swe pomysły przekazuje w sposób nie zostawiający wątpliwości: - To proste, trzeba wypuścić Saddama, on w dwa dni zaprowadzi porządek: potrząśnie Kurdami, pozamyka radykalnych szyitów i pokieruje sunnitami.

I byłby w Iraku spokój.

Choć pomysł powrotu Saddama - czy raczej: podobnego doń "silnego człowieka" - wydaje się niedorzeczny, to rok 2006 przyniósł coraz więcej sygnałów, że wielu Irakijczyków, pragnących wreszcie spokoju, zgodziłoby się nawet na wprowadzenie na nowo dyktatury. W Bagdadzie popularny jest ostatnio taki dowcip: "Amerykanie przychodzą do Saddama i mówią, że puszczą go, jeśli zaprowadzi porządek. Saddam odpowiada, że potrzebuje 3 godzin i 5 minut. Amerykanie pytają, skąd tak dokładne wyliczenie? Saddam wyjaśnia: 3 godziny po to, żebym się ogolił i wykąpał. A 5 minut na wygłoszenie orędzia do narodu".

Przesada? Tylko do pewnego stopnia. - Jedynie liderzy świeccy, wykształceni i z praktyką rządową, są w stanie zapewnić bezpieczeństwo - twierdzi Ibrahim, wykształcony Irakijczyk, który wiele lat temu przyjechał do Polski na studia i po ich zakończeniu pozostał. - Kadry nie rosną na drzewach, trzeba je sobie wychować. Pamiętaj o tym - zaznacza Ibrahim (prosząc, by zmienić w tekście jego imię; przyznawanie się do bycia zwolennikiem saddamowskiej partii Baas nie jest w modzie) - że jeśli przed 2003 r. ktoś chciał być kimś, musiał być w partii Baas. Po upadku Saddama Amerykanie rozwiązali armię i wyrzucili wyżej postawionych członków Baas. Po tej selekcji u władzy zostali ludzie z zewnątrz, niewiedzący nic o Iraku: albo przywiezieni ze Stanów, albo religijni fundamentaliści gnębieni za Saddama. Wszyscy bez większego doświadczenia w zarządzaniu państwem. Jeśli na urzędy nie przywróci się przywódców z partii Baas, którzy mogliby pokierować sunnicką mniejszością, to wojna domowa, której już jesteśmy świadkami, zamieni się w konflikt na skalę regionalną.

Istotnie, brak rzeczywistych liderów sunnickich był widoczny przy tworzeniu każdego rządu po 2003 r., a amerykańska nieufność do sunnitów nie pomaga w odbudowie ich pozycji. Jak powiedziała mi pewna amerykańska żołnierka: - Za każdym razem, gdy widzę na punkcie kontrolnym sunnitę [szyici zwykle noszą inne imiona niż sunnici - MK], skacze mi adrenalina. No i z tym wąsem każdy wygląda jak drugi Saddam. Wiem, że to głupie, ale myślę sobie, że każdy z nich znał Saddama albo któregoś z jego synów, i to napawa mnie obrzydzeniem.

O konieczności ponownego zatrudnienia sunnickich eks-członków Baas mówią dziś także amerykańscy eksperci. Pewien amerykański dyplomata tłumaczył mi w Waszyngtonie już jakiś czas temu: - Doświadczenia Europy Środkowowschodniej pokazują, że możliwa jest pokojowa rewolucja. A im bardziej płynne przekazanie władzy, tym większa szansa na późniejszy rozwój kraju. Brak irackiej "grubej kreski" spowodował, że zostaliśmy sami, mając w ręku ludzi, którzy nie umieli rządzić lub których nie chcieliśmy widzieć we władzach, np. z religijnych ugrupowań szyickich.

Sytuacja wygląda tak, że zwycięzcą konfliktu w Iraku są dziś szyici - i to ci religijni. Po obaleniu Saddama byli oni niekochanymi, ale jedynymi partnerami dla USA (poza Kurdami, którzy kontrolują północ kraju; w porównaniu z południem i centrum, dość spokojną). Bo świeccy szyici, którzy brali udział w opozycji antysaddamowskiej, w większości byli zbyt mocno związani z Iranem bądź Arabią Saudyjską, aby brano ich pod uwagę.

Dziś, gdy świeckie instytucje są osłabiane z miesiąca na miesiąc, pole manewru w doborze kadr mocno się zawęża. Przykładem prowadzone do niedawna na wysokim poziomie irackie uniwersytety, które są obiektem stałych ataków: na wykładowców, na dziewczyny bez hidżabów, na koedukacyjny system nauczania. W większości miast władzę sprawują milicje szyickie, zwalczające sklepy z alkoholem, bary, a także jakąkolwiek aktywność kobiet - tym samym ograniczając ich udział w polityce. Wielu Irakijczyków zastanawia się, co to jeszcze ma wspólnego z wolnością i demokracją, o których mówiono kilka lat temu.

Większość Irakijczyków, którzy mieli wysoki stopień naukowy albo wyjechała, albo planuje to zrobić - choćby do Kuwejtu. Tak postąpił Husajn, który był wykładowcą matematyki na uniwersytecie w Bagdadzie. Siedząc przy kawie w lobby kuwejckiego hotelu, ubrany w dobry garnitur, wyglądający jak Omar Sharif, o sytuacji w ojczyźnie mówi niemal bez emocji: - Rok temu przyszło do mnie kilku ludzi, zaraz po zajęciach. Młodzi, wyglądali na studentów, z nienawistnym spojrzeniem, które ostatnio coraz częściej widziałem na twarzach niektórych z nich. Powiedzieli, że jak nie odwołam zajęć i nie wyjadę z Iraku, to zginę albo ja, albo moja rodzina. I że mam miesiąc do namysłu. Namyślałem się tydzień, spakowałem się i przyjąłem pracę w Kuwejcie. Jestem szyitą i myślałem, że to byli sunniccy rebelianci. Potem okazało się, że to szyitom nie podobało się, że po zajęciach umawiałem się ze studentkami i studentami na kawę. I że mówiłem, że noszenie hidżabu na moich zajęciach jest niepotrzebne. Przymykałem też oko na flirty, bo gdzie w tych czasach chłopak z dziewczyną mogą się spokojnie umówić, jak nie na studiach.

Paradoks pomysłu Amerykanów - że wycofają się z Iraku, przekazując władzę irackiemu wojsku i policji - polega na tym, że będzie to albo armia kurdyjska, albo armia szyicka. Trudno sobie wyobrazić, aby walczyła przeciw milicjom szyickim, skoro przynajmniej połowa mundurowych w Iraku jest, była lub będzie zarazem członkiem szyickich bojówek. Choć więc zagraniczni komentatorzy dzielą szyickich przywódców na "złego Sadra" (radykalny lider "Armii Mahdiego") i "dobrego Sistaniego" (umiarkowany przywódca duchowy), to obu polityków - mimo różnic w metodach - łączy cel, który chcą osiągnąć: państwo religijne. A nie tego chcieli Amerykanie, gdy obalali Saddama.

Co pozostaje? Czy władza oparta na silnej armii? W niemal każdej amerykańskiej analizie pojawia się dziś hasło redukcji wojsk międzynarodowych i stopniowego przejmowania kontroli przez armię iracką. Zapomina się jednak, że żołnierze nowej irackiej armii to często ludzie, którzy do wojska poszli z motywacji przyziemnej: szukając pracy z regularnymi zarobkami - i tak podchodzą do swego zajęcia. Także dla nich przynależność plemienna i religijna lub po prostu lokalne znajomości są ważniejsze od lojalności do państwa. Zaś dezercje, odmowy wykonania rozkazu, przemilczanie faktu pracy w wojsku bądź policji przed sąsiadami - to wszystko jest raczej normą niż wyjątkiem w irackich siłach zbrojnych. Nie mówiąc już o korupcji i nepotyzmie przy obsadzaniu stanowisk.

Czy jest więc nadzieja na pozytywne zakończenie interwencji w Iraku i stworzenie państwa, które nie rozpadnie się pod naporem wewnętrznych podziałów? Na pewno większa niż kilka miesięcy temu. Uczciwe przyznanie się do błędów i realistyczne podejście do przyszłości mogą tylko pomóc. Iracki dyplomata powiedział mi: - Dopóki nie będziemy mieli poczucia, że bałagan w kraju to nasz bałagan, nie będzie porządku. Niech nam dadzą władzę, a jak będziemy robić błędy, to przynajmniej będą to nasze błędy, nie ich.

MAREK KUBICKI jest redaktorem naczelnym portalu internetowego

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51/2006