Autostrada Pekin–Warszawa

Polski eksport do Chin wynosi ledwie 1,2 mld euro, ich do nas - 12,4 mld. Trudno handlować z Chińczykami, bo nie umiemy się porozumieć, nawet jeśli wydaje się, że mówimy tym samym językiem.

20.06.2011

Czyta się kilka minut

Deng Xiaoping, ostatni cesarz komunistycznej dynastii Chin - jak nazwał go słynny reporter Tiziano Terzani - zanim przed 20 laty kazał strzelać do studentów na placu Tiananmen, powiedział Chińczykom: "Bogaćcie się, to rzecz chwalebna". By ratować kraj przed rozpadem, pożenił komunistyczną ideologię z kapitalistycznym pragmatyzmem. Chińczycy z wolności rynkowej zrobili maszynkę do robienia pieniędzy, my zaś wciąż nie znamy ostatecznej ceny tej hybrydy w wymiarze politycznym, ekonomicznym i społecznym.

Jedna z jej części właśnie się w Polsce nie sprawdziła: firma Covec, należąca do państwowego chińskiego molocha, przestała budować autostradę A2.

Pieniądze smoka

Chińczycy w dwie dekady uczynili swój kraj światowym liderem eksportu, spychając Japonię z drugiej pozycji globalnego gracza gospodarczego: japońskie PKB wyniosło na koniec 2010 r. 5,5 bln dol., chińskie blisko 5,8 bln. Teraz szykują się do zdetronizowania mocarstwa numer 1: Stanów Zjednoczonych. Międzynarodowy Fundusz Walutowy prognozuje, że stanie się tak już za 5 lat, kiedy PKB USA wyniesie 18,8 bln dol., a chińskie 19 bln. Joseph Stiglitz, amerykański ekonomista i laureat Nagrody Nobla, daje Chinom na to nieco więcej czasu, bo 20 lat.

Choć władze w Waszyngtonie publicznie krytykują takie wizje, to jednak przywódców Chin przyjmują z honorami. Nic dziwnego: w pekińskim sejfie znajduje się ok. 1,17 bln dol. w postaci amerykańskich papierów wartościowych - więcej ma tylko Bank Centralny FED. W czasie wychodzenia z kryzysu złakniony kapitału świat łakomie spogląda na 3 biliony dol. rezerw walutowych zgromadzonych przez Chiny, na ich pękate fundusze inwestycyjne. Te pieniądze kuszą, bezpośrednie inwestycje Państwa Środka dają nadzieję na stabilizację i tworzenie - potrzebnych dla utrzymania spokoju społecznego - miejsc pracy.

Błyskawiczny rozwój gospodarczy i zagraniczna ekspansja budzą respekt. Chińczycy podbili już ekonomicznie Afrykę, zaprzyjaźnili się z wieloma rządami Ameryki Południowej, próbują swych sił w Europie. Nie zdołali przejąć niemieckiego Opla, ale chiński holding Zhejiang Geely kupił równie słynną markę ze Szwecji - Volvo. Pomogli też w kryzysie Grekom, w zamian dostając port w Pireusie, który ma stać się kluczową bazą przeładunkową towarów eksportowanych do Europy. Władze w Pekinie sugerują, że jeśli trzeba, podadzą też rękę Hiszpanom, być może planując wejść przez tamtejsze instytucje finansowe do europejskiego systemu płatniczego. W każdym zakątku świata, począwszy od prestiżowych sklepów w Tokio, Moskwie, Nowym Jorku, skończywszy na wioskach w środkowej Afryce, można od dobrych kilku lat kupić dowolny towar made in China. I coraz trudniej znaleźć rzeczy powstałe bez chińskiego udziału. Chińczycy kupią, co się da, a jeśli nie mogą, to skopiują: właśnie ujawniono, że zamierzają odtworzyć u siebie wpisaną na listę UNESCO austriacką miejscowość Hallstatt.

Pieniądze chińskiego smoka mogą wiele, ale znaczyłyby więcej, gdyby szły w parze z dostępem do najnowszych technologii. Firmy z Państwa Środka są mniej innowacyjne niż amerykańskie czy europejskie. Sława starych Chin omija te dzisiejsze, brak tu wynalazków na miarę jedwabiu czy banknotów. Aby pozyskać zdobycze współczesnej techniki lub nauki, chińskie spółki próbują przejmować zagranicznych rywali, a nawet wykradać tajemnice. Państwo niejawnie wspiera szpiegostwo przemysłowe, Chińczycy mają znakomite wywiadownie gospodarcze.

- Przy nich trzeba siedem razy się zastanowić, co się mówi, czy oni tego nie wykorzystają. Są perfekcyjnie przygotowani do rozmów. Wiedzą wszystko o swoim partnerze. Znają nie tylko szczegóły techniczne czy finansowe przedsięwzięcia, ale mają doskonałe informacje o ludziach, z którymi negocjują - to często daje im przewagę. Na zadowalający wynik rozmów pracują czasem setki osób - mówi Jacek Wojciechowicz, były ekspert Banku Światowego, obecnie główny ekonomista Polskiego Instytutu Dyrektorów. Jego zdaniem, gdy Chińczycy zaczęli kilka lat temu podpisywać pierwsze większe kontrakty biznesowe nad Wisłą, wiedzieli o nas bardzo dużo. - My o nich nadal wiemy za mało - podkreśla ekonomista.

Z otwartymi rękami

Może dlatego mamy taką nierównowagę w handlu z Pekinem: polski eksport do Chin wynosi ledwie 1,2 mld euro, a ich do nas - aż 12,4 mld euro. Wojciechowicz twierdzi, że trudno nam handlować z Chińczykami, bo nie umiemy się porozumieć, nawet jeśli mówimy tym samym językiem, czyli najczęściej po angielsku. - My, Europejczycy, inaczej formujemy komunikaty. Mówiąc, robimy dygresje, ale wprost zmierzamy do celu. Z kolei Chińczycy krążą wokół tematu, szybkie i bezpośrednie przejście do danej kwestii uznają za nieeleganckie, wręcz niegrzeczne. Aby z nimi robić interesy, musimy respektować odmienność i wiedzieć odrobinę o ich kulturze - tłumaczy.

Ekspert podkreśla rolę, jaką odgrywa przygotowanie do negocjacji. - Chińczycy zazwyczaj przyjeżdżają dużą grupą. U nas przyjęło się, że osoba, która negocjuje, znajduje się wysoko w hierarchii, podejmuje decyzje i cząstkowe, i ostateczne. U Chińczyków jest inaczej. Najważniejsi ludzie się nie odzywają, dlatego często dochodzi do nieporozumień. Trzeba wiedzieć, kto kim jest, wszystkich traktować równo, by nikogo nie urazić. I co najważniejsze: mieć wszystko na piśmie. Dobrze, jeśli w negocjacjach bierze udział tłumacz albo jeszcze lepiej ktoś, kto zna mandaryński lub kantoński, wtedy możemy kontrolować, co się dzieje wokół. Zwłaszcza że wielu Chińczyków, którzy przyjeżdżają do Polski, zna świetnie nasz język - mówi Wojciechowicz.

Józef Wancer, szef polsko-amerykańskiej izby handlowej, doradca firmy Deloitte, bankowiec z wieloletnim stażem, potwierdza, że z Chińczykami trudno się negocjuje. - Oni inaczej postrzegają kryterium czasu, dla nich czas nie odgrywa żadnej roli, bo nigdzie się nie spieszą. Dlatego negocjacje mogą trwać bardzo długo.

W Polsce, kraju członkowskim Unii, Chińczycy chcą być obecni na większą skalę. Już nie tylko jako właściciele barów albo małych sklepów czy hurtowni z elektroniką, ciuchami, zabawkami, sprzętem AGD. Od niedawna zaczęli tu tworzyć pierwsze korporacyjne przyczółki, zakładać spółki-córki wielkich, kontrolowanych przez państwo koncernów. Zbiegło się to w czasie z kreśleniem przez rząd ambitnych planów prywatyzacyjnych i inwestycyjnych. Azjatyckie firmy wiedziały, że witamy je z otwartymi rękami. My zaś liczyliśmy, że zaoszczędzimy nieco budżetowych pieniędzy, bo skoro Chińczykom zależy, by zarabiać na terytorium Unii, powinni zapłacić za to np. obniżonymi marżami. I tak się stało.

Pesymiści mieli rację

Przetarg na budowę dwóch odcinków autostrady A2 wygrało chińskie konsorcjum Covec, które zaoferowało najniższą cenę. Tę cenę od razu oprotestowały krajowe przedsiębiorstwa przy wtórze Komisji Europejskiej, wszyscy zgodnie uznali ją za dumpingową. Optymiści przypuszczali, że tak niskie koszty to wykalkulowana przez Chińczyków taksa za wejście na obszar unijny. Pesymiści mieli rację - to eksperyment, który nie mógł się udać.

W opinii Wojciechowicza nie powinniśmy liczyć, że Chińczycy zrobią cokolwiek za półdarmo: - Nadmierne oczekiwania mogą okazać się zgubne. Jeśli Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad utrzyma w mocy decyzję, by zerwać kontrakt z Chińczykami, pozostanie kwestia, jak wydobyć od nich ok. 740 mln zł odszkodowania. Podpisując umowę z firmą Covec podkreślano, że należy ona do wielkiego koncernu, kontrolowanego przez państwo. Za przedsiębiorstwem miały stać kapitały spółki-matki. Problem w tym, że chińskie władze odcięły się od kłopotów finansowych Covec w Polsce.

Józef Wancer podkreśla, że najważniejsze to wiedzieć, z kim się robi interesy: - Trzeba starannie sprawdzić firmę, z którą negocjujemy, dowiedzieć się jak najwięcej o jej pracownikach, władzach.

Prof. Krzysztof Rybiński, były wiceprezes NBP, obecnie rektor Uczelni Vistula, nie neguje potrzeby robienia wywiadu gospodarczego, ale zwraca uwagę, że Polacy nie umieją robić biznesu z Azjatami: - Na Chińczyków nie ma co się obrażać, trzeba szukać dróg porozumienia. Nie należy trzymać się sztywno zasad europejskich, bo oni mają inne. Szukać kompromisu. Niemcy czy Węgrzy dobrze o tym wiedzą, są wobec Chińczyków elastyczni.

***

Nie wiadomo, czy i jak awantura z Covec przełoży się na współpracę gospodarczą Polski z Chinami, które są naszym najważniejszym partnerem handlowym w Azji. Jeśli trzy lata temu Polska Agencja Inwestycji Zagranicznych informowała, że w pięciu chińskich inwestycjach w naszym kraju ulokowano ok. 150 mln zł, to w roku ubiegłym wartość takich umów przekroczyła już 550 mln. Covec miał być krokiem wręcz milowym, bo w grę wchodził kontrakt na 5 mld euro.

- Nie oszukujmy się, Polska nie jest i nie będzie żadnym liczącym się partnerem handlowym Chin w Europie - mówi Rybiński. - Taką pozycję mają Niemcy, Anglicy czy Francuzi. Chiny zabiegają o dobre relacje z Niemcami, bo tamtejsze towary uznawane są powszechnie za wysokiej jakości i bardzo nowoczesne. A takich potrzebują szybko rozwijające się Chiny. My możemy najwyżej zabiegać o status juniora w kontaktach handlowych.

Profesor podkreśla, że w naszym interesie jest budowa długoterminowych relacji z Chinami: - Powinniśmy zadbać, by nasze firmy jak najszybciej były obecne na tamtym rynku. Chińczycy właśnie przekierowują swoją gospodarkę z eksportu na popyt krajowy. Kto tam będzie, zarobi, reszta obejdzie się smakiem.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka ekonomiczna, pracuje w Polskiej Agencji Prasowej.

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2011