Ateista idzie do Santiago

SEBASTIAN KOŁODZIEJCZYK, filozof: Przez większość trasy pielgrzym mija zamknięte kościoły. Odkrywa, że pielgrzymowanie jest robieniem rzeczy „wbrew”, bo tego symbolicznego porządku już nie ma.

17.10.2022

Czyta się kilka minut

 / ARCHIWUM PRYWATNE
/ ARCHIWUM PRYWATNE

KAROL KLECZKA: Ile dni idzie się z Wieliczki do Santiago de Compostela?

SEBASTIAN KOŁODZIEJCZYK: W moim przypadku 90 dni do Santiago i kolejne cztery dni na przylądek Fisterra, nad Oceanem Atlantyckim.

Łączna odległość?

3651 kilometrów, ale to niewiele znaczy. Pokonać taką odległość jest naprawdę łatwo, mimo narastającego zmęczenia i wszechogarniającego bólu.

Co jest trudniejsze?

Znacznie trudniej stanąć twarzą w twarz ze sobą, gdy człowiek znajduje się w sytuacji skrajnego wyizolowania.

Wyszedłeś z domu 9 kwietnia 2022 roku, żeby samotnie dojść na koniec Europy. Skąd Ci się to wzięło?

Oddzieliłbym motywację, dojrzewanie do podjęcia decyzji i samo jej podjęcie. W sumie cały proces trwał od jesieni 2016 roku, od pewnych wydarzeń, które sukcesywnie zaczęły na mnie wpływać (co stało się dla mnie jasne dopiero kilka lat później). Świadomości, że być może będę musiał przemierzyć sam tę drogę, nabrałem, gdy po raz pierwszy, z moim synem, pielgrzymowałem Camino del Norte z Bilbao do Santiago. Decyzję podjąłem w połowie grudnia 2021 roku, a zakomunikowałem ją bliskim i przełożonym na przełomie 2021 i 2022 roku.

Raz przejść nie wystarczyło?

Nie chciałem ograniczyć się do terenu Hiszpanii. Tam droga wsparta jest bardzo dobrą infrastrukturą, siecią schronisk, czyli tzw. alberg. Pielgrzymka staje się czymś w rodzaju obozu wędrownego. Trzeba tylko rano wstać i maszerować kilkanaście czy maksymalnie 30 kilometrów. Zaskakującą konsekwencją jest odcięcie od łask, które płyną z ludzkich serc, a których doświadcza się przemierzając Europę.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

RUSZ DUSZĘ. Dominikanin ROMAN BIELECKI: Każda pielgrzymka jest metaforą życia. Ona nie rozwiązuje problemów, tylko je pokazuje z innej perspektywy. W drodze nic nie ma już, od razu i natychmiast >>>>


Pamiętajmy też, że poza Hiszpanią, być może z wyjątkiem odcinka z Le Puy-en-Velay do Saint-Jean-Pied-de-Port we Francji, osoby postronne najczęściej nie mają pojęcia, że istnieje coś takiego jak Droga św. Jakuba.

Dobrze – ale po co wracać tam, gdzie już byłeś?

Pielgrzymowanie od progów własnego domu to zupełnie inny typ doświadczenia. Nie przejdę drugi raz Camino z domu, nie wiem zresztą, czy w ogóle jeszcze pójdę Drogą św. Jakuba. Choć niektórzy żartują, że istnieje jednostka chorobowa „caminoza”. Jedząc w Santiago lancz z innymi pielgrzymami widziałem, jak to wygląda. Oni już planowali nowe przedsięwzięcie.

Dlaczego nie wyruszysz jeszcze raz z własnego domu?

Bo miałbym poczucie, że nadużywam szczodrości i troski ludzi, których spotykam na szlaku, a od których doświadczyłem ogromnego dobra. Na końcu, w Hiszpanii można tego nie zauważyć: szlak wyraźnie wytyczony, właściwie nie można zbaczać i niekiedy idzie się jak w rynnie. Wcześniej jest pod tym względem zupełnie inaczej.

To jak to możliwe, że się nie zgubiłeś?

Czasem świadomie schodziłem ze szlaku. Najdłuższe odcinki pokonywałem w późnych godzinach popołudniowych i wieczornych, czasem szedłem przez las i owszem, zdarzyło mi się zgubić. Trzeba koniecznie mieć GPS, bo oznaczeń nie ma albo jest ich niewiele. Niedaleko mojego domu w Wieliczce przebiega Via Regia, czyli Droga Królewska – dawny szlak handlowy, po którym w średniowieczu poruszali się kupcy, ale również wędrowcy do Santiago. Oznaczenia są rzadko rozsiane. Już po powrocie napotkałem pielgrzyma, który szedł z Medyki do Piekar Śląskich, rozpoznałem go po muszli na plecaku. Gdy zapytałem, co tu robi, przyznał, że zgubił drogę.

Wróćmy do skali dobra. Czy to nie sprzyja popadnięciu w pychę?

Pokusa pychy bierze się z ról społecznych, w których się funkcjonuje na co dzień, a mnie zależało na odcięciu się od nich. Nie mówiłem o sobie, że jestem profesorem uniwersytetu – mówiłem, że jestem pielgrzymem. Rezygnacja z roli to wymagające doświadczenie, bo rola kształtuje nasze życie i poniekąd zwalnia z pytania o to, kim się jest. Można wpaść w złudne przekonanie, że mamy prawo myśleć o sobie jako o kimś lepszym.

Nawet jeśli tak było, to pielgrzym idący z Polski musiał robić wrażenie.

Starałem się z tym nie afiszować. Na początku drogi, przechodząc przez Nowy Jiczyn w Czechach, zatrzymałem się w barze, żeby podładować baterie. Spotkałem dwóch mężczyzn, którzy przyszli na piwo po pracy. Nie mieli pojęcia, że w ogóle jest jakaś Droga św. Jakuba – nie to wzbudziło ich zainteresowanie, natomiast zaciekawiło ich, że ktoś może próbować dostać się na piechotę na koniec Europy, śpiąc po drodze w namiocie (dla mnie to było jedno z podstawowych założeń). Podeszli do mnie jak do wariata, ale obdarzyli zaskakującym dobrem. Jeden z nich dał mi bony na obiady w dowolnym barze czy restauracji na terenie Czech. Chociaż oddałem te bony kilka kilometrów dalej, nie mogłem temu człowiekowi odmówić. Ten gest był dla niego ważny, a podanej ręki nie wolno odtrącić.

Innego dnia, we Francji, rozbiłem namiot pod kościołem kalwińskim, który stoi na szczycie wzniesienia. To są niepewne sytuacje, bo jest się na widoku i można przykuć uwagę policji. O świcie faktycznie miałem odwiedziny. Przyszedł do mnie mężczyzna, lokalny działacz społeczny, i zaprosił na kawę. Na tym – w skrócie – polega to dobro. Słowo, gest, niekiedy dar w różnych postaciach. Co ja wiem na temat pobudek innych ludzi? Gdy wchodzę w kontakt z drugim, nie jest to istotne, podobnie jak nie są istotne moje rozliczne role społeczne, rodzinne i koleżeńskie.

Może myśleli, że jesteś w kryzysie bezdomności.

Być może. We Francji i w Hiszpanii spotkałem kilka osób, które żyły z przemieszczania się na szlaku. Miały problemy, które określiłbym jako organizacyjno-życiowe, i uważały, że jeśli będą cały czas w drodze, to doświadczą wolności, ale też wygody.

To jednak przywilej: pozwolić sobie na zniknięcie z pracy na sto dni…

…i jestem za to ogromnie wdzięczny wszystkim, którzy się na to zgodzili. Trudnością, którą wcześniej dostrzegałem w pielgrzymowaniu, jest bycie w wielu światach naraz. W mediach, w kontakcie ze znajomymi, czasem wykonując czynności zawodowe. Wiem, że często po prostu nie jest możliwa taka izolacja, jaką osiągnąłem. A radykalne odosobnienie było drugim z moich kluczowych założeń. Zdawałem sobie sprawę, że każdy rodzaj rozproszenia, takiego jak transmitowanie marszu w mediach społecznościowych, śledzenie wiadomości, a nawet kontakt z bliskimi osobami, będą mnie z drogi spychać i w pewnym sensie niweczyć trud. Podobnie z noclegami – gdybym sypiał na plebaniach czy w klasztorach, byłaby to forma sprzeniewierzenia się przyjętej przeze mnie intencji. Na żadnym etapie (prócz pożaru na szlaku w Hiszpanii) nie korzystałem też ze wsparcia logistycznego, podwózek. To nie jest takie proste, by np. w ulewnym deszczu odmówić podwiezienia, ale mnie chodziło o trzecie ważne założenie.

Jaka była funkcja tych wyrzeczeń?

Może zabrzmi to dziwacznie w ustach filozofa i człowieka racjonalnego, ale powiem tak: ofiary i daru. Będąc sam ze sobą, poza zewnętrzną kontrolą, postrzegałem złamanie zobowiązań, które przyjąłem, jako słabość, a jedną z najważniejszych cech Camino jest przezwyciężanie słabości. Zwłaszcza w wymiarze fizycznym, bo pokonywanie dzień po dniu odległości 40 kilometrów to dla człowieka, którego mierzi sport, prawdziwa mordęga. Zobowiązując się do marszu, przezwyciężyłem słabość, a to było moje narzędzie związane ze złożeniem daru i ofiary.

Ktoś mógłby powiedzieć, że w sumie jest to trekking, którego chciałeś uniknąć!

Jestem daleki od stwierdzenia, że samo przejście Camino było heroicznym czynem, ale też uważam, że nie była to żadna przyjemność. Jeśli chciałbym sobie ją sprawić, to mógłbym pojechać na miesiąc do Oksfordu i zamknąć się w bibliotece, a nie pokonywać 3651 kilometrów. Jednak jeśli się na coś ze sobą umawiasz, to chcesz być wierny sobie – tak do tego podszedłem. Powtórzę też raz jeszcze: droga to nie jest egoistyczne przedsięwzięcie, ale dar i ofiara, które składa się komuś innemu, w różnych wymiarach życia. Jeśli przyjmuje się intencję i za nią podąża, to trzeba dotrzymać słowa.

Komu się ten dar i ofiarę składa?

To pewnego rodzaju nakierowanie strumienia dobra na kogoś innego. Nie wiem, jak to działa, nawet nie wiem, jak i czy to dobro się odbiera. Ale mam głębokie przekonanie, że coś takiego się dokonuje.

Intencja jest wtedy, gdy się daje na mszę w kościele.

Za tym aktem kryje się coś zupełnie innego, bo obejmuje on gest liturgiczny. Ludzie głęboko wierzą, że składając ofiarę, będącą częścią mszy, mogą wyprosić u Boga coś dla kogoś innego; rzadko lub w ogóle nie dają na mszę za siebie samych. Takie postawienie sprawy jest mi obce. Więcej: uważam, że gdybym był człowiekiem religijnym i przemierzał Europę, zawierając z Bogiem transakcję, byłby to z mojej strony instrumentalizm. Niemniej zdaję sobie sprawę, że w wyrzeczeniu, którym jest pielgrzymowanie, zawiera się podobny schemat: pielgrzymowaniem daję coś, co jest niemierzalne i niewyrażalne. W drodze – podkreślę to – jest tajemnica.

Sposób, w jaki opisujesz schemat intencji, zawiera jednak element ­religijny.

On jest wykorzystywany w ­religii, natomiast sam z siebie ma charakter uniwersalny i jest częścią ludzkiej natury. ­Działamy w świecie w intencji różnych spraw. Często to nie jest instytucjonalizowane czy werbalizowane, często nawet bywa nieuświadomione.

A jednak uparłeś się na Drogę św. Jakuba i mówisz o pielgrzymowaniu – to język religijny!

Pielgrzymowanie jest częścią ludzkiej kondycji. Rozumiane nie religijnie, ale jako przemierzanie drogi życia – zadanej bądź przyjmowanej (inna nazwa na Camino de Santiago to Camino de la Vida – Droga Życia). Że pielgrzymowanie uzyskuje rangę religijną, to inna sprawa. Powstaje pytanie, czy jako ludzie zamykamy metafizyczną domenę doświadczeń i oczekiwań w przestrzeni życia i śmierci, czy też, jak wierzą ludzie religijni, przekraczamy bramy śmierci, by stanąć twarzą w twarz z Bogiem i nowym życiem? Dla mnie ta druga oferta jest nieobecna, ale pierwszą w pełni rozumiem. Nawet jeśli moje ziemskie pielgrzymowanie ma się domknąć śmiercią, nie zmienia to faktu, że zostaję wpisany w ten schemat antropologiczny.


PRZECZYTAJ TAKŻE:

MILCZENIE WĘDROWCÓW. O. Maciej Biskup, dominikanin: Kiedy próbujemy komunikować się z Bogiem językiem pobożnym, możemy zgubić nasze realne doświadczenia. Lepiej iść w ciszy, niech ona przemówi >>>>


Zidentyfikowanie swoich doświadczeń w jakimś zewnętrznym, istniejącym formacie jest dosyć pierwotną potrzebą. Człowiek poszukuje takich tożsamościowych dookreśleń, co wypływa zwłaszcza w sytuacjach spotkania z drugim. Chociaż nie jestem religijny, zdecydowałem przyjąć przed sobą samym, że jestem pątnikiem, uczestniczę w jakiejś praktyce pokutnej. Wreszcie – potrzebowałem celu, a konkretnie Cabo Fisterra, przylądka na Wybrzeżu Śmierci, czyli miejsca, gdzie kończy się Droga św. Jakuba i gdzie zgodnie z nazwą jest symboliczny koniec ziemi. Tradycyjnie pielgrzymi dokonywali tam obmycia w wodach oceanu, a ja, prócz zjedzenia wielkiego arbuza, wykąpania się w zimnych wodach Atlantyku, zostawiłem też całkowicie zniszczone buty, w których przeszedłem Europę.

Dużo tych symboli. Zastanawiałeś się, jak wiele ustanawiasz sam z siebie, nadając drodze sens?

Myślę, że każdy, kto przemierza drogę, musi to rozeznać. Nigdy niczego nie rozpoczynamy z kartą w pełni czystą. Pewne rzeczy są nam wcześniej dane, ale musimy też wykonać trud nadania znaczenia temu, co robimy. Ja pewnie sporo dałem od siebie. Chciałem najgłębiej jak to możliwe przeżyć drogę, doświadczyć jej bez znieczulenia. Nie chodziło mi wyłącznie o to, że przemieszczam się z jednego końca świata na drugi.

Obok tego są aspekty, które mógłbym określić jako wyraz wspomnianej tajemnicy. Pielgrzyma prowadzą niewidzialne znaki związane z trudem, cierpieniem, bólem, ale i z radością ze spotkania innych ludzi, wdzięcznością za obecność świata roślin i zwierząt. Człowiek patrzy na to i z tej sfery przyrody wyłania się to, co symboliczne. Costa de la Muerte to wybrzeże, a zatem punkt kresu, i w końcowym rachunku droga jest właśnie o takich sprawach – ostatecznych, nie o rzeczach błahych.

Jest wiele miejsc świętych.

Ale Santiago i Wybrzeże Śmierci są tam, gdzie są. Wyznacza je bliskość oceanu, czyli nieludzkiego bezkresu, który w żaden sposób nie odpowiada na naturalne ludzkie potrzeby związane z bezpieczeństwem. Od setek lat ludzie podążają tą drogą i ta tradycja jest darem, z którego skorzystałem. Jeśli pytasz, czemu nie poszedłem do Istambułu albo nie wspinałem się w Himalajach, to odpowiem, że dla mnie to właśnie symbolika Drogi św. Jakuba jest ważna, bo czuję z nią związek. Zresztą w Himalaje nie jeździ się samemu, bo z tyłu masz braterstwo liny. Droga przynagla do tego, by być samemu.

Jak w celi u kamedułów.

Różnica jest kolosalna. W celi samotność jest wynikiem wyboru reguły, która ma całkowicie zewnętrzny charakter, a w przemierzaniu drogi regułę tworzy się samemu i samemu decyduje się, by pozostać jej wiernym. Taka praktyka prowadzi do robienia jakiegoś rachunku sumienia, oczyszczenia.

Ponownie przywołujesz język o ­konotacjach religijnych.

I nie uciekam od tego. Konotacja chrześcijańska nie jest czymś złym, ale nie trzeba wszystkiego tłumaczyć religijnie, żeby uczestniczyć w procesach takich jak oczyszczenie. To wspólne doświadczenie niezależnie od wiary. Niełatwo znaleźć kategorie alternatywne, które miałyby podobną treść.

Człowiek religijny wcale nie jest w lepszej sytuacji, ponieważ szereg elementów bazujących na transcendencji, odniesieniu do Boga, ma charakter czysto ludzki. Widzę w strukturze religijnej depozyt kultury, funkcję społeczną, powtarzane ludzkie schematy, a obok nich część własnego życia. Ciekawym doświadczeniem podczas drogi było dla mnie obserwowanie powszechnego zanikania kontekstu religijnego. Między Wieliczką a Fisterrą rozciąga się pustynia obojętności. Przez większość trasy pielgrzym mija zamknięte kościoły. Odkrywa, że zanurzenie w przestrzeń symboli drogi jest robieniem rzeczy wbrew, bo tego porządku już nie ma. Nam, w Polsce, może się wydawać, że Kościół jest silny, że ludzie powszechnie praktykują, ale to już relikty. Pozostają symbole i istnienie chrześcijaństwa w ludzkich sercach, w wyciągniętej ręce, sercach niekoniecznie identyfikujących się jako serca chrześcijan, a mimo to dobrych i ofiarnych. Nie trzeba być zatem chrześcijaninem, żeby to dostrzegać.

Dużo mówisz o potrzebie głębokiego przeżywania drogi. Można ją przejść lepiej lub gorzej?

Już na terenie Hiszpanii, za Burgos, spotkałem Włocha, który zapytał o moje doświadczenie, zakładając, że pielgrzymowanie przez tyle kilometrów daje jakąś tajemniczą wiedzę i mądrość. Na początku pomyślałem, że oczywiście zaraz podzielę się wiedzą, jak się rzeczy mają, ale w ostatniej chwili ugryzłem się w język. Każdy ma swój czas potrzebny do tego, by pokonać swoją drogę. I nie myślę, że jest lepsze czy gorsze przemierzanie pielgrzymiego szlaku, bo to wszystko dzieje się w duchowej przestrzeni człowieka.

Pewnie można byłoby przeżyć to wszystko inaczej, dokonać innych wyborów. Nie mówię, że Droga św. Jakuba to recepta dla każdego, choć każdy może ją pokonać – nawet wychodząc z progów własnego domu. A najbardziej dojmujące jest to, że zarówno symbolicznie, jak i realnie przemierzamy ją każdego dnia – na drodze życia. ©

SEBASTIAN KOŁODZIEJCZYK jest filozofem, nauczycielem akademickim, od dwudziestu lat związanym z UJ. Opublikował m.in. „Granice pojęciowe metafizyki” (dwa wydania). W kwestiach wiary i religijności – niewierzący i niereligijny.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor miesięcznika „Znak", doktor filozofii, dziennikarz i publicysta. Współpracuje z Magazynem Kontakt, pisał również na portalach NOIZZ.pl, Deon.pl oraz w Tłustym Druku. Autor rozmowy-rzeki z ks. Alfredem Wierzbickim „Bóg nie wyklucza" (2021).

Artykuł pochodzi z numeru Nr 43/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Dotrzeć do kresu