Asceci i faceci

Udręka i ekstaza, które pozwalają doświadczyć własnej ograniczoności, a jednocześnie obecności i bliskości Boga – czy taka jest właśnie Ekstremalna Droga Krzyżowa?

26.03.2017

Czyta się kilka minut

Ekstremalna Droga Krzyżowa z Lublina do sanktuarium w Wąwolnicy. Wzięło w niej udział ponad tysiąc pielgrzymów. 13–14 marca 2015 r. / Fot. Jacek Szydłowski / FORUM
Ekstremalna Droga Krzyżowa z Lublina do sanktuarium w Wąwolnicy. Wzięło w niej udział ponad tysiąc pielgrzymów. 13–14 marca 2015 r. / Fot. Jacek Szydłowski / FORUM

 

Współczesne nabożeństwo Drogi Krzyżowej to wypadkowa wielu form duchowości pasyjnej. Wszystkie one koncentrowały się na tym samym: na rozważaniu Męki Pańskiej i towarzyszeniu Jezusowi w drodze na krzyż. Ostatnio upowszechnia się nowa forma pobożności pasyjnej. To Ekstremalna Droga Krzyżowa (EDK). Co jest jej celem?

Już w pierwszym zdaniu na oficjalnej stronie EDK przeczytałem: „EDK jest miejscem dla każdego mężczyzny szukającego Boga i chcącego odkryć swoją tożsamość”. Czyż ma to być kwintesencja współczesnej pobożności męskiej? I o jakiego rodzaju ekstremalność chodzi?


WYJDŹ POZA STREFĘ KOMFORTU - Najważniejszym momentem Ekstremalnej Drogi Krzyżowej jest dojście do granicy własnych możliwości. Od tej chwili możemy zacząć rozwijać się w nowy sposób. - Ks. Jacek Stryczek odpowiada ks. Andrzejowi Dragule.


Via dolorosa

Prehistoria nabożeństwa Drogi Krzyżowej to nawiedzanie miejsc świętych w Jerozolimie. Pierwsi chrześcijanie odwiedzali miejsca związane z Męką Pańską i rozważali związane z nimi zdarzenia. Według apokryfu z V wieku „De transitu Mariae” także sama Matka Boża nawiedzała Grób, Golgotę i inne miejsca związane z drogą Jej Syna na krzyż. Od czasu wypraw krzyżowych zaczęto wyodrębniać poszczególne miejsca – stacje drogi nazywanej via dolorosa, czyli „bolesna droga”. Od wieku XV nabożeństwo odprawiane przy poszczególnych stacjach zaczęto nazywać Drogą Krzyżową.

W Kościele zachodnim powstanie Drogi Krzyżowej związane jest z rozwijającą się w II tysiącleciu pobożnością pasyjną skupioną na współczuciu dla umęczonego Chrystusa i pragnieniu dzielenia Jego cierpień. Temu służyły powstające nieco później kalwarie, które odtwarzały topografię Jerozolimy, pozwalając tym samym na prawie dosłowne powtórzenie drogi Jezusa, zwłaszcza w czasach, gdy dostęp do Ziemi Świętej był utrudniony, i to nie tylko z racji politycznych, ale także ze względów finansowych.

Powszechne były również, zwłaszcza w Niemczech i Niderlandach, nabożeństwa do upadków, dróg (przejść) i miejsc związanych z Męką Pańską. Połączenie tych elementów dało początek znanemu dzisiaj nabożeństwu Drogi Krzyżowej, choć liczba stacji na początku się wahała w zależności od miejsca, gdzie była odprawiana, by w końcu ustabilizować się na liczbie czternastu. Współcześnie tradycyjny układ XIV stacji bywa krytykowany jako nieadekwatny wobec opowiadań biblijnych. Często też Droga Krzyżowa bywa zwieńczana stacją XV – Zmartwychwstanie.

Już ta krótka geneza nabożeństwa pozwala na sformułowanie dwóch wniosków. Istniała zawsze jakaś określona topografia Drogi Krzyżowej: czy ta realna w Palestynie, czy ta przeniesiona do kalwarii w Europie, czy też ta symboliczna – wykreślana na ścianach kościołów przez wyobrażenia malarskie, rzeźby bądź po prostu zawieszone na murach krzyżyki. Droga Krzyżowa to przejście przez symboliczne miejsca – stacje upamiętniające poszczególne epizody z „bolesnej drogi” Jezusa.

Druga charakterystyczna cecha to jej narracyjność. Celem Drogi Krzyżowej było wejść w „przepaść Męki” i przeżywać ją wraz z Jezusem. Do tej tradycyjnej formy Ekstremalna Droga Krzyżowa wprowadza nowe elementy, które zawierają się w słowie „ekstremalność”.

Ciało i psychika

Pierwszy element to trasa. Musi ona mieć powyżej 40 km – albo powyżej 30 km, pod warunkiem, że suma wzniesień przekracza 500 m bądź też są na niej istotne utrudnienia terenowe, np. bagna. Ostatecznie jednak nie chodzi o drogę mierzoną wyłącznie w kilometrach. Droga – jak czytamy – „ma dystans dwóch »miar EDK«”, a tą miarą jest „odległość, po przejściu której brakuje sił i motywacji do dalszej drogi”. Pokonanie trasy „powinno wymagać od uczestnika zaangażowania dużego nakładu siły i trwać min. 8 godz.”. Trasa, którą pokonuje się w nocy, winna przebiegać poza głównymi drogami i terenami zabudowanymi.

W marsz wpisany jest więc kryzys fizyczny przekładający się na kryzys psychiczny. Trzeba pokonać ból i samego siebie.

Uczestnicy idą w pojedynkę (bądź w małych grupach) i bez przewodnika, ponieważ chodzi o „samotne zmaganie się z drogą”. Wszystkich obowiązuje reguła milczenia.

O religijnym wymiarze EDK dowiadujemy się niewiele. Właściwie w standardach EDK pojawiają się tylko cztery takie elementy. EDK powinna rozpoczynać się mszą, a kończyć „jeśli to możliwe (...) w miejscu o znaczeniu religijnym np. Kościół, Kalwaria, Bazylika, może to być również przydrożna Kapliczka lub Krzyż” . Samotność uczestnika jest naśladowaniem Chrystusa, gdyż „Jezus sam musiał pokonać drogę krzyżową” [pisownia oryginalna]. Oraz – co oczywiste – istotnym elementem drogi są przygotowane wcześniej dla wszystkich rozważania.

Duchowy survival? 

Takie wyłącznie „sportowe” widzenie EDK może być jednak mylące. Owszem, pokonanie trasy EDK może ktoś rzeczywiście potraktować przede wszystkim jako zaliczenie kolejnej ekstremalnej próby fizycznej, ale czy potrzebny jest wówczas ten cały religijny sztafaż? Wydaje mi się, że EDK jest pomyślane jako ćwiczenie ascetyczne, którego zasadniczym wymiarem jest „zmaganie się ze samym sobą”. Mówią o tym zarówno organizatorzy, jak i uczestnicy. Pierwszą płaszczyzną jest ciało.

Fundamentem jest doświadczenie własnej fizyczności i jej ograniczeń. Nieodłączne są ból i zmęczenie. Potem przychodzi czas na psychikę, motywację i wolę, na pytania o sens drogi zmagania się ze sobą. Trzeba się stać silniejszym od siebie, pokonać słabość i pokusę rezygnacji. Ale w gruncie rzeczy to jeszcze nie jest asceza, lecz jedynie trening, hartowanie ciała i ducha, to, co się kiedyś nazywało wyrabianiem tężyzny duchowej.

W EDK nie chodzi jednak wyłącznie o tężyznę duchową, albo przynajmniej nie tylko o to. Celem jest doprowadzenie do kryzysu i pokonanie go zupełnie innym narzędziem niż własne siły fizyczne i duchowe: „właśnie wtedy, gdy od wyczerpania i zmęczenia nie mogę uciec, gdy chcąc iść dalej muszę się z nim w każdej sekundzie mierzyć, gdy nie mam już sił i chęci, właśnie wtedy mogę odkryć, że poza wiarą właściwie nie mam innego powodu, żeby iść”. „Celem Ekstremalnej Drogi Krzyżowej jest spotkanie z Bogiem” – czytamy na stronie EDK. Być może chodzi tutaj o doświadczenie analogiczne do tego, o którym mówią często alpiniści. Udręka i ekstaza, które pozwalają doświadczyć własnej ograniczoności, a jednocześnie obecności i bliskości Boga. Czy tak się dzieje? Nie wiem.

Imitatio Christi

Bardziej prawdopodobny wydaje mi się inny trop – EDK jako współczesna forma imitatio Christi. Uczestnicy drogi często mówią o swoim doświadczeniu „naśladowczym”: że doświadczyli chociaż cząstki tego bólu i cierpienia, którego doznał Jezus na swojej drodze krzyżowej. Idea wzięcia własnego krzyża i naśladowania Jezusa przez współcierpienie nabiera tutaj kształtu bardzo konkretnego: ból, wycieńczenie, cierpienie. Być może źródeł takiego przeżywania Drogi Krzyżowej należałoby szukać w późnośredniowiecznej pobożności pasyjnej. W centrum ikonografii gotyckiej staje Ukrzyżowany w Jego bólu przepełnionym cierpieniem, a zwłaszcza w agonii, i jako taki staje w centrum medytacji i kontemplacji. Chodzi o współprzeżywanie cierpienia z Jezusem. Obiektywizm zbawczego wydarzenia zostaje zastąpiony subiektywizmem psychologicznego przeżycia, które ma doprowadzić do doświadczenia religijnego.

W „Księdze Mądrości Przedwiecznej” Henryka Suzona – Sługa prosi Boga, by ten w jego „ciele i duszy wycisnął obraz swej bolesnej śmierci”. Dokonać się to miało przede wszystkim poprzez rozważanie, utożsamianie się, medytację, ale nie przez nadmierną ascezę tak typową dla średniowiecznej duchowości ludowej, przeciwko czemu występowali chociażby propagatorzy tzw. devotio moderna. Jezusa nie naśladuje się przez imitowanie w swoim życiu Jego bólu, ale przede wszystkim poprzez cnoty praktykowane w życiu codziennym. Cierpienie Jezusa trzeba rozważać, ale nie da się tego cierpienia naśladować. Istotą nie jest ból, ale duchowe cierpienie Niewinnego. Ból jest jedynie tego zewnętrznym wyrazem. Tak jak piątkowy post, który jest jedynie symbolicznym wyrazem współcierpienia, bo trudno porównywać wstrzemięźliwość od spożywania mięsa do cierpienia Jezusa. W EDK ciało, ból, fizyczność i cierpienie są fundamentami pobożności. Po raz pierwszy chyba tak ściśle połączono duchowość pasyjną z ascezą. Czyżby jednak na naszych oczach rodziła się devotio postmoderna, która – jak niegdyś – rodzić się będzie „w ciele”?

Pobożność facetów

Kiedy czyta się standardy EDK, trudno nie odnieść wrażenia, że Droga Krzyżowa rozumiana jako nabożeństwo czy też forma pobożności nie jest tutaj dominantą. Mówię oczywiście o założeniach, a nie o doświadczeniu przejścia EDK. Ono może być zupełnie inne. Organizatorzy nie ukrywają sportowej konotacji, a chyba nawet sportowej proweniencji EDK, która jest pomyślana jako „forma duchowości męskiej”. „Uważam (...) że prawdziwa duchowość zakorzeniona jest w cielesności. Asceza, wyzwania i przekraczanie swoich możliwości są podstawą życia duchowego” – twierdzi ks. Jacek „Wiosna” Stryczek, pomysłodawca EDK.

„Mięśnie, a nie brzuchy, powinny być ich wyróżnikiem” – pisze ks. Stryczek o księżach przy okazji projektu Ekstremalny Ksiądz 1.0. I jeszcze: „Dla mnie podstawą jest »element cielesny«. Projekt jest dla księży, którzy podejmują wysiłek, uprawiają sport. Żyją w ascezie”.

Gdy się czyta informacje o różnych inicjatywach, które łączą się z EDK, jak Męska Strona Rzeczywistości, Poligon Duchowości, Kodeks Honorowy, to nietrudno zauważyć, że bardzo często pojawiają się tam takie hasła jak: pasja, przygoda, siła, aktywność fizyczna, tożsamość płciowa, wygrana, wyzwanie, sytuacje ekstremalne, grupa facetów itd. Pożądane jest uprawianie sportów ekstremalnych, a wspinaczka górska jest czymś modelowym. Aż chce się powiedzieć, że to tylko dla „prawdziwych facetów”. A co dla „nieprawdziwych”?

Słowem-kluczem jest tutaj ekstremalność, rozumiana przede wszystkim fizycznie. Konotacje ze sportami ekstremalnymi są oczywiste i zamierzone. Pomysłodawcy nie ukrywają, że chodzi o bardzo określony profil mężczyzny, którego typami są sportowiec, żołnierz czy rycerz. To męski mężczyzna, któremu należy zaproponować męską pobożność opartą nie tylko na jego walorach duchowych, ale i fizycznych. Człowiek ma bowiem nie tylko ciało, ale i ducha. Trudno odmówić racji takiej całościowej wizji człowieka. EDK proponuje określone „bycie mężczyzną”, choć kobiety także mogą wziąć w niej udział.

Sama inicjatywa jest dobrym punktem wyjścia do dyskusji nad modelem czy modelami duchowości, które miałyby mieć profil uwarunkowany płcią. Jak bardzo różnią się duchowości męska i kobieca? Czy rzeczywiście model duchowości proponowany przez EDK dla mężczyzn jest jedyny bądź wzorcowy? Czy nie można inaczej przeżywać siebie jako mężczyzny, a w konsekwencji inaczej kształtować swoją duchowość?

Duchowa homeostaza

André Vauchez w „Duchowości średniowiecza” pisze o potrzebie ascezy w tamtym historycznym momencie. Wielu z tych, którzy nie mogli wstąpić do zakonu, podejmowało różnorodne praktyki pokutne. Ta przesadna surowość w traktowaniu siebie samego charakteryzować będzie średniowieczną duchowość ludową: od eremitów po biczowników. „Odnosi się wrażenie, jakby laicy kompensowali swoją nieumiejętność czytania i medytacji słowa Bożego zadawaniem gwałtu własnemu ciału” – pisze Vauchez.

To dość daleko idąca diagnoza. I być może niesprawiedliwa, bo nie dotyczy na pewno wszystkich, przecież wśród wybitnych intelektualistów też byli asceci. W życiu duchowym potrzebna jest homeostaza, właściwy balans między medytacją a ascezą. Źle by się stało, gdyby fizyczna asceza miała zastąpić kontemplację. Źle by się również stało, gdyby miało zupełnie zabraknąć ascezy, gdyż byłoby to przeciwko holistycznemu widzeniu natury człowieka, który wierzy nie tylko „w duchu”, ale i „w ciele”. Być może największą zasługą EDK jest właśnie przypomnienie wartości ascezy jako istotnego korelatu dla medytacji i kontemplacji. Nie wiem tylko, czy musi to być asceza „ekstremalna”.

Ekstremalność to – jak mówi słownik – „skrajność, krańcowość” – cecha, która może charakteryzować zachowanie, sport, sztukę, sytuację, postawę czy decyzję, a także – jak się okazuje – pobożność. Ekstremalnych form pobożności historia zna wiele: słupnicy, rekluzi, eremici, biczownicy, gdzie nabożeństwo do Jezusa łączono ze skrajnym podejściem do własnego ciała, przy którym EDK wypada bezstresowo. Należy sobie tylko życzyć, by w przypadku pobożności ekstremalność wysiłku fizycznego szła w parze z ekstremalnością życiowej postawy. Wszak niesienie własnego krzyża to ekstremum chrześcijaństwa. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teolog i publicysta, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, znawca kultury popularnej. Doktor habilitowany teologii, profesor Uniwersytetu Szczecińskiego. Autor m.in. książek „Copyright na Jezusa. Język, znak, rytuał między wiarą a niewiarą” oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2017