Algorytmy moralnej paniki

JACEK PYŻALSKI, ekspert w zakresie edukacji medialnej: Bez kontekstu nie ma sensu rozmawiać o problemach młodych ludzi z urządzeniami ekranowymi. A kontekst brzmi: wszyscy się pogubiliśmy.

22.03.2021

Czyta się kilka minut

 / MARIANNA KANIEWSKA
/ MARIANNA KANIEWSKA

 

PRZEMYSŁAW WILCZYŃSKI: Jak Pana znam, będzie Pan adwokatem diabła.

JACEK PYŻALSKI: Diabła, czyli urządzeń ekranowych? Całkiem możliwe, choć nie da się ukryć: mamy problem.

Problem z tzw. higieną cyfrową.

Która – zaznaczam to na początku i będę powtarzał – wszystkim nam się wymknęła spod kontroli.

Przyzwyczailiśmy się myśleć, że to my – dorośli, w domyśle mądrzejsi, roztropniejsi – patrzymy z niepokojem na to, jak urządzeń ekranowych używają młodsi.

Tymczasem nic nie wskazuje na to, by uczniowie – także w czasie pandemii – mieli większy problem niż ich rodzice czy nauczyciele. W przypadku części wskaźników to dorośli mają gorsze wyniki.

Taki obraz wyłania się z badań, których jest Pan współautorem i które doczekały się pod koniec ubiegłego roku książkowego omówienia: „Edukacja zdalna: co stało się z uczniami, ich rodzicami i nauczycielami”.

Duża część naszych badań, kierowanych przez prof. Grzegorza Ptaszka, dotyczyła wspomnianej higieny w czasie edukacji zdalnej, ale też związanego z nią samopoczucia – fizycznego i psychicznego.

Bo efektami tzw. syndromu cyfrowego przeładowania – jak piszą autorzy rozdziału o higienie cyfrowej Magdalena Bigaj i Maciej Dębski – mogą być: „spadek trafności podejmowanych decyzji (...), deficyt uwagi, wzrost poziomu stresu z powodu nieustającego braku możliwości przetworzenia wszystkich docierających do nas danych, podwyższone ciśnienie krwi, osłabienie widzenia, niestrawność, frustracja i zagubienie w życiu, (...) wzrost agresji czy kłopoty z koncentracją i snem”.

Sieci zaczęliśmy używać inaczej – zarówno jeśli idzie o czas, jak też jakość tego, co robimy. Jeszcze przed pandemią dzięki badaniu EU Kids Online 2018 dowiedzieliśmy się, że jedynie 4,8 proc. uczniów w weekend i 7 proc. w dzień roboczy nie używa sieci w ogóle lub prawie wcale.

A co dziesiąty w dni robocze i niemal co piąty w weekendy korzysta z internetu sześć godzin lub więcej. Obecnie to się znacząco zmieniło.

W epidemii to już była norma.

Norma, ale odnosząca się – że znowu przypomnę – tak do dzieci, jak i dorosłych. A nawet najbardziej, spośród trzech badanych przez nas grup, dotycząca nauczycieli. Aż 87 proc. z nich deklarowało częste lub bardzo częste pozostawanie w nieustannej gotowości do odbierania połączeń i powiadomień, 85 proc. mówiło, że miewa dość siedzenia przy komputerze, a 59 proc. przyznawało, iż ma potrzebę bycia „niedostępnym dla nikogo” w sieci.

Jeśli idzie o uczniów, uwagę zwraca np. fakt, że aż 67 proc. z nich przyznawało się do częstego korzystania z narzędzi ekranowych tuż przed pójściem spać.

Zdalne nauczanie uczyniło i tak poważny problem jeszcze poważniejszym?

Jeśli bierzemy pod uwagę wyłącznie kategorię „czasu ekranowego”, to pewnie tak – w epidemii znacznie się on wydłużył. Wydłużał się zresztą sukcesywnie już wcześniej, w ciągu ostatniej dekady ulegając podwojeniu w większości krajów, gdzie prowadzone było badanie EU Kids Online.

Tyle że interpretując te wyniki, nie możemy zapominać o jednym: dziesięć lat temu młodzi ludzie używali ekranów głównie stacjonarnie, przy komputerze. Teraz czynią to mobilnie, zwykle z telefonem. Wcześniej mówiliśmy o byciu online i offline, teraz mówimy o stopniu bycia online. Siedzę z grupą ludzi, ale równocześnie podglądam czat, coś sprawdzam w sieci. Mówimy coraz częściej o tym, jak bardzo jesteśmy online, a nie o tym, czy jesteśmy, czy nie.

Epidemia tę sferę naszego życia, którą zwykliśmy nazywać „realem”, niemal zlikwidowała.

Do pewnego stopnia na pewno tak. A do jakiego – to zależało w dużej mierze od nas samych, głównie od nauczycieli. Owszem, lekcje odbywały się i odbywają online, ale już projekty przygotowywane po lekcjach, zadania domowe mogły być – przy odrobinie kreatywności nauczyciela – robione bez użycia technologii. Niektórzy nauczyciele tak pracowali, inni nie.

W praktyce jednak większość zadań wymagała pracy online. Zresztą na tym nie koniec problemu: z Waszych badań wynika, że uczniowie poświęcali też więcej czasu na aktywność cyfrową zupełnie niezwiązaną ze szkołą. Np. niemal co drugi uczeń więcej czasu niż przed epidemią poświęcał na oglądanie filmów i seriali, a prawie co trzeci więcej grał w sieci bądź uprawiał indywidualnie e-sport.

To prawda, choć upieram się, że nie czas spędzony przed ekranami jest największym powodem do niepokoju.

A co nim jest?

Sytuacja, w której używanie technologii nie tyle jest częścią życia, ile to życie nam zakłóca. Warunki, w których to nie my używamy technologii, ale ona używa nas. Tak głęboko w nie wkracza, że zaczyna je – często bez udziału naszej świadomości – modyfikować. I to w złą stronę.

Jednym ze wskaźników istnienia tego problemu jest konieczność kompulsywnego odbierania powiadomień na komunikatorze bądź telefonie. Niektórzy potrafią się obudzić w nocy tylko po to, by się upewnić, że nie przyszły nowe wiadomości.


CZYTAJ TAKŻE

Z DRUGIEJ STRONY INTERNETU: Pandemia nadała nowy sens pytaniom o skutki zanurzenia młodych ludzi w przestrzeni wirtualnej. Ale przeniesienie ich komunikacji do sieci może mieć zaskakujące efekty. Przeciwne, niż chcieliby alarmiści >>>


A co do pytania o to, jak epidemia wpłynęła na nasze życie pozazawodowe i pozalekcyjne, to odpowiedź brzmi: różnie wpłynęła. Owszem, zwiększyła pulę czasu spędzanego przed ekranem, ale wśród wyników badań odnajdziemy też i te mniej jednoznaczne. Np. 17 proc. pytanych przez nas uczniów deklaruje, iż przed pandemią więcej czasu poświęcało na czytanie dla przyjemności. Jednak tyle samo twierdzi, że jest dokładnie odwrotnie – to w czasie zamknięcia szkół więcej czytają. Istnieją też czynności – jak pomaganie koleżankom i kolegom w nauce, robienie rzeczy wspólnie z rodziną – które w pandemii wykonywaliśmy znacznie częściej. Ten czas różnie wpłynął na różne osoby – choć próbujemy generalizować.

To samo zestawienie pokazuje, że częściej się też z domownikami kłóciliśmy. A równocześnie znacznie częściej próbowaliśmy się od nich odizolować. W ogóle epidemia to chyba – zwłaszcza dla ludzi młodych – czas samotności. I wyraźnego pogorszenia naszego stanu psychicznego, co też widać w Waszych badaniach.

To prawda: obraz jest tu dość jednoznaczny. Odsetki tych, którzy czują się gorzej niż przed epidemią, są spore i sięgają ponad 50 proc. Dotyczy to zresztą, znowu, nie tyko uczniów, ale też rodziców i – w największym nawet stopniu – nauczycieli.

Często się mówi, że edukacja to relacja. Chodzi oczywiście o relacje nauczyciel–uczeń, ale też pomiędzy uczniami. Idąc dalej, należałoby powiedzieć: dobra relacja to dobra komunikacja.

Teraz byliśmy skazani na komunikację zapośredniczoną, która musiała wpłynąć na jakość relacji. Nic więc dziwnego, że połowa pytanych przez nas uczniów deklaruje, iż ma teraz gorsze relacje z rówieśnikami, niż miała przed marcem 2020 r.

Nie mogę przy tej okazji nie wspomnieć o niewielkiej grupie stanowiącej kolejny wyjątek od reguły – to uczniowie, którzy w epidemii poczuli się lepiej i odbierali obecne relacje zarówno z rówieśnikami, jak i wychowawcami jako lepsze niż przed zamknięciem szkół.

Zapewne to młodzież cierpiąca np. na fobie społeczne, czująca się gorzej w grupie.

Nauczyciele, z którymi rozmawiałem, mówili też o młodych ofiarach przemocy rówieśniczej, inni wspominali o uczniach mających złą opinię w grupie. Jeden z nauczycieli opowiadał mi o dziewczynce, która nigdy wcześniej nie odzywała się na jego lekcjach. Teraz się przekonał, jak ona pięknie mówi i jak dużo wie. „Przez cztery lata jej praktycznie nie słyszałem” – mówił.

Te obserwacje to coś więcej niż badawcze ciekawostki. To jest też wiedza o ludziach, a właściwie o ludziach i technologii. Możemy tę wiedzę po powrocie albo wykorzystać, albo zmarnować.


SZKOŁA WOBEC EPIDEMII – CZYTAJ WIĘCEJ W SERWISIE SPECJALNYM >>>


Z otwartością bywa też odwrotnie: kamera sprawia, że otwarty w edukacji stacjonarnej uczeń zamyka się.

I wyłącza kamerę. A my, dorośli, spieszymy z szybkimi wnioskami: „Nie chcą się angażować w zajęcia” albo: „Robi w tym samym czasie jakieś głupoty”.

To nieprawda?

Zapewne bywa i tak, ale to nie są jedyne powody. Z prof. Natalią Walter z Zakładu Edukacji Medialnej Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu postanowiliśmy sprawdzić, jakie mogą być te inne. Przepytaliśmy studentów i okazało się, że istnieje cała paleta przyczyn. „Mam zniekształcenie twarzy, nie chcę być na zbliżeniu” – mówił ktoś. „To straszna trauma, gdy każdy może tak sobie mnie oglądać” – dodawał kto inny. Kolejna osoba mówiła, że gdy są włączone kamery, nie potrafi się skupić. Było też wiele lęków społecznych: ktoś nie chciał pokazać swojego domu, swojej rodziny, jakiegoś wstydliwego fragmentu życia, naznaczonego np. przemocą czy choćby słowną agresją.

Ale wśród powodów wyłączania kamerek jest też wielozadaniowość, w którą wszyscy – dorośli i dzieci – wpadliśmy w epidemii po uszy.

To prawda: w naszym badaniu przyznaje się do tego aż 28 proc. uczniów. Mówią, że w czasie lekcji zdalnych robią coś innego, np. przeglądają internet na smartfonie albo w coś grają. To jest duży problem: skupienie się na zajęciach „ekranowych” jest samo w sobie trudniejsze niż w przypadku zajęć tradycyjnych. A gdy do tego dochodzą inne czynności, to w nic nie jesteśmy tak naprawdę zaangażowani.

Bywa, że dorośli – dyrektorzy, nauczyciele, rodzice – są tymi wyłączonymi kamerami przerażeni. W jednej z podstawówek dyrekcja odkryła, że uczniowie prowadzili podczas zajęć lekcyjnych drugie życie – na zamkniętych grupach, na czatach. Obgadując rówieśników, obrażając nauczycieli, umawiając się na imprezy. Zagrożono śledztwem i konsekwencjami.

Znam podobną historię, ale z jakże inną puentą. Znajoma nauczycielka, bardzo przez uczniów lubiana, otrzymuje pewnego dnia wydruki z rozmowy na zamkniętej, uczniowskiej grupie internetowej. Piszą tam o niej rzeczy nieprzyjemne, brzydkie, czasem wręcz chamskie. Co ciekawe, wśród piszących są i ci, którzy kilka dni wcześniej z tą nauczycielką rozmawiali, radzili się w ważnych sprawach itd. Cała sytuacja mocno ją zabolała, miała nawet ochotę wkroczyć na ścieżkę prawną, domagając się wyciągnięcia konsekwencji.

Ale?

Ale zrobiła inaczej, zgodnie zresztą z moją radą. Otóż na lekcji, nie nawiązując wprost do owego incydentu, zagaiła: „Nie znam się na tych nowych czasach, chciałabym się was poradzić. Wyobraźcie sobie nauczycielkę, która ma wrażenie, że lubi swoich uczniów, a oni lubią ją. Dowiaduje się, że ci sami uczniowie na jakiejś zamkniętej grupie piszą o niej złe rzeczy. Pytanie: w co ta nauczycielka ma bardziej wierzyć – w to, co widziała w klasie, czy może w te wydruki?”. Wszyscy czerwoni, skonsternowani, próbują coś tłumaczyć, choć raczej nikt wprost.

A nauczycielka osiąga swój cel: skłania ich do refleksji. Gdyby zostali potraktowani wyłącznie karnie, gdyby wyciągnięto wobec nich surowe konsekwencje, na pewno skupiliby się na bronieniu siebie – a nie pomyśleliby, jakie konsekwencje dla innych ludzi mogą mieć wypowiadane przez nas w sieci słowa. To też ważny element świadomego korzystania z internetu: refleksja, że wszystko w tej przestrzeni gdzieś zostaje, jest rejestrowane.

Ale nie byłbym sobą, gdybym i w tym wątku nie wrócił do swojej melodii.

Że my, dorośli, też…

...bywamy tak samo nieostrożni, tylko podczas podobnych wzmożeń w ogóle o tym nie myślimy.

Myślę o opowiedzianej przez pana historii, w której dorośli wystąpili jako zatroskani kontrolerzy, i nasuwa mi się pytanie: czy naprawdę bylibyśmy spokojni, gdyby upubliczniono nasze prywatne rozmowy na czatach czy w mailach?

Nie bylibyśmy. Tylko co z takiego wniosku miałoby wynikać?

Że i uczciwiej, i skuteczniej jest rozmawiać z młodymi ludźmi nie z pozycji recenzentów, ale uczestników życia. Jakże inaczej wyglądałyby te rozmowy, gdybyśmy mieli śmiałość powiedzieć: „Słuchajcie, wszystkim nam nowe media trochę pomieszały w głowach. Pogadajmy o nowych zasadach, które pozwolą nam odzyskać kontrolę”.

Co to za zasady?

Na pewno warto ustalić pory i przestrzenie, w których nie używamy ekranów. Spacer, wyjście do toalety, wspólne posiłki – to są sytuacje, w których moglibyśmy uwolnić się od urządzeń. Warto też rozmawiać o używaniu ekranów przed snem.

Epidemia zburzyła granice między strefami. Szkoła, praca, dom – wszystko w jednym miejscu.

Jedna z nauczycielek napisała na forum: „Ja nie pracuję w domu. Ja mieszkam w pracy”. Nie ma końca, nie ma początku. Jeśli po lekcjach odpowiadam coś uczniowi, a jeszcze wieczorem odbieram powiadomienia od rodzica, to kiedy kończy się moja praca?

Wszystko to jednak w epidemii ma swój ważny kontekst: coś, co uważamy za przekleństwo, dla młodych ludzi było też przecież ratunkiem – przed samotnością.

Naturalnie: komunikacja zapośredniczona była długimi okresami jedyną formą komunikacji. Łatwo więc rozmawiając o cyfrowej higienie doprowadzić do sytuacji, w której lekarstwo – np. restrykcyjne ograniczenia – okaże się gorsze od choroby.

Od roku słyszymy: zachowaj dystans społeczny. W pewnym momencie Światowa Organizacja Zdrowia poprosiła, by nie używać tego pojęcia – bo niczego innego nie potrzebujemy teraz bardziej niż bliskości społecznej – a zamiast niego mówić o dystansie fizycznym. Wychodząc właśnie z założenia, że możemy osiągnąć jakiś rodzaj bliskości dzięki sieci i komunikatorom, nie możemy tak po prostu powiedzieć: „Tak, relacje są ważne, ale takich relacji to my nie chcemy”. Bo alternatywą był brak relacji.

Ale nie możemy też na czas pandemii zawiesić ważnych pytań. Np. jak media społecznościowe wpływają na nas i nasze dzieci?

Naturalnie, bardzo ważna jest nasza ze sobą i nasza z młodymi ludźmi rozmowa o tym, jakie samoograniczenia możemy na siebie nałożyć, by mieć większą kontrolę nad naszym życiem. Ale też warto zdać sobie sprawę, że to nie jest pierwsza taka rozmowa. Czy nie podobną toczyliśmy, gdy pojawiły się gry komputerowe? Czy podobnie brudnych chwytów, jak dzisiaj media społecznościowe, nie używają od dekad twórcy reklam, próbując na nas wpłynąć?

Eksperci mówią jednak coraz częściej o specyfice mediów społecznościowych, choćby TikToka – łatwo uzależniających, z osaczającymi nas algorytmami.

Oczywiście, że można mówić o ich specyfice: o charakterze powiadomień, o zmyślnym, bo samouczącym się mechanizmie podążania za użytkownikiem. Ale znowu: jedynym lekarstwem na nadużycia jest świadomość, wiedza – one sprawdzają się zawsze lepiej niż kontrola i restrykcje.

A już najgorszą strategią reagowania wydają mi się paniki moralne – jak ta ostatnia, dotycząca TikToka. Ona niczym się nie różni od wcześniejszych: gdy pojawiły się gry komputerowe z agresywnymi treściami i wróżono im, że doprowadzą do tragedii; gdy wymyślono łapanie pokemonów, które miało wtrącić nasze dzieci w jakąś hybrydę świata realnego z wirtualnym. Nic takiego się nie stało – teraz też się może nie stanie.

Jak płynnie wrócić do świata sprzed marca 2020 roku?

Po pierwsze, zdać sobie sprawę, że to nie będzie powrót do rzeczywistości, jaką z tego marca zapamiętaliśmy – życie się przecież toczyło. Wiele zespołów klasowych będzie trzeba integrować na nowo. Wielu uczniów będzie potrzebowało naszej pomocy: kilka, może kilkanaście procent wróci szczególnie psychicznie poharatanych. Będziemy też mieli ofiary wyostrzonych przez pandemię nierówności edukacyjnych.

A co do higieny cyfrowej: zwiększajmy świadomość, starajmy się, gdy trzeba, odzyskiwać kontrolę nad naszym życiem. I nie popadajmy w moralne paniki – one nic nam nie dadzą. ©℗

DR HAB. JACEK PYŻALSKI jest pedagogiem, profesorem UAM w Poznaniu. Ekspert w zakresie edukacji medialnej, autor wielu badań dotyczących agresji elektronicznej, nowych mediów, cyberprzemocy wśród młodzieży. Redaktor naukowy bezpłatnej publikacji „Edukacja w czasach pandemii wirusa COVID-19. Z dystansem o tym, co robimy obecnie jako nauczyciele” (zdalnie.edu-akcja.pl). Członek zespołu badawczego zdalnenauczanie.org.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2021