Dlaczego w mediach tak wiele jest negatywnych przekazów na temat młodzieży

Dr hab. Jacek Pyżalski, pedagog: W temacie dzieci i młodzieży tak wiele energii poświęcamy na walkę ze złem – patostreamingiem, cyberbullyingiem, uzależnieniami, kryzysami itd. – że nie starcza nam czasu na budowanie dobra.

12.08.2023

Czyta się kilka minut

Nastolatki to, nastolatki tamto
Lekcja wychowania fizycznego. Gorzów, 1 września 2022 r. / LECH MUSZYŃSKI / PAP

PRZEMYSŁAW WILCZYŃSKI: Czuje się Pan straszony? Pytam ojca nastoletniego syna, nie badacza.

JACEK PYŻALSKI: U mnie to są sfery nierozdzielne. Czuję się czasami straszony, ale też niekiedy obserwuję z naukowej perspektywy zjawisko straszenia. W mediach, w komunikatach organizacji pozarządowych, ale też w doniesieniach naukowców wiele jest negatywnych przekazów na temat młodzieży. Gdy prywatnie słucham takich komunikatów, to od razu nakłada mi się filtr, który każe zadawać pytania. Kto i jak zbierał dane? Na jakiej podstawie je później zinterpretował?

Tak się składa, że w ciągu ostatnich kilkunastu tygodni przyszło nam – Panu jako badaczowi, mnie jako dziennikarzowi – zadawać podobne pytania publicznie w odniesieniu do dwóch głośnych raportów.

W kwietniu Stowarzyszenie Umarłych Statutów ogłosiło wyniki badań dotyczących przestrzegania praw ucznia w polskich szkołach.

A portale krzyczały, że prawa te są „nagminnie łamane”.

To ważny temat, więc sięgnąłem po ten raport z zainteresowaniem. Szybko się jednak zorientowałem, że sposób przeprowadzenia badań nie uprawnia do formułowania jakichkolwiek uogólniających tez.

Teza jednak była: 80 proc. polskich uczniów czuje, że ich prawa są łamane.

Tyle że dobór próby ankietowanych nie był reprezentatywny. Organizacja, która te badania przeprowadzała, uznała, że wystarczy umieścić w różnych miejscach w sieci linki z zachętą w rodzaju: „Weź udział, jeśli twoje prawa są łamane” – by zebrać losową grupę respondentów. W pewnym momencie pojawił się nawet komunikat, że do tej pory tyle i tyle procent uważa, iż ich prawa są łamane, „więc i ty się wypowiedz” – co w sposób oczywisty mogło wpływać na potencjalne odpowiedzi.

Żeby było jasne: nie wiem, czy skala zjawiska jest dużo mniejsza niż w wynikach tych badań, czy może większa. Ten raport po prostu nie zbliżył nas do wiedzy na ten temat. Również ze względu na sposób, w jaki zostały zadane pytania. Niektóre posiadały błędy strukturalne, inne były po prostu nielogiczne. Np. pojawiło się stwierdzenie, że nauczyciel stawia ocenę na koniec roku wyłącznie na podstawie not cząstkowych, i do tego stwierdzenia trzeba było dobrać przysłówek czasu: „zazwyczaj”, „często”, „zawsze” itd. Problem w tym, że ocenę końcoworoczną stawia się – jak sama nazwa wskazuje – raz do roku... Nie wiadomo też, jak użyć takiego zestawu odpowiedzi, gdy różni nauczyciele konkretnego ucznia robią różnie.

W innym badaniu, do którego omawiania za moment przejdziemy, młodzi respondenci opowiadający m.in. o przemocy mogli wybrać opcję, iż padają jej ofiarą... „zawsze”.

Warto wiedzieć – także jako odbiorca badań i raportów – że pytania mogą być mniej lub bardziej zobiektywizowane. Np. możemy zapytać, ile razy w ciągu ostatniego miesiąca respondenci byli w kinie, i wówczas poziom obiektywizmu odpowiedzi będzie wysoki. Ale jeśli będziemy dawać ankietowanym do dyspozycji odpowiedzi tak niejasne i subiektywne, jak „rzadko” czy „często”, to nie łudźmy się, że pokażą jakąś obiektywną prawdę.

Mam wiele wyrozumiałości dla lapsusów, błędów, także tych badawczych. Ale jeśli niedopracowany raport miałby stanowić podstawę publicznego dyskursu na ważny społecznie temat, to uważam, że powinniśmy powiedzieć: nie.

Także w kwietniu Fundacja Unaweza, której prezeską jest znana podróżniczka i aktywistka Martyna Wojciechowska, opublikowała raport z badań dobrostanu psychicznego dzieci i młodzieży, przeprowadzonych przez Fundację Dbam o Mój Zasięg. Metodologię badania, z którego wynika m.in., że czworo na dziesięcioro młodych ludzi myślało o tym, by się zabić, a co dziesiąty ma już za sobą próbę samobójczą, skrytykowało dwoje socjologów i badaczy ilościowych – Dorota ­Peretiatkowicz oraz Janusz Sielicki, o czym doniosły (w odróżnieniu od masowych omówień samych tez raportu) już tylko pojedyncze media, w tym „Tygodnik”. A zarzuty nie były błahe: niereprezentatywna próba ­respondentów, nieprecyzyjne pytania, naciągane tezy.

W tym przypadku mam nieco bardziej ambiwalentne – to znaczy nie tylko negatywne – odczucia. Np. raport, o którym pan mówi, szeroko potraktował problem zdrowia psychicznego młodych ludzi, uwzględniając jego różne aspekty – to rzadki walor. Ponadto zastosowano ciekawy i wartościowy zabieg, że biorące udział w badaniu szkoły dostały po ukończeniu pomiarów informacje zwrotne wraz z rekomendacjami, co mogą zrobić dla poprawienia stanu psychicznego swoich uczniów.

I wszystko by było w porządku, gdyby do tego prewencyjnego waloru się ograniczono.

Było wprost przeciwnie: wyniki – faktycznie wstrząsające – zostały powszechnie zinterpretowane jako miarodajne dla całej społeczności.

Tymczasem metodologia badania do niczego takiego nie uprawniała. Potocznie uważa się, że bardzo duża próba – a tu mieliśmy faktycznie do czynienia z próbą wyjątkowo liczną – oznacza automatycznie jej reprezentatywność, co jest oczywistą nieprawdą. Po osiągnięciu pułapu tysiąca ankietowanych, co jest normą np. w badaniach preferencji wyborczych, zwiększanie puli uczestników nie wpłynie już znacząco na możliwość przenoszenia wyników na populację. Tę zapewnia losowość doboru pytanych, o którą nie zadbano: ankietowani nie byli np. reprezentatywni w sensie lokalizacji szkół na terenie kraju.

Nierzetelność badań to również pokłosie kultury straszenia, w której żyjemy?

Być może, choć my w tej kulturze żyjemy od dekad. O panice moralnej, straszeniu, demonizowaniu, zwłaszcza w kontekście opisywania świata nastolatków, mówi się od lat 70., odkąd to pierwsze pojęcie ukuł socjolog Stanley Cohen. Dziś można powiedzieć, że przestaliśmy już dyskutować o problemach młodzieży – mówimy wręcz o młodzieży jako problemie. To mocno nachylony negatywnie dyskurs, czasami wręcz skandalizujący.

Zdarza mi się o tym rozmawiać ze specjalistami z obszaru edukacji. Podczas jednego ze szkoleń w dziedzinie użytkowania nowych mediów, jakie prowadziłem z nauczycielami, zadałem pytanie: „Czy państwo też czują się bombardowani komunikatami, jak to z tą dzisiejszą młodzieżą jest źle?”. Większość odpowiadała twierdząco. Doszliśmy też do wniosku, że to straszenie ma swoje konsekwencje dla odbiorców – nie wiedzą, co z tego jest prawdą, co przesadą, a co zmyśleniem, a więc nie mają również pojęcia, z jakimi problemami należy się zmierzyć w pierwszej kolejności.

Jest jeszcze inna konsekwencja tego zjawiska. Koncentrując się na problemach i patologiach tracimy z oczu tych, którzy jeszcze problemów nie mają, ale w przyszłości mogą je mieć. Czy zwalczając zjawisko przemocy pamiętamy o budowaniu wspólnoty, która jest jej przeciwieństwem? Czy w każdej klasie szkolnej, w której nie ma agresji, jest dobra atmosfera? W temacie dzieci i młodzieży tak wiele energii poświęcamy na walkę ze złem – patostreamingiem, cyberbullyingiem, uzależnieniami, kryzysami itd. – że nie starcza nam czasu na budowanie dobra. A budowanie jasnej strony to nie to samo co przeciwdziałanie ciemnej – także na co dzień.

To problem na styku nauki, sektora NGO i mediów.

Tradycyjnie mieliśmy dość jasny podział ról: naukowcy robią badania, dziennikarze popularyzują wiedzę o ich wynikach, organizacje pozarządowe prowadzą działania aktywistyczne. Teraz zrobił się z tego rodzaj postmodernistycznego miksu, w efekcie czego odbiorca nie może mieć pewności, z jakiego rodzaju komunikatem ma do czynienia: naukowym, aktywistycznym czy może publicystycznym? W tym miksie przestaje już się liczyć, kto i co mówi – zyskują na znaczeniu zupełnie inne czynniki.

Jakie?

Czy mówi się głośno? Przekonująco? Wystarczająco emocjonalnie?

Już od Maxa Webera wiemy, że przekaz naukowy i publicystyczny to dwa zupełnie inne przekazy. Gdy uznamy, że jednak nic ich nie różni, to trudno będzie nam zweryfikować, na jakiej właściwie podstawie wyrabiamy sobie opinie o świecie. I po co nam zgodna ze standardami nauka, rzetelne dziennikarstwo czy skuteczny aktywizm.

Rozbijmy te trzy światy na czynniki pierwsze, zaczynając od Pana poletka.

Badam zachowania młodzieży w sieci, więc najłatwiej posługiwać mi się tym przykładem. I muszę przyznać, że większość badań skupia się w tej dziedzinie na zachowaniach ryzykownych, dysfunkcjonalnych, uzależniających.

Dlaczego?

Po pierwsze, znacznie łatwiej dostać na tego rodzaju badania grant. Jeśli ­istnieje zjawisko, które może nam wszystkim zaszkodzić, a dzięki badaniom możemy mu zaradzić, to o wiele łatwiej do sensowności takiego przedsięwzięcia przekonać kogoś, kto przyznaje środki.

Po drugie, znacznie większa jest szansa na wywołanie takimi badaniami społecznego oddźwięku; na uznanie, że oto mamy do czynienia z „ważnymi ustaleniami”.

Co do zasady nie ma w tym niczego złego. Rozpoznanie skali negatywnych zjawisk, choćby łamania praw uczniów bądź kryzysów psychicznych, to jeden z warunków walki z nimi. Bo że te zjawiska istnieją, i że nam zagrażają, to chyba bezsporne.

Zgoda, sam prowadziłem badania np. na temat cyberbullyingu, i fakt, że wcześniej prowadzono masę innych dociekań na ten temat, był dla mnie korzystny – zawsze miałem się do czego odnieść. Podobnie w temacie patostreamerów, którzy nagrywają i pokazują w sieci spektakularnie okrutne rzeczy.

W czym więc problem?

W tym, że gdy skupiamy się wyłącznie na negatywnych zjawiskach, to te niepasujące do schematu mogą nam umykać. Gdy prowadziłem z Naukową i Akademicką Siecią Komputerową unikalne badania dotyczące pozytywnego wykorzystania internetu, a konkretnie edukacyjnej działalności polskich youtuberów, to podczas tworzenia raportu z pogłębionych wywiadów z tymi ludźmi nie bardzo było do czego się odnieść. Nie było po prostu wcześniej niemal żadnych badań na ten temat, mimo że takich ­youtuberów nie jest na pewno mniej niż wspomnianych patostreamerów.

Powiedzmy więc trochę o tych pierwszych.

Opowiadali mi o pasjach. O podróżowaniu, wystroju wnętrz, wegetariańskim gotowaniu, sporcie i wielu innych. To są historie o prawdziwej edukacji, o samorozwoju. Historie niezwykłych ewolucji: od amatorszczyzny, pewnej nieporadności i posiadania niewielu odbiorców – do profesjonalnej działalności i tysięcy subskrybentów. O rozwoju merytorycznym w danej dziedzinie, ale też o profesjonalizacji, jeśli chodzi o sposób komunikowania, nagrywania, używania dźwięku czy kontaktowania się z odbiorcami.

Jako badacz uważam, że ta pozytywna strona funkcjonowania w sieci jest nie tylko równie interesująca, ale też równie ważna – choćby ze względu na swój walor rozwojowy i społeczny. Nie wszyscy jednak tak uważają.

W mediach ten negatywny przechył jest faktycznie wyraźny. Ale broniłbym go: opisywanie patologii to nasze ważne zadanie.

Tyle że w przypadku mediów mówimy też o tworzeniu komunikatów, których prawdziwość jest wątpliwa. A nawet o takich, które idą wbrew ustaleniom badawczym, ostrzegając np. przed „plagą dopalaczy”, podczas gdy używa ich mniej niż 2 proc. nastolatków.

Pan się czuje zakładnikiem mediów?

Nigdy nie pójdę w rozmowę typu: „Dlaczego według pana skala przemocy w szkołach rośnie”, skoro żadne badania na to nie wskazują.

Ale problem na styku media-naukowcy istnieje, bo istnieją badacze gotowi uczestniczyć w tym głuchym telefonie, w którym każda kolejna osoba potwierdza, czy nawet rozwija obiegowe teorie, a na koniec już nikt nie wie, od czego i od kogo się zaczęło.

Inny problem polega na tym, że – takie odnoszę wrażenie – coraz mniej jest osób zainteresowanych wyważonym, zniuansowanym przekazem. Wynika to też z braku czasu: w trakcie 45-sekundowej wypowiedzi dla telewizji nie ma przestrzeni dla niuansu. Bywa nawet, że dziennikarz wygląda na urażonego faktem, iż ktoś łamie obiegową „prawdę”. W jakiejś szkole pobito ucznia, a naukowiec śmie twierdzić, że skala agresji się nie zwiększa.

To jest też problem nauki: niejednokrotnie widziałem w telewizji badacza z tytułem, który wypowiadał się na temat będący daleko od jego specjalizacji. Mówił coś, co każdy mógłby powiedzieć. Pewnie ktoś go o to poprosił, pomny poprzedniej, „wyrazistej” wypowiedzi.

A jaką rolę w tym wszystkim odgrywają organizacje NGO, od których zaczęła się nasza rozmowa?

Wiele z nich, poza samym aktywizmem, decyduje się dzisiaj przeprowadzać własne badania. I trzeba przyznać, że niektóre – np. Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę – robią to profesjonalnie, zatrudniając działy badawcze z doświadczonymi naukowcami. Inne jednak tego nie robią: uznają, że same potrafią badać, a wyniki podawać jako reprezentatywne dla całej Polski.

I powiem panu szczerze: rzadko się zdarza, że ktoś taki raport skrytykuje, tak jak było w przypadku Unawezy czy Stowarzyszenia Umarłych Statutów.

Dlaczego?

Nikt nie chce odgrywać roli jednoosobowej policji metodologicznej. Można się narazić, narobić sobie wrogów, a co gorsza, zyskać opinię kogoś, kto lekceważy problem.

Skoro krytykujesz raport o kryzysach psychicznych młodych ludzi, to lekceważysz te kryzysy…

...„szkodzisz sprawie”, atakujesz organizację, która „robi tyle dobrego”. Tymczasem jest dokładnie na odwrót: bardzo potrzebna jest nam rozmowa o jakości badań i raportów.

Także w interesie organizacji pozarządowych jest to, by ktoś im patrzył na ręce, poddawał konstruktywnej – choć możliwie eleganckiej – krytyce.

Widzę tu szerszy problem. Coraz rzadziej godzimy się na spór, bo on nam się źle kojarzy.

Żyjemy w końcu w kraju, w którym z telewizora idzie ­całodobowa lekcja: spór równa się chęć unicestwienia przeciwnika.

A nie zawsze tak jest. Głęboko wierzę w to, że krytyka badań – choćby tych firmowanych przez Unawezę czy SUS – sprawi, iż kolejne edycje wspomnianych raportów będą lepsze. Inne organizacje zaś będą się bardziej starały, bardziej pilnowały.

Stawka jest wysoka: chodzi o przywrócenie rangi rzetelnej nauce. Powrót do sytuacji, w której hasło „badania” kojarzyło się z wiarygodnością.

Kiedyś mówiono tak o gazetach: „To musi być prawda, skoro w gazecie napisali”.

Teraz wiarygodny jest ktoś, kto na jakiś temat mówił coś w telewizji: „Skoro go tam zaprosili, to chyba nie na darmo” (śmiech).

Zapytam na koniec, jaki jest według Pana naprawdę ten świat nastolatków, gdy weźmiemy w nawias katastroficzne nagłówki portali. Co by Pan, rocznik 1974, dał swojemu synowi ze swojego dzieciństwa? I odwrotnie: czego mu Pan zazdrości?

Zazdroszczę nowych mediów, dostępu do informacji. Dziś, gdy zainteresuję się czymkolwiek, np. malowaniem woskiem na szkle albo graniem na drumli, to w ciągu jednego dnia znajdę strony i społeczności, które się tym zajmują i których częścią mogę się z dnia na dzień stać. Tu nie ma barier – kiedyś były.

A podarowałbym dzisiejszym nastolatkom ten kawałek dawnego świata, w którym trzeba być bardziej samodzielnym, samemu sobie poradzić. Dziś dorośli zbyt często wyręczają, pomagają, zawożą. Świat za dużo rzeczy podsuwa młodym ludziom pod nos.

A co do pytania o prawdziwy obraz życia dzisiejszych młodych, to oczywiście nie ma jednej odpowiedzi. ­Zobaczymy w nim np. to, że więcej niż kiedyś się o jakości tego życia mówi. ­Ujrzymy dużą skalę kryzysów psychicznych i wielki problem z dostępem do profesjonalnego wsparcia – ale też brak tabu w mówieniu o tej sferze. Dostrzeżemy poważne dysfunkcjonalne zachowania w sieci, które jednak dotyczą jedno­cyfrowego odsetka młodzieży – a po drugiej stronie wielkie możliwości rozwojowe.

Możemy wymieniać bez końca, ale wniosek zawsze będzie jeden. Jakość naszego świata zmienia się również w zależności od tego, jakim językiem o tym świecie opowiadamy.

Naprawdę warto o jakości tej opowieści rozmawiać. ©℗

Nastolatki to, nastolatki tamto

DR HAB. JACEK PYŻALSKI jest pedagogiem, profesorem na Wydziale Studiów Edukacyjnych Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Kierownik i wykonawca kilkudziesięciu polskich i międzynarodowych projektów badawczych. Specjalizuje się w obszarach komunikowania, trudnych zachowań młodzieży, edukacji medialnej i przemocy rówieśniczej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 34/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Nastolatki to, nastolatki tamto