Smartfony szkodzą naszym dzieciom i je uzależniają. Ale mogą też pomagać i uczyć

Dr hab. Jacek Pyżalski, ekspert ds. edukacji medialnej: Jestem przeciw twardym zakazom używania komórek. Rozsądnego korzystania z technologii nie wpoimy uczniom, kontrolując ich, tylko ucząc ich samokontroli.

26.03.2024

Czyta się kilka minut

Wełniane przegródki na telefony komórkowe w gdańskim Liceum Ogólnokształcącym, które są tam umieszczane podczas każdego sprawdzianu oraz w trakcie niektórych lekcji. Gdańsk, grudzień 2019 r.  / Fot. Roman Jocher / PAP
Wełniane przegródki na smartfony w gdańskim liceum. Wypełniają się podczas każdego sprawdzianu i w trakcie niektórych lekcji. Gdańsk, grudzień 2019 r. // Fot. Roman Jocher / PAP

Przemysław Wilczyński: Instytut Spraw Obywatelskich wysłał do resortów edukacji i cyfryzacji apel o wprowadzenie do szkół jednolitych zasad higieny cyfrowej. Domaga się całkowitego zakazu używania urządzeń ekranowych. Słusznie?

Jacek Pyżalski: Niesłusznie, o ile miałby to być rzeczywiście wprowadzony centralnie zakaz. Zacznijmy od tego, że wyniki prowadzonych w różnych krajach badań na temat wpływu obecności urządzeń ekranowych na uczniów nie są wcale jednoznaczne. Owszem, np. czeskie badania pokazały, że w szkołach z zakazem dzieci były nieco częściej aktywne fizycznie podczas przerw.

To już wielka korzyść!

Ale już innych różnic się nie doszukano – nawet stopień zmęczenia zajęciami szkolnymi okazał się u obu grup podobny. Tak samo było z czasem, jaki młodzi ludzie spędzali ze swoimi rówieśnikami na przerwach. Z kolei badania szwedzkie nie wykazały żadnego wpływu obecności urządzeń ekranowych na efekty dydaktyczne.

Co innego jest jednak w tej dyskusji najistotniejsze. To pytanie, czy lepiej wprowadzać twarde i bezwzględne zakazy, czy może uzgodnione ze wszystkimi stronami – także rodzicami i uczniami – regulacje ograniczające najbardziej szkodliwe wykorzystywanie telefonów. Bo to, że odruchowe ich użytkowanie w czasie zajęć – np. skrolowanie czy odpisywanie na wiadomości – szkodzi i nie sprzyja uczeniu się, jest poza dyskusją. Potwierdzają to zresztą badania międzynarodowe, np. PISA. Dlatego ograniczenie korzystania z komórek podczas lekcji tylko do sytuacji, w których użytkowanie ich jest wkomponowane w proces dydaktyczny, miałoby sens.

To jednak nie oznacza, że odgórny, ustawowy zakaz przyniósłby nam więcej pożytku niż szkód, choćby związanych ze sposobem egzekwowania takiej regulacji.

Chyba nie zgodziliby się z Panem urzędnicy i eksperci w takich krajach jak Holandia, Francja, Włochy, Grecja czy Portugalia. Wszędzie tam – zgodnie z listem ISO – obowiązują odgórne zakazy.

Po pierwsze, w niektórych krajach zakazy takie dotyczą uczniów i uczennic w określonym wieku – nie wszystkich. Po drugie, nie zakładajmy, że decyzje o ustawowych ograniczeniach podejmowane są zawsze na podstawie przesłanek merytorycznych. W literaturze naukowej trwa ożywiona dyskusja na temat urządzeń ekranowych w szkołach. Całkiem niedawno grupa kanadyjskich naukowców opublikowała analizę, która pokazuje, że podobne rozstrzygnięcia nie zawsze mają podstawy naukowe – częściej zapadają w wyniku bazowania na konserwatywnej narracji pod tytułem: „Wróćmy do dawnych czasów, gdy nasze życie nie toczyło się pod dyktando technologii”. Autorzy wskazują, że zwykle w tego rodzaju narracji i argumentacji pomija się to wszystko, co urządzenia ekranowe dają: nowe możliwości uczenia się, realizowania się w twórczości, tworzenia kapitału społecznego. A także to, że ich mądre stosowanie będzie młodym ludziom potrzebne w życiu.

Pomijają też zwykle przeszkody, na jakie taki odgórny zakaz natrafi.

Co ma Pan na myśli?

Np. dyskusję na temat roli w tym wszystkim nauczycieli. Przecież to oni musieliby te telefony zabierać, kontrolować uczniów, a nawet przeszukiwać ewentualnych podejrzanych o to, że gdzieś te urządzenia przetrzymują. Widzę tu sporo potencjalnych pułapek i sytuacji, które na pewno nie budowałyby w szkole klimatu wzajemnego zaufania. Albo odwrotnie: w wielu placówkach ten odgórny zakaz funkcjonowałby jako martwy przepis, co też nie jest dla szkolnej wspólnoty dobre. Zresztą taka sytuacja prawnej fikcji już dziś ma miejsce, co potwierdziło np. badanie EU Kids Online. 

Znam placówki, gdzie telefony po prostu oddaje się na wejściu do przechowania – i odbiera po zajęciach.

Jeśli to zostało wcześniej przedyskutowane z uczniami, nauczycielami i rodzicami, to bardzo dobrze! Zapewne jest to łatwiejsze w szkołach niewielkich, zwłaszcza niepublicznych. I nie zawsze się udaje. Znam placówki, gdzie takie konsultacje się nie odbyły, więc niektórzy pedagodzy, chcąc wykorzystywać telefony uczniów do nauki w czasie lekcji, funkcjonowali we własnej szkole jak robiący coś nielegalnie partyzanci.

Autorzy wspomnianego listu ISO opatrują swój postulat zakazu korzystania z urządzeń ekranowych jednym zastrzeżeniem: „chyba że urządzenie to stanowi pomoc naukową”.

To bardzo ważne zastrzeżenie, ale ono nie uchyla wielu innych wątpliwości. Np. natury prawnej. Kto ten zabrany ewentualnie sprzęt miałby przetrzymywać? Odpowiadać za jego bezpieczeństwo? Ubezpieczać? Kto i jak by pilnował, by każdy odebrał swój telefon, a nie cudzy?

Skoro nie zakaz, a mądre – oparte na wielostronnej umowie – regulacje, to jak według Pana te regulacje powinny wyglądać?

To zależy od wieku uczniów. Regulacje bardziej radykalne i autorytatywne – np. nie używamy telefonów na lekcjach, a jeśli na przerwach, to tylko wybranych – sprawdzą się w młodszych klasach podstawówek. Im dalszy etap rozwojowy dziecka, tym lepiej zastanawiać się nad sensownością tak radykalnych kroków. I odpowiadać sobie na pytanie: czy jeśli w pobliżu szkoły powstaje zbiornik wodny, to jedyną na to odpowiedzią powinno być ogrodzenie go wysokim płotem, czy może również wdrożenie nauki pływania?

Myślę, że także to drugie. Koncentrowanie się wyłącznie na zakazach nie załatwi nam najważniejszej sprawy – świadomie przestrzeganej higieny cyfrowej. Rozsądnego korzystania z technologii nie wpoimy uczniom, kontrolując ich, tylko ucząc ich samokontroli. Zwłaszcza że szkoła nie jest jakimś wyabstrahowanym od życia tworem, enklawą. Co z tego, że zakażemy czegoś w jej murach, skoro uczniowie będą szkodliwie używać telefonu przez pozostałą część doby? To trochę jak z zakazem sprzedaży drożdżówek w sklepikach szkolnych: w szkole może ich nie być, ale we wszystkich sklepach w jej sąsiedztwie i tak są sprzedawane.

Telefony częściej niż do drożdżówek porównywane są ostatnio do ciężkich używek. Autorzy listu ISO powołują się na wyniki badań dowodzących, że ubytki w mózgu osób uzależnionych od smartfonów są podobne do zaobserwowanych u narkomanów.

Pełna zgoda, że nie wolno nam lekceważyć tego zjawiska. Zwłaszcza że jego skala – kilka procent młodych ludzi już uzależnionych od urządzeń ekranowych, kilkanaście zagrożonych uzależnieniem – wzrosła po pandemii i do dziś utrzymuje się na podwyższonym poziomie. Dlatego też nie próbuję dowodzić, że nie mamy problemu, tylko staram się wskazać, że metody radzenia sobie z nim mogą być różne. A szkolne zakazy, zwłaszcza gdybyśmy mieli się do nich ograniczać, niczego nam trwale nie załatwią.

Spróbujmy pójść inną drogą: oduczajmy tego, co jest w telefonach najbardziej szkodliwe, czyli bezsensownego, odruchowego użytkowania ekranów, ale też uczmy używania konstruktywnego i rozwojowego. Tu szkoła może wiele zdziałać.

Nauczyciele są na to gotowi?

Jedni są, inni niekoniecznie: tu jest bardzo wiele do zrobienia. Na studiach uczy się już edukacyjnego wykorzystywania nowych technologii, ale zajęć tych jest za mało. A chodzi przecież nie tylko o zastosowanie sprzętu, lecz także o umiejętność wykorzystania technologii do efektywnego uczenia się i do współpracy między uczniami.

Proszę o przykłady.

Jedziemy na szkolną wycieczkę, a na niej wykorzystujemy komórki do nakręcenia reportażu z jej przebiegu. Albo wspólnie tworzymy film pokazujący pracę ludzi – np. w sąsiadującej ze szkołą piekarni. To by była nauka funkcjonowania ważnej branży, ale też lekcja rozmowy z ludźmi, montażu, sposobu opowiadania historii, a nawet refleksji na temat gospodarowania czyjąś prywatnością, bo trzeba bohaterów reportażu zapytać o zgodę na filmowanie i ewentualną emisję. Uczymy się mnóstwa rzeczy naraz i ani przez chwilę nie robimy niczego, co by się kojarzyło ze szkodliwością czy uzależnieniem. Mamy w rękach smartfon, ale on schodzi na dalszy plan – jest narzędziem do tworzenia czegoś wartościowego.

Cyfrowe getta młodzieży. Jak wyjść z zaklętego kręgu?

Prof. Jakub Andrzejczak, socjolog: Od wielu lat zajmuję się wpływem technologii cyfrowej na socjalizację i edukację młodych ludzi. Mam ponad 200 fikcyjnych kont i około 500 profili w mediach społecznościowych. Dzięki temu dotarłem do głębokich piwnic tego świata, zamkniętych przestrzeni, które nazywam: „cyfrowe getta”, bo przenikalność tej rzeczywistości jest ograniczona. Wielu grup nie można znaleźć poprzez wyszukiwarkę.

Albo inny przykład, z obszaru sztucznej inteligencji, którą w polskiej szkole – zgodnie z wynikami przeprowadzonych niedawno przez NASK badań – wykorzystuje regularnie tylko 6 proc. nauczycieli. Oczywiście, można o sztucznej inteligencji opowiadać nieustannie w kontekście zagrożeń – że generowane przez nią treści, np. szkolne wypracowania, zabijają nam twórczą edukację itd. Ale ta sama AI może nam posłużyć za wspaniałe narzędzie tworzenia dialogów do nauki języków obcych.

Żeby te wszystkie szanse wykorzystać, musimy zmienić myślenie: przestać mówić o inwestowaniu w technologie, a zacząć dyskutować o inwestowaniu w technologiczne kompetencje. Tu jest naprawdę dużo do zrobienia. A przy okazji ograniczajmy szkodliwe używanie komórek i innych urządzeń ekranowych w szkole. Ale róbmy to rozsądnie, zastanawiając się, jak to szkodliwe użytkowanie zastąpić konstruktywnym. Ta refleksja jest znacznie trudniejsza i droższa niż wydanie odgórnego zakazu – ale na pewno bardziej się nam opłaci.

Dr hab. Jacek Pyżalski / Archiwum prywatne

DR HAB. JACEK PYŻALSKI jest pedagogiem, profesorem UAM w Poznaniu. Ekspert w zakresie edukacji medialnej, autor wielu badań dotyczących użytkowania nowych mediów (m.in. polskiej części ySKILLS i EU Kids Online), agresji elektronicznej i cyberprzemocy wśród dzieci i młodzieży.  

Jak zadbać o siebie w czasach kryzysów psychicznych? Gdzie szukać pomocy? W jaki sposób rozmawiać z bliskimi? Co najnowsza nauka mówi o depresji i antydepresantach?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Szkoła cyfrowej higieny