Alef, czyli wszystko

Borges pojął, że musi sam postarać się o publiczność – nie czytelników na razie, bo nikt go nie rozumiał. Stał się salonową atrakcją, dostarczycielem dreszczyków. Lecz go zauważono.

06.07.2020

Czyta się kilka minut

Jorge Luis Borges w Muzeum Archeologicznym w Palermo, 1984 r. / FERDINANDO SCIANNA / MAGNUM PHOTOS / FORUM
Jorge Luis Borges w Muzeum Archeologicznym w Palermo, 1984 r. / FERDINANDO SCIANNA / MAGNUM PHOTOS / FORUM

Ściśle w dniach podboju Peru, 4 kwietnia 1531 r., ­Casa de Contratación de Indias w Sewilli zakazała wwozu do Nowego Świata „ksiąg romansów i zmyślonych historii”. Z woli króla podbijany właśnie kontynent miał być nietknięty przez „romanse, czcze opowiastki tudzież bezbożności w rodzaju »Amadisa« i podobnych (...), jako że błędną praktyką jest nauczać Indian czytania, skoro mieliby odrzucić książki rozsądne i prawowierne na rzecz takich szalbierczych historii, popadając przez to w złe nawyki i grzechy”.

Do końca XVIII wieku Inkwizycja szperała w bagażach przybyszów z Europy i kubrykach załóg galeonów, by skonfiskowane dzieła fikcji literackiej palić publicznie w autodafé. Konkwista i prześladowanie literatury splotły się w jeden dający do myślenia fakt. Przywodzi to na myśl rządy cesarza Szy Huang-ti, który rozkazał wznieść Wielki Mur Chiński i spalić wszystkie księgi za wyjątkiem traktujących o medycynie i uprawie roli. Cesarstwo miało odgrodzić się od reszty świata i zacząć od nowa.

„Mówią, że z powodu nieposłuszeństwa wobec cesarskich rozkazów zostało straconych tylu uczonych, iż zimą w miejscu, gdzie ich pochowano, wyrosły melony” – podaje Jorge Luis Borges, który parokrotnie do tych bliźniaczych decyzji władcy Chin powracał. Jednakże wizję wolnego od literatury i z tej racji „Nowego” Świata przemilczał.

Aliści prawem kosmicznej równowagi, po upływie 400 lat, fikcja wzięła spóźniony odwet. Ameryka Łacińska eksplodowała w XX wieku niewidzianymi dotąd tworami wyobraźni – a Jorge Luis Borges (1899–1986) był ich pionierem. Przeniósł na grunt rodzimy, bądź, jak się dziś mówi, zaimplementował ­Argentynie zbite w gęstą pigułę wszystkie tradycje Starego Świata naraz: od elżbietańskiej po symbolizm, od arabskiej po nordycką, i tak dalej. Sprawia to nieraz wręcz groteskowe wrażenie. Jeśli nasz Boy-Żeleński pragnął uzdrowić mentalność polską wpływem francuskiej clarté i zajęło mu to lat 30, Borges zaraził kulturę hispanoamerykańską wszelkimi irracjonalizmami, sofizmatami i paradoksami z 25 wieków – zajęło mu to raptem lat pięć, a wymagało dwóch cienkich zbiorów prozy. Drugi z tych tomów po „Fikcjach” (1941/1944), zbiór „Alef” (1949) jest równie toksyczny jak pierwszy. Właśnie ukazało się jego polskie wznowienie.

„Najstarszy z rodzajów literackich – koszmar”

Pierwsze zdanie pierwszego opowiadania „Alefa”, czyli „Nieśmiertelnego”, wprowadza na scenę dwie postacie: „W Londynie, w początkach lipca 1929 r., antykwariusz Joseph Cartaphilus ze Smyrny zaoferował księżnej de Lucinge sześć woluminów in quarto »Iliady« Pope’a ­(1715–1720). Księżna je nabyła...”. W ostatnim tomie znalazła rękopis, który opowiadanie przytacza. Coś z baśni: księżna i tajemniczy manuskrypt! Nic dziwnego: Cartaphilus to jedno z nazwisk przydawanych legendarnej osobie Żyda Wiecznego Tułacza, a dokument opowiada jego własnoręcznie spisaną historię.

Jest to relacja rzymskiego legionisty z czasów Dioklecjana. Wyruszył on na poszukiwanie Miasta Nieśmiertelnych, znalazł je, napił się wody z cudownej rzeki, po czym przemierzał świat, pojawiając się tu i ówdzie, zanim po 17 wiekach znalazł inny strumień, zdejmujący zeń brzemię nieśmiertelności. I w rzeczy samej księżnę doszła wieść o jego zgonie. Jak widać, nastąpił happy end, jeśli pominąć wątpliwość, jak pogodzić osobę Żyda, który znieważył Jezusa, z osobą rzymskiego oficera. W chwili rozpoczęcia relacji Cartaphilus był już Żydem-Tułaczem od jakichś 250 lat. Ktoś nie jest tu kimś, za kogo się podaje.

Mało tego. Pod upiornym Miastem Nieśmiertelnych Marcus Flaminius ­Rufus spotkał jego budowniczych, obojętnych, zdegradowanych fizycznie i duchowo Nieśmiertelnych. Jeden z nich w melodramatycznych okolicznościach okazał się Homerem. Żywot nieśmiertelnego nie płynie po różach, ale czemu tak zdegenerował się Homer, którego od Rufusa dzieliło może tysiąc lat, a ominęło to żyjącego dwa razy dłużej Rufusa? Dalej zaś, czytając własne świadectwo, Rzymianin doszedł do wniosku, że to on właśnie był Homerem, o czym świadczą filologiczne dowody. Kim więc był ten drugi, jak doszło i czy doszło do ­zamiany dusz? Posłowie przynosi tylko argumenty, że cały manuskrypt to apokryf, co zresztą podejrzewaliśmy od początku.

Ale na tym nie koniec. Jak łatwo stwierdzić, ohydni Nieśmiertelni pojawili się w relacji Rzymianina wprost z „Podróży do wielu odległych narodów świata”, gdzie noszą miano ­Struldbruggów. Wedle Jonathana Swifta „przedstawiali oni najbardziej żałosny widok, jaki kiedykolwiek oglądałem, a kobiety były obrzydliwsze niż mężczyźni. Prócz zwykłych zniekształceń, jakie przynosi bardzo późna starość, okrywa je dodatkowa nieopisana szpetota w proporcji do liczby przeżytych lat...”. A że nikt więcej ­Struldbruggów nie spotkał, autor relacji zyskuje trzecią tożsamość: musiał być przez czas pewien „kapitanem licznych okrętów”, Lemuelem Gulliverem. Czyli postacią literacką. Co też podejrzewaliśmy od początku.

Wszystko to jest niejasne, powikłane, nielogiczne, lecz także nie z tej ziemi, zawrotne, jątrzące wyobraźnię. Najbardziej ze wszystkiego opowiadanie „Nieśmiertelny” przypomina opisany w nim pałac w Mieście Nieśmiertelnych: „Obfitował w korytarze bez wyjścia, wysokie, niedosiężne okna, okazałe drzwi prowadzące do jakiejś celi czy studni, niewiarygodne, odwrócone schody z odwróconymi w dół stopniami i balustradami. Inne, zawieszone w powietrzu, przylegające do boku monumentalnego muru, umierały, nie prowadząc dokądkolwiek, po dwóch czy trzech zakrętach, w ciemnościach górnych kopuł”. Czysty Piranesi! Słowem, Borges stworzył literacki odpowiednik architektury koszmaru.

„Najszczersza z argentyńskich namiętności – snobizm”

Ale nie zapomnijmy o drugiej osobie z pierwszego zdania opowieści. Rolę statystów w swej prozie ­Borges z ­upodobaniem powierzał postaciom z tradycji rodzinnej, a zwłaszcza z własnego towarzystwa. Księżna de ­Faucigny-Lucinge zjawiła się już wcześniej w opowiadaniu „Tlön, Uqbar, Orbis Tertius” z „Fikcji”, gdy wśród przysłanej z Francji herbowej zastawy znalazła pierwszy obiekt z innego świata, pokrytą nieznanymi literami busolę. Myślałam wtedy ­(podobnie jak Georges Perec w LVI rozdziale „Życia, instrukcji obsługi”), że mowa o księżnej Liliane Marie ­Mathilde de ­Faucigny-Lucinge, baronowej ­d’Erlanger, jednej z najpiękniejszych kobiet lat 20., gwieździe haute couture, modelce ­„Vogue’a” ­(zobaczcie!), przyjaciółce Mana Raya, Leonor Fini i Salvadora Dalí, znanej jako „Baba”. Ale nie: buenoskie towarzystwo, do którego aspirował Borges, zdobiła urocza, rudowłosa (i stąd zwana La Colorada) Maria Lidia Lloveras, księżna dzięki małżeństwu z automobilistą ze stajni Bugatti i utracjuszem Bernardem de Faucigny-Lucinge z bocznej linii, który w parę lat przepuścił jej kolosalny posag. Jak Żyd Wieczny Tułacz nie całkiem jest Żydem, tak księżna – nie do końca prawdziwą księżną. Lecz to ona znalazła busolę i ona, wśród tysięcy innych niepotrzebnych rzeczy, kupiła „Iliadę” w przekładzie Pope’a. Właśnie takie jak ona stworzyły Borgesa.

W tym punkcie biografia „Borges. A Life” Edwina Williamsona (2004) podsuwa nazwiska pań z haute bourgeoisie, będących dla pisarza od połowy lat 30., odkąd porzucił awangardową poetycką młodość i wypadł z literackiej giełdy, oparciem towarzyskim, a nieraz finansowym. Stąd także zasłużona pod tym względem energiczna Niemka Ulrika von Kuhlmann pojawia się osobiście w opowiadaniu „Powtórna śmierć”. Wdzięczność wobec innych, jak choćby prowadzącej ekskluzywny salon Sary Diehl de Moreno Hueyo, zwanej ­Pippiną, kreolskich arystokratek Esther Zemborain de Torres Duggan i Susany Bombal, ­poetek Wally Zenner i Emy Risso ­Platero, ­małżonki bankiera ­Beatriz ­Bibiloni ­Webster de Bullrich, oczytanych Marty Mosquera Eastman i Luisy Mercedes ­Levinson, sióstr Cecilii i Delii Ingenieros, Alicii Jurado, Betiny Edel, a wreszcie żony najbliższego z przyjaciół, Bioya ­Casaresa, Silviny Ocampo, kwitują dedykacje. Na żadną dedykację nie zasłużyła natomiast siostra tej ostatniej, miliarderka i dyktatorka mód kulturalnych, Victoria Ocampo, która z czterdziestu olśniewających opowiadań Borgesa raczyła ogłosić w swym superekskluzywnym magazynie „Sur” (Południe) tylko dwa.

Gdy z nakładu wspaniałych esejów „Historia wieczności” (1936) rozeszło się w ciągu roku 37 egzemplarzy, Borges pojął, że musi sam postarać się o publiczność – nie czytelników na razie, bo nikt go nie rozumiał, lecz sympatyków, a raczej sympatyczki.

Już w latach 1933-34 zyskał pewną renomę jako zjadliwy recenzent nowości w „Revista Multicolor”, dodatku literackim do dziennika „Critica”, ale własny styl rozwinął dopiero w latach 1936-39 na łamach ilustrowanego dwutygodnika dla wytwornych dam „El Hogar” (Ognisko). Epatował tam czytelniczki szokującym doborem omawianych książek: raz były to dzieje indyjskiej sekty dusicieli, innym razem autobiografia Ludendorffa, to znów traktat o czwartym wymiarze czy pismo runiczne. Stał się salonową atrakcją, dostarczycielem dreszczyków. Lecz go zauważono.

Jako klasyczny ścichapęk, Borges co jakiś czas skrycie podrwiwał z ignoranckich zachwytów swoich protektorek. W „Deutsches Requiem” na przykład streszcza poemat fikcyjnego Dawida Jerusalema „Rozmowa Rosenkranza z Aniołem”, „w którym londyński szesnastowieczny lichwiarz usiłuje na próżno usprawiedliwić swe winy i nie przypuszcza, że sekretnym usprawiedliwieniem całego jego życia jest to, iż posłużył jednemu ze swoich klientów za wzór postaci Shylocka”. Spostrzeże się która? Ma się rozumieć, Borges, jak wszyscy ludzie wykształceni, był świadom, że za czasów Elżbiety I i Jakuba I nie było w Anglii ani jednego Żyda (może poza garstką maranów).

„Rozwiązanie zagadki jest zawsze mniej wartościowe od niej samej”

Dość zajrzeć do „Dziennika” Witolda Gombrowicza, by ujrzeć, jak ściga Borgesa gęba pisarza dla snobów. Ale nie jest pisarzem dla snobów, bo skrywa lęk. Tyleż metafizyczny, ile całkiem realny. W „Alefie” ilustruje go opowiadanie „Ibn Hakam al-Buchari zabity w swym labiryncie”. Istotnie, znajdziemy tam labirynt, dość niedawno wzniesiony w Kornwalii, a w roli Minotaura barbarzyńskiego władcę jakiegoś państewka w Sudanie. Obalony przez poddanych, zdołał on zbiec i zbudować w kraju niewiernych rozległą kryjówkę na wypadek, gdyby miał go dopaść niedobity kuzyn. Pewnego dnia został jednak znaleziony bez życia obok zwłok niewolnika i lwa, którzy go strzegli.


Czytaj także: Nieskończoność jako labirynt: Eliza Kącka o "Alefie" Borgesa


Wszystko to jest, rzecz jasna, stosownie malownicze. Twórcze rozumowanie odwraca jednak stan rzeczy. Trup króla był w istocie trupem króla, lecz nie osoby mieszkańca labiryntu. Za króla bowiem podał się w Anglii zdradziecki kuzyn, a jego labirynt miał zwabić mściciela w pułapkę: „Uciekinier nie ukrywa się w labiryncie. Nie wznosi labiryntu na przybrzeżnym wzgórzu, karmazynowego labiryntu, który dostrzegają z daleka marynarze. Nie potrzebuje go, bo labiryntem jest wszechświat. Dla kogoś, kto naprawdę chce się ukryć, Londyn jest lepszym labiryntem niż punkt obserwacyjny, do którego prowadzą wszystkie korytarze jakiegoś budynku”. Jest to wywód, by tak rzec, mimowolnie programowy, jak świadomie programową wizją splątanych tożsamości miał być „Nieśmiertelny”.

Prawdę o al-Bucharim ujawnia jednak spostrzeżenie, że czytamy pastisz bliskiego Borgesowi autora – Gilberta K. Chestertona. Większość śledztw jego księdza Browna rozpoczyna, zwykle o zmierzchu, wymiana zagadkowych zdań u stóp dziwnej budowli: osobliwie niskiego dworu, samotnej wieży, magazynu rekwizytów teatralnych, opuszczonego wesołego miasteczka, drapacza chmur, altany. Swych rozmówców ­Borges lokuje o zmierzchu pod niską i bezkresną, niegdyś czerwoną ścianą nadmorskiego labiryntu. Relację o dokonanej w nim zbrodni wieńczy dialog: „Nie pomnażaj tajemnic. Muszą być one proste. Pamiętaj o skradzionym liście Poe’a, pamiętaj o zamkniętym pokoju Zangwilla. – Albo złożone – odrzekł Dunraven. – Pamiętaj o wszechświecie”.

Posiadacz literackiego ucha z miejsca rozpozna tu dialog z Chestertonowskiej „Złamanej szabli”: „Gdzie człowiek mądry ukryje kamyk? – Na plaży. – Gdzie człowiek mądry ukryje liść? – W lesie”. Po czym ciąg dalszy ujawnia prawdziwy przebieg stoczonej kiedyś w Ameryce Południowej bitwy: „Gdzie mądry człowiek ukryje liść? W lesie. Co jednak zrobi, jeżeli w pobliżu nie ma lasu?”. Wniosek: „Posadzi las, żeby ukryć w nim liść”. Co w przekładzie na realia fabuły oznacza wydanie zbytecznej bitwy, by zwłoki ofiary zagubiły się wśród poległych.

Borges miał ten sam problem, co jego al-Buchari. I rozwiązał go po chestertonowsku. Sytuacja polityczna napędziła do Argentyny wielu niebezpiecznych konkurentów. Precedensy już były. Na przykład w 1936 r. zjawił się w ­Buenos Aires Ramón Gómez markiz de la Serna y Puig, gwiazda hiszpańskiej awangardy i człowiek towarzysko nieodparty, który ani myślał powrócić pod rządy caudilla Franco. W roku 1939 ­Victoria Ocampo przywiozła z Paryża szatańsko inteligentnego Rogera Caillois, który z miejsca jął się rozpychać w buenoskim literackim światku. Albo ten jakiś hrabia Gombrowicz, którego szczęśliwie udało się zdusić w zarodku. „Tajemnice muszą być proste”.

W oczekiwaniu rywali Borges wzniósł na widocznym miejscu swój labirynt – nie miejsce ukrycia, lecz pułapkę. Kto by się weń zapuścił, miał już nie wyjść, bo wewnątrz labiryntu Borges czuł się niepokonany. Tym labiryntem jest „Alef”.

„Każdy człowiek jest dwoma ludźmi i prawdziwy jest ten drugi”

Fabularne symetrie, proste i odwrócone, którym wiele uwagi udziela w posłowiu do najnowszego wydania „Alefa” Piotr Paziński, sprowadzić się dają często do pojedynku. Przy czym ciekawsze są te opowieści, gdzie antagonista jest niewidzialny. W „Domu Asteriona” narrację prowadzi Minotaur, a jego zabójca ma tylko tak zwane ostatnie słowo. „Czy uwierzyłabyś, Ariadno? – powiedział Tezeusz. – Minotaur prawie się nie bronił”. Opowiadacz mierzy się tu z mitologią. Identyczny zamysł przyświeca – już bez barwnego kostiumu – opowieści „Oczekiwanie”. W przypadkowej kryjówce wielkomiejskiego labiryntu niejaki Aleksander Villari oczekuje biernie po długiej ucieczce na morderców, a gdy nadchodzą, wcale się nie broni. W swym długim oczekiwaniu Villari co dzień przegląda gazetę w nadziei, że mordercy pomyłkowo zastrzelą jakiegoś innego, niewłaściwego Villariego.

Bez historycznego kostiumu obywa się też tytułowy „Alef”. Pracowite wprowadzenie objawia punkt osobliwy wszechświata, miejsce, z którego widać wszystkie istniejące rzeczy naraz, ale osobno. Punkt ten mieści się na dziewiętnastym stopniu schodów do piwnicy w domu pewnego grafomana, który w oparciu o ten cudowny ogląd spisuje od lat bezkresny poemat mający dać pełny opis wszystkiego. Posiadacz Alefa, „różowy, tęgawy” (w dawnym przekładzie Zofii Chądzyńskiej), „zajmujący podrzędne stanowisko w jakiejś nieważnej bibliotece na którymś z południowych przedmieść”, którego „działalność umysłowa trwa bez przerwy, równocześnie pełna pasji, przewrotna i pozbawiona jakiejkolwiek wagi”, obfitująca w „niekończące się, bezużyteczne analogie i czcze skrupuły”, wielce przypomina samego Borgesa. Jakże ktoś taki zdołałby opisać wszechświat? Borges rywalizuje tu z własną parodią, która w dodatku zyskuje nagrodę – taka przykrość spotkała go naprawdę.

Lecz Jorge Luis Borges na serio pojedynkuje się z samym Alefem, którego niewyczerpane bogactwo wtrącić musiałoby w rozpacz każdego pisarza. Chyba że jednak nie. „Milionom rozkosznych albo potwornych wydarzeń”, które „zajmowały ten sam punkt i nie nakładały się na siebie ani nie były przezroczyste” pisarstwo zdolne jest, owszem, stawić czoło. Nie myślę o Herodocie czy Aleksandrze Humboldcie, lecz o poetach. Oczywisty kandydat to idol młodego Borgesa, zawsze wspominany z estymą Walt Whitman, który miał taki właśnie poetycki program: opisać po kolei wszystko w całych bezkresnych Stanach Zjednoczonych. I nieźle sobie radził. Na starość, zwiedzając miejsca opisane przed laty z wyobraźni, na przykład Wielki Kanion, stwierdzał z satysfakcją, że wszystko się zgadza.

Z nim zatem mierzy się Borges, a także z jego literackim potomkiem, Archibaldem Olsonem Barnaboothem, miliarderem wzbogaconym na eksporcie guana, który od Lizbony po Moskwę opiewa Europę widzianą z okien pullmanów, luksusowych hoteli i jachtów. Tak to sobie ułożył jego twórca (1913), Valéry Larbaud: my wam (Europie) guano, wy nam (Ameryce Południowej) wrażenia. Lecz skąd w tej Borgesowskiej fantazji o cudownej wizji naocznego continuum taka zgryźliwość, ironia? Czyżby za figurami domyślnych Whitmana i Larbauda ukrywał się głębiej ktoś jeszcze?

Podejrzewam, że to rówieśnik i realny antagonista Borgesa, odwiedzający wciąż Buenos Aires i gromadzący na swych spotkaniach po sto tysięcy słuchaczy autor, który detalicznie opisał nie cały świat może, lecz Amerykę Południową z jej fauną, florą, ludami, historią i geografią – hymniczny i wulkaniczny Chilijczyk Pablo Neruda. W chwili wydania „Alefa” jego epos „Pieśń Powszechna” (1950) szykowano właśnie do druku.

„Awers i rewers tej monety dla Boga są jednakowe”

„Alef” szyfruje, sądzę, sporo osobistych rozterek autora. Być może ich dociekanie jest niedyskrecją. Ale niech to rozgrzeszy Zahir z opowieści pod tymże tytułem, gdzie (niczym mnie i tylu innych Borges) infekuje myśli i pamięć. Wbrew wielu komentarzom mistycznym, Evelyn Fishborn i Psiche Hughes w „A Dictionary of Borges” (1990) piszą zwięźle, że to arabskie słowo określa w Koranie (57, 3) jeden z atrybutów Allaha: „On jest Pierwszym i Ostatnim, Widzialnym (zahir) i Ukrytym (batim)”. A stąd „Dychotomia zahir i batim odzwierciedla dwie drogi interpretacji Koranu, gdzie zahir opiera się na czysto literalnej lekturze tekstu, batim poszukuje zaś głębszych, ezoterycznych znaczeń”. Myślę, że czytać Borgesa warto zarówno w trybie zahir, jak batim, i że nie miałby on nic przeciw temu. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka, literaturoznawczyni, krytyczka. Autorka dwóch książek akademickich („Stanisław Brzozowski wobec Cypriana Norwida” oraz „Lektura jako spotkanie. Brzozowski – tekst – metoda”) i trzech prozatorskich („Elizje”, „po drugiej stronie siebie”, „Strefa… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 28/2020