Albo Trójca, albo pchły

Trzeba mieć dużo odwagi, aby bliżej przyjrzeć się życiu zakonnemu. Tu nie wystarczy dziennikarska sygnalizacja, oparta na kilku wywiadach z aktualnymi lub byłymi zakonnicami różnych zgromadzeń.

30.01.2005

Czyta się kilka minut

Rozważania nad realizacją rad ewangelicznych w zorganizowanych wspólnotach są warte pogłębionych analiz - jednak bez dziennikarskiej sensacji, co zdarza się przy opisywaniu świata innego, odmiennego, mało zrozumiałego i źle rozpoznanego. Prasowy reportaż nie może być wolny od uproszczeń, a nawet popadania w stereotypy.

Większość przykładów w reportażach Katarzyny Wiśniewskiej stanowią potknięcia wynikające albo z ułomności natury ludzkiej, albo z błędów formacyjnych, a także z niewłaściwego ułożenia stosunków międzyludzkich w konkretnych wspólnotach. To nie są zagadnienia łatwe do przedstawienia czy zinterpretowania, zwłaszcza że w zamkniętych środowiskach rzeczy drobne, lecz często ponawiane, nieraz urastają do dużych problemów. Zagrożeniem bywa zewnętrzna monotonia życia i zespołowe powtarzanie przez lata określonych czynności. Zmarła przed niemal wiekiem zakonnica, żyjąca w jednym z polskich zgromadzeń nauczających, słusznie zauważyła, że ,,w życiu zakonnym jest albo Trójca święta, albo pchły". To głęboka mądrość, gdyż bez istotnego odniesienia do Boga - życie zakonne nie ma sensu.

Poręcze, nie pułapki

Dziejami polskich zgromadzeń i zakonów zajmuję się od blisko półwiecza. Gdy rozpoczynałam badania, z dużą nieufnością przyjmowano wszelkie wywody oparte na traktowaniu wspólnot zakonnych jako grupy socjologicznej, która podlega określonym prawidłowościom. W majowym numerze ,,Znaku" w 1966 r. opublikowałam refleksję o zakonnych pokoleniach formacyjnych i ich stosunku do założycieli. Uwagi dotyczyły głównie dziewiętnastowiecznych zgromadzeń czynnych, które posiadały szczegółowy cel zewnętrzny, stanowiący zwykle odpowiedź na konkretne zapotrzebowanie społeczne. Te rozważania wywołały wówczas znaczne poruszenie (łącznie z protestem żeńskiej konsulty zakonnej) ze względu na użycie świeckich narzędzi badawczych w stosunku do rzeczywistości sakralnej. Poza tym w PRL do kanonów zachowania należało powstrzymywanie się od wszelkich uwag czy wniosków krytycznych wobec Kościoła - i niepokój konsulty miał pewne uzasadnienie. Dominowało także przekonanie, że życie zakonne jest tematem tabu, którym mogą zajmować się wyłącznie osoby konsekrowane.

Rozważania Wiśniewskiej ukazały się w odmiennym kontekście historyczno-politycznym, na długo po zakończeniu Vaticanum II. Mimo upływu czasu podział między świeckimi i duchownymi pozostał jednak równie głęboki. Tym pierwszym nadal nie wolno zaglądać w życie tych drugich, tym bardziej się o nich wypowiadać czy oceniać ich postawy. Gdy ktoś owo tabu przełamie, stanowi przykład krytyki ,,bezczelnej inteligencji katolickiej", nawet jeżeli laikat chce powiedzieć czy zapoczątkować coś pozytywnego.

Niewątpliwie pozytywna jest sama refleksja wyrażona w trzech reportażach - i to wielostronna, znacznie bardziej całościowa niż moje rozważania z lat 60. Nie dotyczy bowiem określonej grupy wspólnot zakonnych w ich rozwoju historycznym, ale istoty wspólnotowego życia konsekrowanego hic et nunc. Aby jednak posiadała bezsprzeczną wartość, powinna zachować zarówno obiektywizm, jak i świadomość specyfiki środowisk, których dotyczy. Nie chodzi bowiem o strzelanie fajerwerkami przykładów dla postronnych mało zrozumiałych, gdyż wyrwanych z kontekstu życia, lecz o możliwie obiektywną analizę.

Najtrudniejszą kwestią do akceptacji w tym zakonnym tryptyku są nie tyle dość drastyczne przykłady rutyny bądź infantylizmu duchowego, ile brak określenia, co stanowi istotę trzech ślubów zakonnych. Różne przykłady można mnożyć i przytaczać zależnie od tego, co zamierza się przez nie dowieść czy pokazać. Z pewnością wśród nich będą również niepozbawione pikanterii, gdyż życie konsekrowane usiłują wieść ludzie naznaczeni wieloma ułomnościami. Jednak powtarzam: zabrakło refleksji, czym jest powołanie do życia konsekrowanego, gdzie śluby są rodzajem poręczy, a nie pułapek, w których przeważa kazuistyka. Niezmierną wagę ma w tym przypadku ewangeliczna prawda, że ,,Nie wyście mnie wybrali, ale ja was wybrałem" (J 15, 16).

Kres życia za parawanem

Co się zmieniło od czasu, gdy zaczęłam zajmować się problematyką zakonną? Przede wszystkim pokolenia, wraz z którymi znikło głębokie zróżnicowanie między siostrami pół-analfabetkami, zdolnymi do wykonywania prostych prac fizycznych, zarazem prezentującymi głęboką, choć naiwną pobożność - i tymi wykształconymi. Zlikwidowano podział na chóry i osobną dla nich formację nowicjacką. Na skutek nacisku Prymasa Stefana Wyszyńskiego zgromadzenia żeńskie zaczęły posyłać siostry na studia. Uśrednieniu poziomu intelektualnego nie towarzyszy niestety podniesienie poziomu kulturalnego i pogłębienie wiedzy religijnej. Wiele środowisk, z których przychodzą aspirantki, nie zapewnia formacji. Dobrze, jeżeli przed wstąpieniem kandydatka zetknęła się z jakąś wspólnotą religijną. To zresztą jednak nie zawsze szczęśliwe rozwiązanie, gdyż czasem duchowość wspólnoty jest bardzo odległa od duchowości zakonu, co rodzi dodatkowe rozdarcie.

Nie tylko kultura masowa utrudnia wypełnianie rad ewangelicznych. Poważniejszym problemem jest kryzys rodziny. Powołania kobiet z rozbitych rodzin przechodzą wiele trudności. Poza tym drastyczne ograniczenia i wieloletnie zakazy prowadzenia prac zadaniowych nie pozostały bez wpływu na rozwój zgromadzeń. Młodzież zakonna, latami pracująca z konieczności np. przy parafiach, nie znała właściwych swoim wspólnotom prac apostolskich. Powrót do pierwotnych zadań trwa dopiero od paru lat - ale przecież niektóre się zdezaktualizowały, pojawiły się również nowe wyzwania.

Trudno dziś nadążyć z fachowym, specjalistycznym przygotowaniem zawodowym tak, aby dane dzieło prowadzić siłami wyłącznie zakonnymi. W praktyce chodzi o coraz częstszą i bardziej pogłębioną współpracę zakonnic ze świeckimi. Ten problem istniał wcześniej; najlepiej rozwiązała go matka Elżbieta Czacka z Lasek. Na owe czasy był to fenomen - podziwiany, lecz niekoniecznie naśladowany. Dziś stał się regułą, z tym że brak wokół dzieł zakonnych istniejącego niegdyś ochronnego parawanu - szczególnego poszanowania i wyłączenia z otaczającej rzeczywistości, która obecnie coraz brutalniej wdziera się do ich wnętrza chociażby przez środki masowego przekazu. Zakonnice na co dzień muszą się stykać z pracującymi z nimi ludźmi coraz bardziej zlaicyzowanymi albo na drugim biegunie - przesiąkniętymi niezdrową dewocją. Prowadzenie życia konsekrowanego, którego wyznacznikiem jest wierność trzem ślubom oraz określonej duchowości, w przypadku zgromadzeń czynnych w coraz mniejszym stopniu realizuje się w zaciszu klasztornym, w coraz większym - w świetle jupiterów. Współpracujący lub sąsiadujący z placówkami zakonnymi ludzie wyrabiają sobie niejednokrotnie zupełnie mylne sądy o życiu konsekrowanym. Dlatego ważne byłoby przygotowanie cyklu rozważań, w których znalazłyby się zarówno głosy sióstr z różnych rodzin zakonnych, jak oczekiwania świeckich. Interesujące byłoby, jak same siostry z jednej strony i osoby świeckie z drugiej - widzą miejsce wspólnot zakonnych w obecnym świecie.

Trzeba pamiętać, że szacunku dla sióstr habitowych nie wzmacnia powszechny (również w kręgach kościelnych) zwyczaj zwracania się per siostrzyczko, co nie jest tylko familiaryzmem, gdyż tkwi w tym element niedojrzałości czy infantylizmu. Wszakże do ojców zakonnych nie przyjęło się zwracać - ojcaszku, zaś do kapłanów - księżulku. Na drugim biegunie jest utrzymywana w korespondencji forma per wielebna lub nawet - przewielebna, co trąci archaizmem. Od sióstr oczekuje się zwykłego zachowania bez żadnych ekstrawagancji, jednak zarazem wskazującego na to, co dla zakonnicy naprawdę ważne. Niesmak budzi np. brak uszanowania dla Sanctissimum, pospieszne i byle jakie przyklękanie. Zakonnice pracujące w środowiskach świeckich powinny mieć świadomość, że do przeszłości odchodzi samoistny szacunek dla habitu jako znaku sakralnego. Istotne, aby nie stał się w odbiorze społecznym dziwnym strojem, ale by coś ważnego wyrażał, o czymś świadczył. Bo nie chodzi o to, aby grać rolę zakonnicy, lecz nią być.

Ewa Jabłońska-Deptuła jest historykiem, emerytowanym profesorem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Zajmuje się problematyką historii kultury, zwłaszcza historii kobiety i rodziny, dziejami zakonów oraz zgromadzeń zakonnych męskich i żeńskich, badaniami nad religijnością oraz świadomością religijną i patriotyczną w XIX i XX w.

  • LISTY

Nie takie proste

Dziwić się należy, że tocząca się od tygodni na łamach “TP" dyskusja o zakonnicach i zakonach żeńskich... dziwi kogokolwiek. Przecież siostry są cząstką żywego organizmu Kościoła, w tym przypadku - polskiego. Prosta logika podpowiada, że skoro organizm żyje, w jego funkcjonowaniu muszą zaistnieć - od czasu do czasu - problemy. Logika podpowiada również coś innego: porównanie konsekrowanych osób płci żeńskiej i konsekrowanych płci męskiej. Ci drudzy (wyłączając zakony kontemplacyjne, np. kamedułów) poddani są - codziennie - ostrej weryfikacji wiernych świeckich, którzy stykają się z nimi głównie dzięki Mszy św. (jak jest sprawowana, jakie są homilie lub kazania) oraz w trudzie spowiadania.

Siostry - nawet te, które uczą od przedszkola po uniwersytet - siłą rzeczy w mniejszym stopniu podlegają takiej zewnętrznej weryfikacji. W przypadku klasztorów żeńskich trudno jest zatem - co wynika właśnie z owego mniejszego styku ze świeckimi - usłyszeć podpowiedzi z zewnątrz (co nie znaczy, że ich nie ma). Wspólnoty żeńskie najczęściej zdane są na siebie, z przełożoną włącznie, a zewnętrzne wizytacje nie zawsze zdołają rozwiązać nabrzmiałe problemy wynikające m.in. z różnic pokoleniowych lub wykształcenia.

Świat sióstr, podobnie jak cały Kościół (semper reformanda) powinien żyć w duchu stałego procesu przyglądania się wierności własnemu charyzmatowi, a krytyka, choćby bolesna czy wręcz niesprawiedliwa, może w tym przecież tylko pomóc.

Daleki jestem (krótkość listu o tym świadczy), by uzupełniać kompetentne (a na szczęście różniące się od siebie) wypowiedzi jezuitów Stanisława Morgalli i Jacka Prusaka. Tymi kilkoma zdaniami chciałbym wyrazić zdziwienie czym innym niż siostry będące autorkami listów do redakcji, a konkretnie listu - autorstwa Przełożonych Wyższych - “Protest i żal" (“TP" nr 3/2005). Dziwię się, że dla sióstr wszystko jest tak piękne, jasne i proste. “Za fotelem przełożonej też może siedzieć diabeł" - słyszałem wiele razy jeszcze jako świecki student z ust księdza kardynała Bolesława Kominka.

O. JÓZEF PUCIŁOWSKI OP (Kraków)

Zło opisane

Ponieważ “Tygodnik" zbiera cięgi za opublikowanie artykułów Katarzyny Wiśniewskiej, chciałabym donieść, że istnieją i tacy czytelnicy jak niżej podpisana, którzy cenią Was m.in. za podejmowanie trudnych tematów i stawianie prawdy wyżej od poprawności. Nawet jeśli opisane zachowania są marginalne, to i tak wołają o refleksję nad ich przyczynami i podjęcie odpowiednich działań. W opublikowanych listach zakonnic uderza mnie, niestety, wielki żal do “Tygodnika" z powodu ujawnienia patologii przy całkowitym braku tegoż żalu do ich sprawczyń.

Jeżeli postanowiłam wtrącić się do dyskusji, to dlatego że nikt z dyskutantów nie podniósł kwestii chyba zasadniczej - ludzkiej krzywdy. Jeżeli młoda dziewczyna idzie do klasztoru pełna dobrej woli i zaufania do swych przełożonych, a opuszcza go głęboko rozczarowana i psychicznie rozbita, to stała się wielka krzywda. Jeżeli inna siostra trwa w zakonie pomimo opisanych praktyk, to można podziwiać jej samozaparcie, ale nie zmienia to faktu, że ktoś ją krzywdzi. Dla człowieka świeckiego jest rzeczą niepojętą, jak w takim miejscu jak klasztor mogą być tolerowane zachowania, których nie toleruje się wśród przyzwoitych, zwykłych ludzi. Jeden z czytelników pisze o dwóch dobrych siostrach z Lasek. Dobrych zakonnic jest z pewnością wiele, ale nie usprawiedliwia to w żaden sposób tego, co dobre nie jest. Uważam, że “Tygodnik" postąpił słusznie publikując teksty Katarzyny Wiśniewskiej, ponieważ zło opisane i nazwane jest zawsze trochę mniej groźne.

Wanda Paszewska (Warszawa)

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2005