System wykorzystywania zakonnic buduje się małymi kroczkami

MONIKA BIAŁKOWSKA, TEOLOŻKA: Zakonnica często sama nie potrafi uchwycić momentu, w którym łamane jest jej człowieczeństwo.

27.09.2023

Czyta się kilka minut

Fasada
/ KATARZYNA MIRCZAK

ARTUR SPORNIAK: Aneksem do Pani rozmów z byłymi zakonnicami, które właśnie się ukazały w WAM-ie, jest ankieta „Czy grupa, w której jestem, jest sektą?”. Zakon może się aż tak wypaczyć?

MONIKA BIAŁKOWSKA: Wiem, że mówienie o cechach charakterystycznych sekt i zamieszczenie formularza Dominikańskiego Centrum Informacji o Nowych Ruchach i Sektach było ryzykowne. Może zostać odebrane jako niesprawiedliwe. Ale to jest obiektywna ankieta. Jeśli w danym domu zakonnym siostry będą potrafiły wytłumaczyć, dlaczego nie da się ich porównać do sekty, to super! To ważne, bo gdy słuchałam opowieści byłych sióstr i zestawiłam je z tym formularzem, przy wielu pytaniach musiałam postawić odpowiedź „tak”. Jeśli jakieś siostry wypełnią ankietę i powiedzą: „tak, ale...”, to niech wytłumaczą to „ale...”. A gdy wyjdzie im po prostu „tak”, niech się zgłoszą do Dominikańskiego Centrum i poproszą o pomoc.

Takiego obrotu sprawy pewno nie będzie się spodziewała pełna entuzjazmu młoda dziewczyna, ­wstępująca do zakonu, bo chce oddać swoje życie Jezusowi.

Dla mnie ważny jest motyw zdrady, którym się od początku manipuluje – dziewczyna będzie przestrzegana, że jeżeli kiedyś wystąpi, to będzie tylko i wyłącznie jej wina. A tak nigdy nie jest. Podobnie jak w rozpadającym się małżeństwie, wina leży zwykle po obu stronach. Czasem w zakonie może się okazać, że ludzkie więzy, wymagania, ograniczenia i coś, czego na pewno Pan Jezus od nas nie chce, stają się przeszkodą w realizacji więzi z Nim. Ktoś przychodzi do zgromadzenia przekonany, że ślubuje Jezusowi, a okazuje się, że musi wypełnić masę często absurdalnych warunków.

Wszystkie byłe siostry, z którymi Pani rozmawia, przeszły terapię. Ona była kluczem do książki?

Nie. Szukałam po prostu byłych sióstr, a te terapie były post factum dowodem na to, że rozmawiam z kobietami, które nie działają już pod wpływem bólu, gniewu czy chęci odwetu. Nie załatwiają jakichś spraw z zakonem. One poszły dalej. Zbudowały swoją nową tożsamość i mają już nowy świat – z mężem, z dziećmi. Cieszyłam się, że rozmawiamy z dystansu, z poziomu intelektualnej refleksji.

Ale pisze Pani: „W czasie ­słuchania historii byłych sióstr wiele razy ­zapalała mi się czerwona lampka”.

Bo zdarzało się, że one same nie zdawały sobie sprawy, iż to, co się wydarzyło, jest też jakimś nadużyciem. Np. niesprawiedliwą jest praktyka, żeby siostry do złożenia ślubów wieczystych czekały dziesięć albo więcej lat. Bo to znaczy, że pracują na rzecz zgromadzenia przez dziesięć albo dłużej lat i ktoś im w każdej chwili może powiedzieć: „Odchodzisz!”. Inne czerwone lampki: wykorzystywanie sióstr do fizycznej pracy ponad jakiekolwiek normy, a czasem zupełnie bez sensu. Jeszcze kilkanaście lat temu do nowicjatu przychodziło wiele dziewczyn i żeby nie siedziały bezczynnie, wymyślano im całą masę drobnych prac. Dzisiaj nowicjuszek jest mniej, ale zakres prac się nie zmniejszył. Nikt mnie nie przekona, że racjonalne i potrzebne jest to, żeby co tydzień z refektarza zbierać wszystkie solniczki i pieprzniczki, myć je i napełniać na nowo. Nikt we własnych domach tak nie robi.

Zastrzegam jednak, że motywem wskazywania takich sytuacji, które z zewnętrznego oglądu wywołują zaniepokojenie, choć wewnąrz zakonów są przyjmowane jako normalne, nie jest chęć poprawiania życia zakonnego – nie mam do tego kompetencji jako osoba świecka. Chciałabym tylko podać punkty do dyskusji.

Pojawiają się też poważniejsze problemy – np. przemoc psychiczna.

Jeżeli rzeczywiście trafi się przełożona, która będzie miała skłonności psychopatyczne albo będzie w jakiś sposób chora, albo z silnym pragnieniem władzy, albo zmanipulowana jeszcze przez osobę trzecią – np. jakiegoś księdza, ojca duchowego – to mechanizmy przemocowe mogą się pojawić. Wtedy są bardzo niebezpieczne, dlatego że siostry często nie mają wentyla bezpieczeństwa. Szokujące dla mnie było, że w jednym ze zgromadzeń klauzurowych siostrom nie wolno było rozmawiać ze spowiednikiem poza wyznaniem mu swoich grzechów. Taka siostra już nie ma komu powiedzieć, że coś się dzieje nie tak.

A kierownik duchowy?

Tam kierowniczką jest współsiostra. Poza tym osoby z zewnątrz są kontrolowane. Powszechne jest wyznaczanie jednego albo dwóch spowiedników – siostry nie mogą same sobie wybrać, do kogo chcą chodzić do spowiedzi. Gdy do tego dołożymy, że to przełożona decyduje i zaprasza, który ksiądz w danym domu będzie głosił rekolekcje, oraz że są księża i zakonnicy, o których wiemy, że się ich nie zaprasza do żeńskich zgromadzeń pod pretekstem „on nie rozumie życia zakonnego”, bo zwraca siostrom uwagę, że coś się dzieje nie tak, to mamy wtedy odcięte wszystkie drogi ewentualnej interwencji.

Ostatnio dostałam maila z informacją, że kogoś zaczepiła na ulicy siostra ze ­zgromadzenia klauzurowego i prosiła o pomoc, bo w środku dzieją się nadużycia. Jestem skłonna przyjąć, że może dojść do takiego aktu desperacji. Zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę, że np. korespondencja w niektórych zgromadzeniach również bywa kontrolowana.

Nawet po ślubach wieczystych?

Oczywiście nie powinna być. Zresztą siostry tak są nauczone, że są kontrolowane, iż nawet po nich nie odważą się napisać niczego krytycznego. Ten system kontroli tak bardzo wchodzi w głowy, bazując na lęku i obawach, że nawet po ślubach wieczystych siostry boją się rozmawiać.

Miałam pomysł, by weryfikować opowieści byłych sióstr opowieściami sióstr, które zostały w zgromadzeniach. Próbowałam kilka razy i zawsze kończyło się tym, że zakonnice nie zgadzały się na nagrywanie i na publikację, albo jak się już zgadzały na nagrywanie, to potem zabraniały mi się na nie powoływać.

O czym to świadczy?

O strachu i silnym przekonaniu, że na zewnątrz nie wolno powiedzieć o tym, co jest złe. W zakonach wciąż funkcjonuje jako lektura formacyjna „Savoir-­-vivre siostry zakonnej” Pellegrino Ceccarellego wydany po polsku w 1985 r. Tam jest m.in. nakaz, że na zewnątrz buduje się dobry wizerunek zgromadzenia. Nawet jeśli dzisiaj już nie jest to coś, co się wprost mówi młodym dziewczynom, siostry przychodzące do zakonu w latach 80. czy 90. ubiegłego wieku tak zostały uformowane.

W pewnym momencie mojej kariery dziennikarskiej powiedziałam sobie, że nie będę więcej pracowała z siostrami, po prostu szkoda mojego czasu. Bo kiedy jadę i rozmawiam, to one najpierw są sympatyczne i wychodzi z tego fajny tekst. A potem przychodzi autoryzacja, po której dostaję zupełnie inny tekst, który przypomina ulotkę powołaniową. I to robi się niestrawne – ja tego nie chcę dawać swoim czytelnikom. Mam wtedy wrażenie, że ktoś buduje przed nami pewną dekorację o życiu zakonnym, a nie mówi nam prawdy o nim.

Z czego to się bierze?

To jest dokładnie to samo, z czym jeszcze do niedawna mieliśmy do czynienia w całym Kościele – obowiązywał zakaz mówienia o nim źle. Tyle że jeśli chodzi o biskupów i księży, ostatnio ta piękna fasada runęła. A w żeńskich zgromadzeniach dekoracja jest wciąż utrzymywana.

Oczywiście za tą dekoracją może być różnie. Czasem za murami klasztornymi rzeczywiście mogą być szczęśliwe i dobre siostry, ale nawet te szczęśliwe i dobre będą nam się pokazywały w dziennikarskich wywiadach trochę inaczej, pobożniej. Język w autoryzacji stanie się bardziej wzniosły, zostaną wykasowane wszystkie żarty, bo siostra się przecież nie śmieje, ona uważa na wypowiedzi, bo jest zawsze nieco ponad świeckimi.

Mówienie o złu za murami klasztornymi nie jest po to, by wywołać skandal albo atakować życie zakonne. Jest po to, aby stanąć w obronie ludzi, którzy za tymi murami są krzywdzeni. Owszem, mogą być szczęśliwe siostry, ale jeśli gdzieś obok jest jedna, dwie albo trzy, które cierpią, to nie możemy mówić „ale przecież są szczęśliwe zakonnice!”. Niesławny dominikanin Paweł M. czy ks. Andrzej Dymer w swoim życiu na pewno zrobili wiele dobrych rzeczy. Jeżeli ktoś gdzieś robi wiele dobra, to nie neutralizuje ono tego zła, które dzieje się przy okazji. Dziewczyny, które odeszły z zakonów, twierdzą, że szczęśliwych sióstr jest mało, ale tego – tak naprawdę – nie ma jak sprawdzić.

Pisze Pani, że siostrom odbierana jest wewnętrzna wolność – łamane jest ich człowieczeństwo.

Dla mnie zaskakujące i mocno niepokojące były rzeczy, z których nie zdawałam sobie sprawy, np. dziewczyny mówią: „Jak odeszłam ze zgromadzenia, nie wiedziałam, co chcę zjeść, bo dostawałam jedzenie zawsze gotowe i nie potrafiłam określić, na co mam ochotę”; „Kiedy byłyśmy w zgromadzeniu, nie miałyśmy żadnych marzeń”.

Ktoś może się dziwić: dlaczego one sobie pozwalają na takie traktowanie? Dlaczego nie reagują, gdy tracą samosterowność? Ale tak działa system w zakonach. Przyznam, że trochę się tego słowa boję, bo to by znaczyło, że ktoś nim steruje, tymczasem ten system zbudował się sam – na zasadzie małych kroczków. Najpierw są detale, o które nie warto toczyć wojny, np. jednej z pań w aspiranturze mistrzyni zabroniła robić zdjęcia z lampą błyskową, choć tylko z nią mogły się udać – okazało się, że w ten sposób sprawdzała jej posłuszeństwo. Więc nie warto rezygnować z życia zakonnego z powodu tego, że ktoś nakazuje zrobić bezsensowną czynność. Dalej: ktoś uważa, że źle jem kanapkę; ktoś czyta moje listy; ktoś przegląda moje osobiste rzeczy... W niezauważalny sposób narasta coraz więcej drobnych zdawałoby się nadużyć, i nie odnajdę takiego momentu, w którym granica złamania mojego człowieczeństwa została przekroczona.

Ale przykładów na absolutne posłuszeństwo wcale nie musimy szukać w książce „Savoir-vivre siostry zakonnej”. Znajdziemy je w arcydziełach duchowości, jak „Apoftegmaty ojców pustyni” czy u św. Teresy z Ávila. Kiedyś dla „doświadczenia posłuszeństwa” pewnej wykształconej siostry nakazała jej posadzić w ogrodzie ogórka, który dostała na obiad. Siostra zapytała tylko, czy ma posadzić go na sztorc, czy w poprzek. „Poszła tedy i zasadziła go, ani na chwilę nie dopuszczając myśli, że niepodobna, aby nie usechł; to jedno miała na myśli, że działa przez posłuszeństwo i służy Chrystusowi i ślepe to posłuszeństwo zagłuszyło jej rozum przyrodzony, iż pewna była, że czyni rzecz najrozumniejszą” – komentuje święta.

To zakonnicy – a więc osoby, które znają życie zakonne, ale z perspektywy męskiej – uświadomili mi, na czym polega sens absolutnego posłuszeństwa. Rezygnacja z własnej woli i poddanie się pod ślepe posłuszeństwo jest potrzebne np. podczas spowiedzi skrupulanta, czyli wtedy, gdy jest konkretny problem. Wówczas spowiednik mówi takiej osobie: „Zaufaj mi w pełnym posłuszeństwie. Nie przychodź co tydzień do spowiedzi, tylko raz na miesiąc, a przez ten cały czas możesz przystępować do komunii, a ja twoje ewentualne grzechy biorę na moje sumienie. Bądź w tym ślepo posłuszny!”. Czyli to jest środek wychowawczy podjęty we wzajemnej umowie z jasno określonym celem: w tym przypadku chodzi o wykształcenie konkretnej ważnej zdolności.

Natomiast jeżeli rozmawiamy o posłuszeństwie z mężczyznami w zakonach, to oni mają dzisiaj zupełnie inną jego koncepcję. Posłuszeństwo musi być rozumne i dialogowane – czyli oparte na rozmowie z przełożonym. Już po oddaniu mojej książki do druku trafiłam na książkę bp. Józefa Sebastiana Pelczara, kanonizowanego przez Jana Pawła II w 2003 r., o wskazówkach dla sióstr zakonnych. Pisze on, że posłuszeństwo przełożonej powinno być całkowite, ślepe i nie ma żadnej możliwości dyskusji – bo ona przekazuje wolę samego Chrystusa. Koniec, kropka. Mam wrażenie, że w wielu żeńskich zakonach ten schemat ciągle obowiązuje.

Na przykład?

Najbardziej bulwersująca sytuacja, o której w rozmowach z byłymi zakonnicami usłyszałam, pochodzi sprzed 20 lat. Działo się to w zgromadzeniu klauzurowym w klasztorze uważanym za jeden z najbardziej konserwatywnych. Moja rozmówczyni usłyszała, że wolą Bożą jest, aby siostra dzisiaj była osłem, a bycie osłem polegało na tym, by zakonnica jadła na podłodze z drewnianej miski przywiązana do stołu. Nie możemy się zgodzić na to, żeby to mogła być wola Boża. Posłuszeństwo jednak ma granice.

Wydawałoby się, że do zakonu idzie się po to, żeby duchowo się rozwijać. A przypadki, które Pani opisuje, pokazują, jak człowiek pozwala się duchowo, psychicznie, ale też fizycznie niszczyć, np. wyczerpującą pracą.

Tej anegdoty chyba nie zamieściłam w książce. Do pewnego klasztoru przyjechała przed Wielkanocą przełożona generalna i powiedziała: „Drogie siostry, chciałam wam ogłosić wspaniałą nowinę: Pan Jezus zmartwychwstanie, nawet wtedy, gdy nie umyjecie wszystkich okien”. Te słowa okazały się wyzwalające. My, w świeckich domach też czasem odpuszczamy sobie umycie wszystkich okien, bo ważniejsze jest, byśmy na święta byli wszyscy razem. Zaskakujące były te opowieści byłych sióstr, które mówiły, że na Wielkanoc nie były w stanie przeżywać Triduum – zasypiały, bo były tak padnięte. To jest bez sensu!

Jeżeli chodzi o rozwój duchowy, też słyszałam od moich rozmówczyń: „Nie miałam czasu na modlitwę”; „Nie miałam siły na modlitwę”; „Odklepywałam, co musiałam”; „Dopiero po wyjściu z zakonu z powrotem zaczynałam się modlić”. Przyznawały, że masa pracy oddalała je od Jezusa.

Co do rozwoju intelektualnego, to niech nikt sobie nie robi złudzeń, że pójdzie do zgromadzenia, żeby się rozwijać w tym aspekcie. Formacja teologiczna z reguły nie jest na wysokim poziomie. O studiowanie siostry mogą prosić, ale szansa, że będą studiowały to, co jest ich mocną stroną i w czym będą się mogły rozwijać, jest nikła, bo na studia siostry są wysyłane, gdy jest taka potrzeba. Jeżeli do tego dołożymy czytanie tylko tych książek, które są w klasztornej bibliotece i za pozwoleniem przełożonej, brak dostępu do internetu, do bieżącej prasy, to nie ma co marzyć o jakimś sensownym intelektualnym rozwoju.

Czy Pani się spodziewa, że „Siostry” staną się obowiązkową zakonną lekturą?

Obowiązkową na pewno nie. Natomiast wiem, że już gdzieniegdzie dotarły i są po cichu czytane.

Zastanawiam się, jak można próbować tę zakonną rzeczywistość uzdrawiać.

Rozmawiajmy! Tak weszły zmiany w całym Kościele. W pewnym momencie dyskusja na zewnątrz Kościoła – np. o pedofilii wśród jego członków – stała się tak poważna, że wewnątrz nie można już było udawać, iż nie ma problemu. Musimy rozmawiać z siostrami – i tymi, co odeszły, i tymi, co zostały, bo nikt z zewnątrz nie zreformuje życia zakonnego. Tym bardziej że taka reforma wymaga przede wszystkim zmiany mentalności, a nie prawa.

Silniejszym od rozmowy bodźcem dla Kościoła w sprawie pedofilii były procesy sądowe. Czy precedensowy proces o mobbing wytoczony przez byłą zakonnicę jakiemuś zgromadzeniu nie zdziałałby więcej?

Przyznam, że pytanie o procesy pojawiło mi się w kontekście łamania praw człowieka w zakonach żeńskich. Ale moim celem było podanie punktów do dyskusji, a nie wzywanie do wytaczania procesów sądowych. Sama chętnie poczytałabym następną książkę, np. napisaną przez jakiegoś prawnika, który powiedziałby, jakie siostry mają możliwości, na co się mogą powoływać, w jakich sytuacjach dochodzi do łamania prawa i jak temu przeciwdziałać, żeby najsilniejsze zakonnice nie odchodziły, a te słabsze, które nie mają dokąd wracać, żeby w zakonach nie cierpiały. ©℗

Monika Białkowska,/ ROBERT WOŹNIAK / ARCHIWUM PRYWATNE

MONIKA BIAŁKOWSKA – dziennikarka, doktor teologii fundamentalnej, laureatka Nagrody Dziennikarskiej „Ślad” im. bp.  Jana Chrapka w 2022 r. Ostatnio ukazała się jej książka „Siostry. O nadużyciach w żeńskich klasztorach”(WAM, Kraków 2023).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 40/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Fasada