Afera taśmowa

Reżyserowi „Miles Davies i ja” w wielu momentach udaje się uczynić z utworów jazzowego mistrza narracyjne tworzywo i spoiwo.

05.09.2016

Czyta się kilka minut

Don Cheadle – filmowy Miles Davis / Fot. Materiały dystrybutora
Don Cheadle – filmowy Miles Davis / Fot. Materiały dystrybutora

Pastelowa okładka płyty „Someday My Princess Will Come” z 1961 r., a na niej tacka z kokainą – takim skrótem filmowa antybiografia muzycznego geniusza podsumowuje jeden z najbardziej burzliwych okresów w jego życiu.

Album zdobi uśmiechnięta fotografia pierwszej żony Milesa Davisa, Frances Taylor, i to jej duch unosi się nad całym filmem, w którym melodramat spotyka się z awanturą, sensacją, komedią i wreszcie – z podkolorowaną opowieścią o muzyku. Całkiem sporo jak na jeden film. Za mało jak na hołd złożony artyście, którego utwór wysłano niegdyś w kapsule czasu jako wizytówkę dokonań ziemskiej cywilizacji.

Nie ma wątpliwości, że Don Cheadle grający Davisa i reżyserujący film o nim wielbi bezgranicznie twórczość swego bohatera. Debiutujący za kamerą amerykański aktor („Hotel Ruanda”, „Miasto gniewu”) robi wszystko, by wyglądać jak Miles, mówić jak on (słynna chrypka) i jeszcze samodzielnie grać na trąbce (instrument do nauki sprezentował mu sam Wynton Marsalis). Robi też wiele, by opowieść o kilkunastu latach z życia twórcy „Kind of Blue” jak najbardziej uatrakcyjnić. Okazuje się to siłą, a zarazem słabością filmu, który ogląda się świetnie, o słuchaniu nie wspomniawszy; sam Davis jako artysta i człowiek pozostaje jednak postacią niezgłębioną, zaledwie anegdotyczną.

To nie przypadek, że częściej widzimy go na ekranie z giwerą niż z trąbką. Główna intryga filmu dotyczy bowiem zmyślonego epizodu z drugiej połowy lat 70., kiedy to Davis po pięciu latach milczenia walczy z wytwórnią płytową Columbia o wykradzioną mu taśmę z nagraniem studyjnym. Niezbyt fortunnie spolszczony tytuł „Miles Davis i ja” wskazuje też na tego drugiego – fikcyjną postać dziennikarza magazynu „Rolling Stone”, niejakiego Dave’a Bradena (w tej roli Ewan McGregor), który usiłując napisać mocny artykuł o milczeniu mistrza, zostaje wplątany we wspomnianą aferę z taśmą. Czy pośród tylu konfabulacji jest jeszcze miejsce dla samego Milesa Davisa?

Scenarzyści nawet nie próbują udawać, że nakręcili film biograficzny. Kolejne bijatyki i pościgi folgują bardziej wielbicielom kina akcji czy nawet kina gangsterskiego. Bardziej niż muzyczny fenomen interesuje twórców krewki zabijaka, zaborczy i niewierny mąż oraz człowiek oddany licznym nałogom. Film zaspokaja pod tym względem gusta raczej plotkarskie niźli muzyczne, choć trzeba przyznać, że stroni przy tym od taniego obrazoburstwa i nie szczędzi nam momentów zabawnych.

Reżyser tłumaczy w wywiadach, iż jego zamiarem było oddanie przede wszystkim dzikiej energii drzemiącej w Davisie i jego muzyce. Zaufał jednak zbytnio gatunkowym konwencjom, które tę dzikość po prostu bezpiecznie skanalizowały. Powstał film dynamiczny, seksowny i gładki – nawet wówczas, gdy pokazuje wewnętrzne rozedrganie bohatera. Tak też przedstawiony w nim został Nowy Jork lat 70., ze swym posthippisowskim rozpasaniem, wszechobecnym rasizmem i zbójnickimi metodami panującymi w przemyśle muzycznym. Bliżej mu do dekadenckich klimatów głośnego serialu „Vinyl” niż żywego organizmu miejskiego (większość zdjęć kręcono zresztą w Cincinnati).

Największą zasługą Cheadle’a, prócz doskonale imitacyjnego aktorstwa, jest twórcze podejście do ścieżki dźwiękowej, która przy całym swoim bogactwie nie spełnia w filmie wyłącznie funkcji ilustracyjnej. Reżyserowi w wielu momentach udaje się uczynić z utworów Davisa narracyjne tworzywo i spoiwo. Rwana, rozgrywająca się na dwóch planach czasowych historia, skupiona głównie wokół małżeństwa z Frances, podąża za rytmem jazzowej frazy, buduje miękkie przejścia między teraźniejszością i przeszłością. Brawurowo zmontowana została sekwencja, w której Miles próbuje odzyskać swoją muzykę, a równolegle w retrospekcjach walczy o swą dawną muzę. Desperacja artysty „dzisiaj” i obłęd zazdrosnego męża „wczoraj” dopełniają się w gorączkowej improwizacji z „So What”, które towarzyszyło Cheadle’owi podczas pisania tych scen.

Poprzez swój rozrywkowy charakter „Miles Davis i ja” z pewnością przyczynia się do popularyzowania muzyki mistrza. W tym sensie można powiedzieć, że Cheadle wykonał kawał dobrej roboty. Niechaj jednak wierni wyznawcy Milesa, zmęczeni atrakcjami związanymi z „aferą taśmową” i popularyzatorską misją filmu, nie opuszczają sali kinowej zbyt pośpiesznie. W samej końcówce reżyser przygotował bowiem i dla nich smakowity bonus. Kryje się w nim sugestia tego, czym mógłby być ten film. ©


​MILES DAVIS I JA (Miles Ahead) – reż. Don Cheadle. Prod. USA 2015. Dystryb. UIP.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyczka filmowa „Tygodnika Powszechnego”. Pisuje także do magazynów „EKRANy” i „Kino”, jest felietonistką magazynu psychologicznego „Charaktery”. Współautorka takich publikacji, jak „Panorama kina najnowszego”, „Szukając von Triera”, „Encyklopedia kina”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2016