Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Właściwie nie wiem, kim jestem.
Moi bliscy już dawno umarli, a kiedy żyli
nie wiedziałam, że to takie ważne:
wypytać się o wszystko - o kolor włosów
pradziada po kądzieli, karnację młodszego stryja
zamęczonego w Dachau, oczy starszego,
co zginął nad Londynem, zapach łąk pod Wilnem,
gdzie dziadkowie moich dziadków spacerowali
wiosną i jesienią, i jaki był stamtąd widok
na ich miasto w śniegu. No i jak miał na imię
tamten lekarz-oficer polowego szpitala w Pińsku,
stracony później w Katyniu, w którym moja matka
potajemnie się kochała. - Była wtedy wojna,
ani bandaży, ani środków znieczulających, a oni,
ci młodzi żołnierze, prosili o pomoc i umierali
na moich rękach - mówiła.
Skąd mogłam wiedzieć, że już wtedy,
kilka lat przed moim urodzeniem, pękło jej serce.
I kiedy rodził się mój brat, ja - prawie sześcioletnia -
nie mogłam zrozumieć, czemu dokoła jest
tyle krwi. Może to nie była tylko jej krew, a ona
wodziła palcem po ścianie, nic nie mówiąc,
jakby chciała tam zapisać jakąś niewypowiadalną
poprawkę do historii wszechświata.
Czemu nie mogę być w jej pamięci,
w przestronnym domu jej dzieciństwa albo
w głębi niebieskich tęczówek ojca, tak jasnych,
że wciąż widzę w nich nieskończoność,
a nie dół, w który trzydzieści sześć lat temu
spuszczono jego trumnę. Niedługo
będę miała tyle lat, ile on nie skończył, bo umarł
tamtej wiosny dwa tygodnie przed swymi urodzinami.
Czy urodzić się, znaczy zawsze
być skazanym na niemoc serca, bo kto potrafi
tak kochać, by uchronić najbliższych przed amnezją?
Nie wiem, kim oni byli, nie wiem,
kim sama jestem, kim jest moja córka
i czy jej nieśmiertelna dusza zatańczy gdzieś-kiedyś
z duszą tego, który woził mnie starą WFM-ką
po drogach Ziemi Chełmińsko-Dobrzyńskiej.
Wtedy, w dzieciństwie, ta kraina wzgórz
morenowych, dorodnych pól, jezior i miast
z rzędami paradnych kamienic, i z kościołami
z czerwonej cegły zdawała mi się czymś, co się nigdy
nie opatrzy, nie odejdzie w czarną jamę niepamięci.
Bo jestem jej przypowieścią, tak jak ona
jest przypowieścią mnie. Ktoś nas oślepił? okradł?
okaleczył? że nie możemy już patrzeć sobie w oczy
i mówić: jesteś piękna - kobieto, ziemio - trwaj!
Tak niepodobna
To nie te same turkawki,
które karmiła za oknem moja matka.
Też tam kiedyś mieszkałam: z widokiem
na starą topolę o liściach jak zielon e serca.
Jesienią były złote. Płowoszare ptaki z ciemnymi
obrączkami na szyi co dzień przynoszą
pod moje nowe okno matczyną troskę o ziarno
dla ich tamtejszych sióstr i braci.
Ile ptaków śpiewa w duszach moich zmarłych?
Zeszły z nimi do grobów, czy pozostały gdzieś
w przestworzach jak drżące liście ściętej onegdaj
topoli? Wciąż przecież widzę tamto drzewo -
jest więźbą horyzontu: wszechświat stoi
wokół jego pnia i konarów. A w jego liściach
zawodzą turkawki mojej matki. Więc i ja
- gdy stąd odejdę - zostanę śmiechem, płaczem
w czyichś oczach i uszach, czyjejś czułej mowie
aż do jej skonania? Potem
zjawią się tutaj inne drzewa, inne ptaki -
tak uwikłane we wspólną pamięć, tak podobne
do tamtych. I tylko ja - tak niepodobna -
całkiem się w końcu temu światu
wywikłam? Wytracę?
Tadeusz Różewicz
Imię ma ludzkie z odrobiną ciała.
Resztą zawładnęło słowo.
Słowo wędrowne, bez skrzydeł u ramion,
grzebie pazurkami w ziemi jak kura zielononóżka.
Pamiętam z dzieciństwa te kury:
odgrzebują kamyk, dziobią go wytrwale
bez żadnego zysku.
Kamyk jego poezji nie raz już stanął mi w gardle,
aż stał się płaskorzeźbą - niewypowiedzianie piękną.
Noszę ją w sobie, kołyszę: Czasem góry zasłaniają
To
co jest za górami
trzeba więc przesunąć góry.
Poeta jest istotą religijną, powiedział inny Poeta,
przyjaciel tego, który słucha deszczu,
tęskni za bielą śmierci i słowem wiersza
przesuwa góry.
Droga do nieba jest kamienista, a to, co tak lśni
na horyzoncie, to gałęzie bezlistnych brzóz.
Tadeusz Różewicz jest bezlistną brzozą,
bieli się jej korą, różowieje jej gałęźmi
w promieniach wciąż płonącego słońca.
Jeśli go dotknę, zamienię się w popiół.