Fasola patrzy na księżyc

Urszula Zajączkowska, botaniczka i poetka: Dlaczego człowiek odpoczywa patrząc na zieleń? Bo w niej siedzieliśmy miliony lat. Dlaczego znaki „stop” są czerwone? Bo mamy wypalone w głowach, że czerwona jest krew.

01.07.2019

Czyta się kilka minut

 / RAFAŁ SIDERSKI DLA „TP”
/ RAFAŁ SIDERSKI DLA „TP”

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Opowiedz o tym ważnym patyku.

URSZULA ZAJĄCZKOWSKA: Cholera, który tu teraz wybrać? Wiem. To się działo w Wołominie. Mam siedem lat. Włóczymy się z bratem po niechcianych kątach, gdzie biegają szczury i sikają ludzie. Tam rośnie klon jesionolistny, drzewo, które szybko się rozpada i kruszy, jest traktowane jak chwast, zielony chłam, bo nigdy nie będzie wielkie i romantyczne jak dąb Bartek. Wdrapuję się po nim, by wejść na dach komórki i łamię mu gałąź. Robi mi się jej ogromnie żal. Idę do ojca, by mi dał bandaż. Związuję złamaną gałąź. Po jakimś czasie wracam, odwijam opatrunek. I widzę, że gałąź się zrosła. Czuję, że cały świat mi wybaczył!

Niebywałe.

Lubiłam też wspinać się na brzozę rosnącą pod naszym blokiem i długo na niej siedzieć. Gdy mama mnie wołała, byłam cicho, bo po co iść wtedy spać? A w liceum, po lekcjach, albo w czasie nich, rzucałam plecak i wdrapywałam się na stary dąb rosnący przy drodze do lasu. Siedziałam tam, jak ćma zlewając się z jego korą. Nikt mnie nie widział. I wiesz, ja to wszystko wciąż robię, chowam się w chaszczach, w nocnych chęchach ­Wołomina, w badylach sterczących, całkiem nieładnych i pobrudzonych.

By podglądać świat?

By posiedzieć w kołtunach krzaków lub na drzewie, i naprawdę więcej nic. Pobyć w tym wzajemnym niedopowiedzeniu, niezrozumieniu. Można tak długo. Drzewo cię nie skrzywdzi. Nie będzie się tobą bawić nigdy, nie okłamie cię, nie obwini swoim bólem, nie będzie cię używać. Bo właściwie dlaczego kora i liść są dostępne dla ludzkiej dłoni? Dlaczego one cię nie ranią, nie zabiją? A przecież mogłyby!

W „Patykach, badylach” piszesz o tym: to dlatego, że kora popełnia samobójstwo.

Jak przyglądasz się drzewom, to właściwie poza liśćmi i kwiatami patrzysz właśnie na to, co popełniło samobójstwo. Niemal każdy skrawek drzewa zabił się. Komórki drewna, komórki kory były kiedyś pełne życia. Zabijając się, pozostawiły tylko swoje ścianki komórkowe, bo właśnie tak będą mogły drzewu służyć. Kora nie może być nadczuła, musi być zasłoną od świata, od suchego powietrza. Uderzenie w nią nie może jej zbyt łatwo ranić, bo życie dzieje się pod nią. Jest tam łyko, które przewodzi cukier, hormony i inne rozmaitości biochemiczne. I tak w pewnym momencie, w tym witalnym łyku, pojawiają się komórki, które budują tam swoisty mur, odcinając łyko od wszystkiego, co je żywiło. Więc umiera ono z głodu, staje się martwicą. Popatrz, tu mam taką korę, ona ma około 500 lat. Echo życia, które pięć wieków temu, jako łyko, przewodziło cukier. Trzymasz więc w ręce coś z tamtego czasu – z tamtego światła, z tamtego powietrza.

Jak się przytulasz do tej kory siedząc na drzewie, co jeszcze czujesz?

Zapach, szelesty, podmuchy. Delikatne drgania pnia poruszanego wiatrem. Tak jak człowiek przytula się do człowieka i czuje ruch klatki piersiowej, to tutaj czuć oddechy drzewa – przetaczające się masy powietrza bijące w koronę. Poruszasz się razem z nią. Ptak blisko usiądzie i nawet się tobą nie zdziwi. Po pewnym czasie i ty nie dziwisz się już ptakiem.

A z brzozy pod moim blokiem widziałam rozmaite rzeczy, które się dzieją na balkonach – codzienność złożoną z drobnych historii. Wtedy jeszcze nie doceniałam tych detali życia ludzi. Z punktu widzenia wiedzy przyrodnika to też jest coś ładnego, że obok siebie żyje jeden gatunek, wykazuje się pewną ufnością i otwartością – pokazuje ci rozwieszone pranie i to, że z mlekiem wraca do domu. Ktoś podleje kwiaty w oknie. Uwolni z domu swoje potomstwo, które bawić się będzie z tobą na podwórkach wymyślonych specjalnie dla niego.

A wystarczy iść na łąkę, na której toczy się niewidoczna dla ludzkiego oka walka o przetrwanie, by zrozumieć, że to wielka łaska dla gatunku Homo sapiens, że ma umiejętność dogadywania się i szanowania wspólnej przestrzeni.

Różnie z tym bywa.

Wiadomo, że jest na świecie zło, albo raczej brak miłości. Ale spójrz tylko na kawałek miasta w stanie pokoju, a jest ich na świecie zdecydowana większość. Homo sapiens mija się na ulicy, mówi sobie dzień dobry, to coś znaczy, gładki chodnik został stworzony dla naszych nóg i dla kogoś obok. Mamy też biblioteki, a tam rozmaite historie w zrozumiałym języku, wydrukowane na opłatkach papieru z miazgi z drzew. Kto inny to robi na świecie? Wyłącznie my. Dlatego lubię rano iść w tłumie do metra, lubię te potoki naszego gatunku i że jestem z nimi też ja.

No dobrze, ale jak drzewo, na którym tak lubisz siedzieć, reaguje na Ciebie?

Dość chłodno. Ale mnie nie bije, jakoś przyjmuje, choć bez wzruszenia. W pewien sposób chyba też ufa, skoro mogę tam wejść. Wciąż nie wiem, czy przyroda jest na nas obojętna, czy raczej nieskończenie otwarta.

Obojętna? Przecież liście nie lubią ludzkiego dotyku. Mocno to akcentujesz w „Patykach...”.

Nie lubią dotyku, bo są bardzo czułe, właściwie nadczułe na otoczenie. Nie posiadają systemu nerwowego, który by szybko dał im sygnał, gdzie znajduje się sama roślina i co się z nią dzieje. Rzeczywistość czują całym ciałem. Ciężko jest być rośliną, ciężko się odwracać ku temu, co jest jej potrzebne, a od tego, co rani, w świecie gwałtownych przemian i ciosów z zewnątrz.

Czyli?

Popatrz, teraz bardzo swobodnie podnoszę i zginam rękę, a dla rośliny taki ruch odbywa się przez wzrost – jedna jej część rośnie bardziej, a druga mniej lub w ogóle. Niedawno przeprowadziłam badanie, postanowiłam, że będę dotykać pokrzywę, roślinę, która wytworzyła w swoim ciele włoski parzące po to, by właśnie jej nie dotykać. I ta głaskana pokrzywa nie urosła. Teraz odbędą się nad tym studia anatomiczne, geometryczne, genetyczne itd.


Czytaj także: Zamieszkiwanie świata - Michał Sowiński o twórczości Urszuli Zajączkowskiej


Drugi eksperyment przeprowadziłam na dyni. Kiedyś jedną zostawiałam w pracowni, by żyła sobie, jak chce, więc szwendała się po laboratorium jak kot. Zauważyłam, że swoimi wąsami czepnymi chwyta się rozmaitych rurek, bo chciała rosnąć w górę, a że to był tak silny uścisk, musiałam niektóre wąsy odcinać, by w laboratorium pracować. Pytanie, jakie sobie zadałam, to dlaczego dynia nie dotyka siebie, nie wspina się po sobie? Wąsy czepne położyłam na jej łodygę. W ciągu godziny wszystkie uciekły, jakby dotykały czegoś niechcianego, wręcz obrzydliwego.

Pokrzywa, dynia – interesują Cię rośliny marginalizowane przez innych naukowców.

Szukam blisko siebie. Na pewno nie zajmuję się tzw. rośliną modelową – Arabidopsis thaliana, czyli rzodkiewnikiem pospolitym. To najsmutniejsza roślina na świecie. Sekwencja jej genomu znana jest od prawie 20 lat, od tego czasu powstało o niej kilkadziesiąt tysięcy prac z każdego uniwersytetu na świecie. Jest tysiące mutantów Arabidopsis. Bo naukowcy lubią sprawy wtłaczać w sztywne ramy, także po to by – jak napisał Carl Friedrich von Weizsäcker w książce „Jedność przyrody” – pokazać, że sama nauka ma sens, by empirycznie udowodnić, że empiria działa. Ja wieję z tego jak najdalej.

Dlaczego naukowcy to robią?

Bo taka jest mechanika nauki. Arabidopsis, jak każda roślina, ciężką robotą przodków dotarła do momentu, w którym tak właśnie wygląda. Botanicy zmieniają jej geny – wypracowane mechanizmy wzrostowe, obronne, ponownie wystawiając je na próbę. Bo chcą prostych hipotez i szybkich, logicznych odpowiedzi. Ale ja wolę się zgubić gdzie indziej. Oczywiście wiem, że moja postawa to underground naukowy i że z takim podejściem nie podobam się kolekcjonerom naukowych punktów, bo wolę studiować pokrzywę, stokrotkę, szyszki sosny i wiatr, ryzykując, że nie dostrzegę tam niczego nowego. Ale nie potrafię inaczej. Na pewno jednak nie będę dotykać umęczonej Arabidopsis.

Czy pokrzywy, stokrotki, szyszki, dynie cierpią mniej?

Wszystko, co żyje, jakoś cierpi, ale staram się w czasie moich badań tego cierpienia nie powiększać. To, w jaki sposób roślina umiera, też coś o niej mówi. Ale człowiek nie zajmuje się tym dlatego, że nie ma z tego korzyści. W atlasach o roślinach czytasz, jakie roślina ma wymagania, by rosnąć najszybciej, ale nie jest napisane nigdy o tym, jak umiera. A przecież tak różnie to się dzieje. Mięta walczy do końca, nawet jak się przełamuje łodyga i od połowy już gnije, to jeszcze jakaś wątła niteczka wody ciągnie się do jednego listka na szczycie, który wciąż się rusza.

A paprocie umierają błyskawicznie, ale za to gdzie indziej ukrytą mają nadzieję na przyszłość – kłącze. To co, że gnije liść, kiedy rdzeń życia i wszystkie geny zasupłane są w brudnawe zawiniątko schowane w mrokach gleby.

A gdy zrywasz liść melisy, by ozdobić torcik, to już w trzy minuty po tym zapadają się jej nawodnione komórki skórki. Coś podobnego dzieje się z twarzą człowieka po zgonie, jakby jego twarz była liściem – zapadają się oczy, odpuszczają mięśnie.

Oj tak.

Śmierć to jest przeogromne przeistoczenie materii w coś absolutnie elementarnego. W świecie lasu odbywa się cicho i daje bardzo ładny zapach ściółki. Lubimy go. W tym pachnidle gnijącej materii czujemy się nad wyraz spokojni. Czy to nie jest dziedzictwo, że przez wieki byliśmy w lesie? Dlaczego człowiek odpoczywa patrząc na zieleń? Bo w niej siedzieliśmy miliony lat. Dlaczego boimy się czerwieni, więc znaki „stop” są czerwone? Bo mamy wypalone w głowach, że czerwona to jest krew.

W lesie pełne ręce roboty ma grabarz pospolity. Piszesz, że dzięki niemu „zwierzęta lasu nie muszą myśleć, co się będzie działo potem”.

Jego domem są zwłoki zwierząt. Okopuje je dookoła, zapadają się przez to w ziemię i znikają do pewnego etapu rozkładu. Potem przychodzą inni i inni do tych innych.

Jedna studentka zaniosła trupki kurczaków do lasu – obserwowała rozkładające je leśne owady. Olśniło mnie, gdy patrzyłam na padliny kur zmieniające się w gnijące truchło, a potem w czyste kości. Przeprowadzała to badanie z zachwytem w oczach. Przez 10 dni po padlinie została czyściutka ziemia. Patrz, jakie to jest piękne.

Ehm.

Sprzątanie ciał, demontaż ich i swobodny rzut tych atomów w przestrzeń, jest boskie. To dzieje się cały czas. A nam wciskana jest narracja życia, to, że musisz się stwarzać, budować, doskonalić, trwając, jak trup Lenina, w nieskazitelności naskórka. Dlaczego? A może mi się podoba, że moja skóra jest w gorszej formie niż u Lenina? I że stan ten będzie się pogarszał...


Czytaj także: Urszula Zajączkowska: Piękno muchy


Ewa Domańska w książce ,,Nekros” pisze, że coraz częściej myśli się o tym, by ludzkie ciało po śmierci ponownie zwrócić naturze, bez trumien i na prostych cmentarzach w lesie. Ludzka ingerencja w naturę dotarła nawet do poziomu naszych zwłok. Kładą nas w lakierowaną trumnę, wyściółka w niej jest z folii, poduszeczki z plastiku. A my modlimy się tylko o dusze?

Mówisz tak, jakby śmierć nie była Ci straszna.

Od dawna jestem gotowa na to, że mogę umrzeć, ale staram się tego nie robić dlatego, że są ludzie, którzy mnie kochają i których ja tak bardzo kocham.

Nie wierzę w to Twoje oswojenie śmierci.

Oczywiście łatwo jest tak mówić w momencie, kiedy nie zajrzysz śmierci w oczy. Jednak ja nie wierzę, że cierpienie uszlachetnia. Pracowałam w hospicjum i teraz tak myślę. Ból, na który nie ma leków, gnębi i sprowadza do dna. Tarza człowieka i cicho się jego męczarni przygląda. To opiekunów i pielęgniarzy często uświęca, ale też nie zawsze. Więc gdy przychodzi śmierć, to może być to wreszcie ulga, prawda? Niczego już nie trzeba, oddajesz się.

Ziemi?

Nie wiem, co z duszą, ale co do atomów, które pożyczyłaś od setek tysięcy martwych innych, to właśnie wtedy, gdy mówisz światu „cześć” – oddajesz je. Czasem życie przypomina mi wypożyczalnię atomów dla zmaterializowania niepokojów serca. Ludzie coś piszą, budują, myślą, mówią, kochają się, gnębią, a potem umierają, coś po nich zostaje, ale czasem naprawdę nic. Atomy są już kogoś innego.

Niedawno napisałam wiersz ,,Czarna sukienka”. Mam go w telefonie, przeczytać?

Czytaj.

,,Całość mnie była zawsze, / nigdy, wszędzie, nigdzie. / Miliardy lat, brak mnie. / Więc tęsknię za tą swoją matką, / za jej czarną sukienką, w której ukryć się można było na wieki. / Po coś mnie tu strąciła? / Trzeba tylko ciągle zamykać oczy”.

Aż mnie przeszły ciarki.

Chcesz czekoladkę?

Nie, dziękuję.

Widzisz, ludzka perspektywa czasu przysparza nam mnóstwo kłopotów w opisie życia, bo patrzymy tymi swoimi oczami i trudno nam to robić inaczej.

Widać to, jak człowiek mówi o uchodźcach ludzkich albo roślinnych. Nie chcemy ich. W przypadku roślin wyznaczyliśmy sobie nawet cezurę. Są te, które pojawiły się u nas do XV wieku, a dziś uznaje się je już za prawie nasze, jak np. chaber, oraz te, które przymigrowały do nas po XV wieku, więc są nazwane gatunkami obcymi, jak np. niecierpek drobnokwiatowy. Czytam, że takie trzeba wytępić, bo niszczą polską florę.

Ale polećmy na Księżyc – wtedy świat zobaczymy inaczej. Ziemia to żywa skóra, którą jest otoczony rdzeń kuli. Mozaika przeistoczeń. Ból człowieka tworzy mu aureolę zataczającą głowę ciemną mgłą. Ludzie starają się nie czuć tego bólu, dali sobie wcisnąć, że muszą być szczęśliwi. I to przekonanie rodzi prawdziwe zniewolenie. Dlaczego szukasz? Po co? Daj spokój.

Ula, litości... Nikt nie chce cierpieć.

Nikt nie chce, ale każdy chyba jakoś cierpi. Wielu wtedy jest nieczułych na inne cierpienie, bo swojego ma dość, ale też nie ma ochoty się z nim rozprawić. Pielęgnujemy uważność, ale wyłącznie tę skierowaną na siebie. Nie mamy uwagi na resztę istnienia – czy to jest drugi człowiek, paproć czy żuk. Liczę się tylko ja. Nie pracujemy razem jako społeczność, chowamy się za swoimi parawanami, używamy ludzi, gdy są nam potrzebni, ale tak naprawdę ten obok nie liczy się nic. Możemy pieprzyć hasła o wolności narodów, o ochronie przyrody, a poniżać pojedynczego człowieka. Wtedy w takie ideały ja już nie wierzę.

Ty miałaś szczęście spotkać na swojej naukowej drodze profesora Barlowa, który bynajmniej nie chował się za parawanem.

Poznałam go przypadkowo – przez zachwyt jego pracą odkrywającą, że ruch liścia fasoli jest skorelowany z pozycją Księżyca na niebie. Krótko mówiąc, chodzi o to, że liść nie jest wyłącznie częścią rośliny podlegającej ziemskim wpływom, ale że ma także silne związki z czarnym, zimnym kosmosem. Olśnienie!

Bardzo chciałam porozmawiać z Barlowem, ale nie wiedziałam, jak do niego podejść – krępowałam się okropnie. W końcu napisałam do Joachima Fisahna z Instytutu Maxa Plancka, a on od razu przekazał wiadomość do profesora Barlowa. I ten do mnie napisał, że czeka na jakieś pytania. Ojej! Na moje pytania? Tak zaczęła się nasza dzika praca. Kilka listów dziennie. Wideotransmisje z laboratorium. Kiedyś opowiadał mi, jak w Oksfordzie rozmawiał z noblistami, którzy dostali nagrodę za badania nad czarną dziurą. W pewnym momencie przerywa i mówi: „Lecę, bo robię dżem ze złotych pomarańczy”. Zdążyłam zapytać: „Czym się różnią złote pomarańcze od innych?”. On: „No przecież kolorem!”. Dostałam zdjęcie piany kipiących garnków, a z nim pytania o geometrie świata, supły, fazy gwiazd i książki.

Podsuwał mi porządne lektury, dopytując, co o nich myślę. On mi odkrył ­Goethego, którego dotąd znałam wyłącznie z ,,Cierpień młodego Wertera”. Co za obciach! – myślę teraz. A to był przecież wytrawny botanik, zajmujący się optyką i naturą światła. Goethe odbył podróż po Włoszech, gdzie poszukiwał prarośliny-pramatki – budując na tym koncepcję życia w ogóle.

Barlow tłumaczył też moje wiersze – ja pisałam po angielsku, a on przekładał je na poetycki angielski. Był bardzo wymagający co do języka, jakim się opisuje świat. Nie bał się łączenia języka humanistyki z językiem nauki i wciąż miał w sobie bardzo prosty i czysty zachwyt.

Bardzo się przed nim popisywałam i starałam się mu zaimponować. Śmierć Barlowa jest dla mnie tak smutnym doświadczeniem, że rzeczywiście wciąż w nią nie wierzę. Umarł nagle dwa lata temu, miał ponad 80 lat.

Nigdy się nie spotkaliśmy, nie zdążyliśmy, choć mnie wołał. Odwiedzę go niedługo w Bristolu, gdzie jest jego grób. Ukształtował moje spojrzenie, obdarzając całą mnie nieziemskim zaufaniem. Będę to miała pod skórą już zawsze.

Jesteś współtwórczynią Gaju Pamięci Wołomińskich Żydów, który został otwarty w czerwcu tego roku. Powiesz coś o tym?

Jako dzieci mieliśmy lekcje WF-u na stadionie miejskim Huragan. Żaden nauczyciel nam nie mówił, gdzie tak naprawdę biegamy. A w czasie wojny było tam getto, dla trzech tysięcy mieszkańców miasta. Większość wywieziono do Treblinki, ponad 400 zamordowano na miejscu.

Ta ziemia skrywa szczątki ludzkich ciał i nasiąkła krwią cierpienia. Kiedy dowiedziałam się o getcie, dotarło do mnie, że lepiej znam historię Londynu niż Wołomina. Zaczęłam studiować portal ­ dawny.pl. I szok, a przede wszystkim ogromny wstyd za to nasze milczenie, za to, że zapomnieliśmy o wołomińskich Żydach. Rok temu zorganizowaliśmy Marsz Pamięci, było ponad sto osób, szliśmy wokół stadionu.

Potem pojawił się pomysł, by stworzyć Gaj Pamięci. Mam problem z każdą tablicą i każdym kamieniem, na których wyryto wybrzmiały ludzki dramat: czytasz, co się tam wydarzyło, i nic nie możesz z tym zrobić, tylko z tym bólem odejść. Chciałam więc, by to była dobra przestrzeń dla człowieka, by ona się o niego zatroszczyła, swoją łagodnością zajęła się tym smutkiem. By były tam drzewa, ławki i spokój. Tak się stało. Miasto nam pomogło i wspaniała pani burmistrz Elżbieta Radwan. 21 brzóz i trzy ławki. Stoi skromny cokół z białego piaskowca, na którym wykuliśmy, co tu się z ludźmi działo i że pamięć o nich będzie żyła. Jest też wiersz Jerzego Ficowskiego – rok temu pani Elżbieta Ficowska podarowała nam go, byśmy go czytali podczas Marszu, a na otwarciu Gaju, miesiąc temu, już sama była z nami. Mam mnóstwo wdzięczności dla wszystkich ludzi, którzy pracowali, wspierali nas.

A co się stało z topolami, które rosły na stadionie?

Te drzewa były zanurzone w ziemi, na której ginęli ludzie, więc ich cząstki były w tych topolach. Bałam się dotykać ich kory. A ponieważ konary topoli się łamały, wnętrze pni były zgniłe, zaczęły umierać – drzewa zostały pocięte, poszły do spalenia. Sama napisałam na to papier, naukowe argumenty, by wyrażono zgodę na wycięcie. To ja się tam podpisałam, że tak trzeba, i do dziś tego żałuję. Trzeba było je zostawić, by się tam rozłożyły w spokoju. ©

 

URSZULA ZAJĄCZKOWSKA (ur. 1978) jest poetką i botaniczką. Adiunktka w Samodzielnym Zakładzie Botaniki Leśnej SGGW w Warszawie. W 2014 r. zadebiutowała tomikiem poezji „Atomy”. W tym samym roku wraz z grupą artystów stworzyła projekt artystyczny Cambium Killers, który jest wyrazem sprzeciwu wobec punktowego systemu oceny w nauce. Na początku 2017 r. ukazał się jej tom „minimum”, nagrodzony Nagrodą Kościelskich. Marginesy wydały właśnie jej eseistyczną książkę „Patyki, badyle”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2019