Ach, ta zwykła demokracja

Żeby dziś słowo odniosło medialny sukces i pojawiało się w wywodach intelektualistów i publicystów, musi zawierać przedrostek "post". Ten prefiks nie oznacza jednak zwykłego następstwa czasowego. "Post" zapowiada, że do lamusa zostają odesłane pewne fundamenty dotychczasowego myślenia czy działania. Postmodernizm ogłaszał koniec klasycznej metafizyki, a dziś - czyż życie nie jest brutalne? - sam postmodernizm jest już "post"...

18.02.2008

Czyta się kilka minut

Postpolityczność to koniec podziału na prawicę i lewicę. Kres sporów odmiennych grup interesów, które przecież drzemią w społeczeństwie i których konflikty są bodaj jedyną demokratycznotwórczą siłą. Postpolityczność jest więc - w ujęciu tych, którzy ją wytropili, i jej nie lubią - zwycięstwem konsensu, porozumienia i dialogu, który zabija demokrację, gdyż niweluje społeczne antagonizmy.

Co jest przeciwieństwem postpolityczności? Mocny projekt polityki ideologicznej. Polega on na jasno i prosto formułowanych interesach oraz ich obronie. Lewica ma być lewicą, prawica prawicą. Tak rozumiana polityka nie zna słowa "porozumienie", w pogardzie ma spokój społeczny, a kompromis uważa zawsze za zgniły. Prawdziwej polityki nie uprawia się po to, by tworzyć warunki do realizacji szczęścia obywateli i całego społeczeństwa, ale by je kształtować podług wcześniej sformatowanych projektów politycznych.

Czy rzeczywiście lekarstwem mającym wyleczyć nas z postpolitycznej nudy jest powrót do polityki ideologicznej?

Jednym głosem

Polska znajduje się w szponach postpolityczności. Przejawem tego jest zwycięstwo PO. Szerzenie się politycznego cynizmu i populizmu, którego symbolem jest Donald Tusk. Ponad połowa Polaków daje się nabrać na jego "politykę miłości", a w rzeczywistości jest to powrót do quasi-normalności - obietnic bez pokrycia, medialnych uśmiechów premiera, który chce zadowolić wszystkich, miękkiego dyskursu społecznego i kontynuacji neoliberalnych rozwiązań w sferze ekonomicznej.

Kto jest krytykiem tak rozumianej polityki? Strzały padają z dwóch różnych stron. Na prawicy postpolityczność Tuska dojrzał politolog Marek Migalski: "Tusk od dłuższego już czasu próbuje uprawiać postpolitykę - prezentuje się w uśmiechach, komplementach, wyrazach uznania dla przeciwników" ("Matrix Donalda Tuska", "Rz", 19 listopada). A potwierdził ją naczelny "Rz" Paweł Lisicki, który komentując exposé Tuska pytał retorycznie: "(...) czy Tusk, używając tak miękkiej retoryki, nie proponuje w istocie polityki postpolitycznej, w której zostaje ona zredukowana do administrowania i zarządzania? W której konflikty o wartości, idee, o wizje rozwoju nagle znikają, a społeczny podział i jego autentyczność staje się czymś nienaturalnym, szkodliwym i niemal wstydliwym?" ("Miraż postpolitycznej polityki", "Rz", 24 listopada).

Zadziwiająco podobny typ argumentacji, bijący w postpolityczność PO, znajdziemy w tekstach publicystów nowej lewicy. Sławomir Sierakowski uważa, że rządy Tuska to "koniec polityki i wejście w epokę postpolityczną. Gdzie zamiast demokratycznej rywalizacji różnych idei politycznych, uwagę mas przykuwa się marketingowym instrumentarium, a za program służy worek z puzzlami po starych ideologiach" ("Tusk naprawdę czeka na cud", "GW", 24 listopada). Wtóruje mu Kinga Dunin: "Rządy PO to trumf postpolityczności, fałszywej normalności, która spycha na margines rzeczywiste konflikty i zamazuje interesy" ("Europa", nr 50/07).

Co tu daje do myślenia? Pod tezami Dunin mógłby się podpisać Lisicki i vice versa. To bodaj pierwszy przypadek, kiedy i "prawdziwa prawica", i "prawdziwa lewica" śpiewają w jednym chórze.

Czas wykluczenia

Postpolityczność dla autentycznych lewicowców, i autentycznych prawicowców jest nie do przyjęcia, gdyż zabija demokrację. Przeprowadźmy więc myślowy eksperyment i zobaczmy, jak wyglądałaby polityka, gdyby postulaty zwolenników demokracji antagonistycznej się ziściły.

Przypuśćmy, że jakimś cudem minimalną przewagą głosów wybory w Polsce w 2012 r. wygrywa ta prawdziwa lewica. Z lewicą u nas jest problem taki, że trudno ją zidentyfikować. Co prawda, istnieje środowisko nowej lewicy skupione wokół "Krytyki Politycznej", ale jej działacze i publicyści koncentrują się raczej na krytyce: społeczeństwo jest niedojrzałe do prawdziwej rewolucji, a programy partii naiwne i podobne. Tyle że - jak zauważył celnie lewicowy filozof Fernando Savater - "jeśli ktoś uważa, że w sprawach ważnych partie za mało się różnią, nie ma innej drogi, jak stworzyć własną partię i przekonać do niej wyborców".

Załóżmy jednak, że w końcu do władzy dochodzi lewicowy rząd z prawdziwego zdarzenia. Co się dzieje? W pierwszej kolejności lewicowa rewolucja obejmuje zmiany światopoglądowe: rząd liberalizuje ustawę aborcyjną i refunduje środki antykoncepcyjne. Legalizuje związki homoseksualne, być może z prawem do adopcji. Nauczanie religii znika ze szkół, wydziały teologiczne z uniwersytetów. Kościół przestaje być partnerem społecznym i wraca tam, gdzie jego miejsce, czyli do zakrystii. Co do kwestii ekonomicznych - lewicowy rząd na pewno nałożyłby wyższe zobowiązania podatkowe.

Każdy z tych pomysłów napotykałby oczywisty opór prawicy i jej elektoratu. Doszłoby do krwawej bitwy, w której część społeczeństwa niepodzielająca przekonań i wiary lewicowego rządu, miałaby prawo czuć się wykluczona. A co się dzieje, kiedy lewica traci władzę (a wcześniej czy później każdy ją traci) i przejmuje ją radykalna prawica?

Mamy rewolucję, tyle że prawicową: rząd mówi "stop" aborcji i "stop" finansowaniu z budżetu antykoncepcji. Do szkół wraca religia, Kościół staje się ponownie partnerem społecznym. Prawicowy rząd zmniejszałby też obciążenia podatkowe itd. Próbkę tego, jak może działać ekipa, która kompletnie ignoruje głos opozycji i pogardza obcą jej ideowo częścią społeczeństwa, zafundował nam PiS. I przegrał.

Antagonizmy są dobre, ba, konieczne, gdy trwa kampania. Jednak po wyborach trzeba zawiązać - zawsze kruchą - umowę społeczną, by dało się pokojowo współistnieć. Nie można bez przerwy trwać na barykadach. Polacy to rozumieją i bronią się przed radykalnie zideologizowaną polityką. Po pierwsze dlatego, że w jej wyniku duże grupy społeczeństwa są wykluczane z życia publicznego. Po drugie, gdyż społeczeństwo w rękach zideologizowanych rządów, nieskorych do najmniejszego nawet kompromisu, traktowane jest jak worek kartofli, który można przerzucić raz w prawo, raz w lewo.

Jeśli Polacy popierają rządy "gładkiego Tuska", to nie dlatego, że on im się tak bardzo podoba i naiwnie sądzą, iż da się zaprowadzić wieczną politykę miłości. Polacy na razie akceptują Tuska, gdyż ten - co prawda nieudolnie - ale wystrzega się "szokowych terapii społecznych". Jasne, że wszystkich zadowolić się nie da, a kolejne rządy nie mogą działać jak koncert życzeń. Muszą podejmować rozstrzygające decyzje. Dlaczego jednak za słabość rządzących, nieważne, czy jest to prawica, czy lewica, postrzegać to, że szukają konsensu, i starają się unikać jałowych konfliktów?

Democracy is dead!

Polacy, słuchając wywodów zwolenników demokracji antagonistycznej, mogą pomyśleć, że są "upośledzeni" i że ten lepszy, opierający się na zasadzie ciągłego konfliktu politycznego rodzaj demokracji, realizowany jest w krajach demokracji dojrzałej.

Zobaczmy... Niemcami rządzą dziś razem tradycyjni rywale: chadecka CDU i socjaldemokratyczna SPD, które w wyniku klinczu wyborczego musiały stworzyć chrześcijańsko-socjaldemokratyczny rząd. Czyż nie jest to czystej wody postpolityczność? Francją rządzi prawicowy prezydent Sarkozy, w którego rządzie ministrami są ikony francuskiej lewicy, np. Bernard Kouchner, współzałożyciel organizacji Lekarze bez Granic, obecnie szef dyplomacji. Sarkozy jako pierwszy prezydent Francji zaprosił też do rządu przedstawicieli mniejszości - np. Rachida Dati, ministra sprawiedliwości arabskiego pochodzenia. W Wielkiej Brytanii przez kilkanaście lat lokatorem na Downing Street 10 był Tony Blair, którego Labour Party nadal rządzi Anglią, gdyż Blair zrozumiał, że nie może odwoływać się tylko do klasy robotniczej, jak jego laburzystowscy poprzednicy, jeśli chce rywalizować z torysami.

Czy nie są to wszystko przykłady zmierzchu demokracji, jaki ogarnia Europę? Nie ma już prawdziwej lewicy, nie ma prawdziwej prawicy, i w końcu nie ma już także prawdziwych obywateli, gdyż nie ma konfliktów na śmierć i życie. Democracy is dead!

Kłopot ze zwolennikami ideologicznie określonej prawicy i zwolennikami ideologicznie określonej lewicy polega na tym, że chcą nas zmusić do wyboru: albo bierzesz wszystko, albo nic. Albo jesteś zwolennikiem lewicy i akceptujesz wszystko, co partia ta oferuje, albo milczysz. Albo, z drugiej strony, jesteś zwolennikiem prawicy i musisz zaakceptować cały pakiet programowy, jaki ona proponuje, albo umieraj. Sytuacja przypomina los człowieka, który w restauracji prosi o kartę. Kiedy chce zamówić tylko wino i przystawkę, kelner odpowiada: "Albo zamawia pan wszystko, co jest w karcie, albo musi pan wyjść". Co Państwo by zrobili? Ja wychodzę!

Polska demokracja nie jest doskonała, a Tusk i PO to obcy mi bohaterowie. Jednak marzącym o demokracji idealnej podaję pod rozwagę słowa Savatera: "Ci, którzy szukają jakieś demokracji doskonałej, są zwykle wrogami tej demokracji, która realnie istnieje. Tymczasem nie ma demokracji doskonałej, a zarazem wszystkie jej modele są naprawiane".

JAROSŁAW MAKOWSKI jest publicystą, członkiem krakowskiego Centrum Kultury i Dialogu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2008