Więcej demokracji

Chantal Mouffe powtarza, że fantazje o jednomyślności są niebezpieczne. Negatywność i antagonizm to fundamenty każdej wspólnoty. Istnieją konflikty, dla których nie ma racjonalnych rozwiązań.

12.10.2020

Czyta się kilka minut

 / STAFFAN LŠWSTEDT / SVD / TT NEWSAGENCY / FORUM
/ STAFFAN LŠWSTEDT / SVD / TT NEWSAGENCY / FORUM

W czasie ostatnich wyborów prezydenckich lider głównej partii opozycyjnej, dziękując wyborcom, wypowiedział następujące słowa: „To właśnie Polki i Polacy (...) stworzyli nadzieję na Polskę otwartą, uśmiechniętą, tolerancyjną, europejską, Polskę, gdzie najważniejsza jest równowaga i gdzie najważniejszy jest zdrowy rozsądek”.

Ci, którzy głosowali na jego przeciwnika, znaleźli się w grupie osób pozbawionych rozsądku, zacofanych i oddanych archaicznym siłom zła. Polityk powtórzył sprawdzony gest irracjonalizacji rywala (i jego elektoratu). Ujawnił przy tym, że opozycja (nadal) nie jest w stanie myśleć o porażce inaczej niż za pomocą kategorii moralnych. Język konsensu i racjonalności uznał za najlepsze narzędzie komunikacji ze społeczeństwem. Niesłusznie.

Fałszywe diagnozy

Prawicowy zwrot populistyczny ma być polską (lokalną) specyfiką. Dominująca diagnoza brzmi następująco: uparcie wybieramy PiS z powodu wrodzonej ksenofobii i nietolerancji. Sukces tej formacji to efekt nieprzezwyciężenia atawizmów przeszłości.

Belgijska filozofka Chantal Mouffe, która populizmowi poświęciła ostatnią książkę, przekonuje, że takie interpretacje są uproszczone i nieadekwatne. Uwodzicielska moc prawicowego populizmu ma źródła gdzie indziej. Polskie doświadczenie nie jest osobliwe, a odsądzany od czci i wiary polski wyborca – wyjątkowy. W „Polityczności” Mouffe dowodzi, że fali populizmu nie da się przypisać „śladom przeszłości” (w Austrii np. czyniono to w odniesieniu do sukcesu Jörga ­Haidera; w Polsce robił to m.in. Jan Tomasz Gross, sugerując, że wygrać z PiS można tylko poprzez przewalczenie antysemityzmu).

Nie znaczy to, rzecz jasna, że uprzedzenia rasowe nie są problemem współczesnych społeczeństw. Należy z nimi walczyć, ale by poradzić sobie z populizmem, potrzebna jest inna diagnoza. ­Mouffe uparcie apeluje, by zamiast sięgać po moralne potępienie i ustanawianie „kordonu sanitarnego”, przyjąć do wiadomości, że populistyczny dyskurs wyraża – problematycznie, ale jednak – demokratyczne roszczenia części społeczeństwa, ignorowane dziś przez partie konsensualnego środka. Formacje, które opierają się konsensusowi, są oznaczane jako nieracjonalne, co – dowodzi Mouffe – jest wygodnym sposobem na unikanie odpowiedzialności za to, że w ogóle się pojawiły.

Sukces populistów, wyjaśnia filozofka, bierze się stąd, że jako jedyni artykułują postulaty warstw ludowych. Mamią również nadzieją. Przekonują, że możliwy jest inny kształt społecznej rzeczywistości.

Między Coca-Colą a Pepsi

By zrozumieć istotę konsensualnego impasu, w którym ugrzęzła dziś polityka, trzeba przypomnieć głośny esej Francisa Fukuyamy. Ogłosił on, że staliśmy się świadkami „końca historii jako takiej, to jest końcowego punktu ideologicznej ewolucji ludzkości i uniwersalizacji zachodniej liberalnej demokracji jako ostatecznej formy rządu”. Sprzęgając wprost tę ostatnią formę z kapitalizmem, ­Fukuyama radykalnie zredukował demokrację do liberalizmu.

W koniec historii uwierzyła także lewica. Ulegając neoliberalnej metamorfozie, usunęła ze słownika pojęcie klasy (biorąc w nawias historyczne i społeczne determinizmy) i przechwyciła kluczowe figury dyskursu thatcherowskiego. Nic dziwnego, że Margaret Thatcher, zapytana po latach o swój największy sukces, odpowiedziała: „Tony Blair i nowa Partia Pracy”. Ten rodzaj polityki określono mianem „trzeciej drogi”, polityki „poza prawicą i lewicą”, afirmującej „konsensus w centrum” (między centroprawicą i centrolewicą). Rzekome przezwyciężenie antagonizmów stało się od tej pory znakiem dojrzałej demokracji.

Co to oznaczało w praktyce? Według Mouffe różnica między centrolewicą a centroprawicą była „jak różnica między Coca-Colą a Pepsi”. Zwrot ku centrum Blaira, Schrödera, a w Polsce Leszka Millera (torującego drogę umowom śmieciowym i powtarzającego, że „podatek liniowy to jedna z najważniejszych doktryn”) oznaczał porzucenie lewicowej tożsamości wywodzącej się z klasy pracującej. Postpolityczna wizja sprawiła, że wyborcy zostali pozbawieni faktycznego wyboru, gdyż wszystkie programy zaczęły być do siebie podobne.

Okrzyk hiszpańskich indignados „Mamy prawo głosu, ale nie mamy głosu”, ujawnia sedno postdemokracji (demokracji bez demosu). To system pozornej władzy ludu, który „co prawda może wybierać, ale nie ma prawdziwego wyboru”, bo jest – jak ­powiada z kolei Michał Herer – zawężany przez władzę kapitału uwolnionego przez gospodarczy neoliberalizm. Według ­Mouffe, by zażegnać obecny kryzys, trzeba zwrócić się w stronę tego, co wykluczone z pola widzenia. Trzeba zacząć od tych, których konsensus nie obejmuje, którzy są poza granicami neoliberalnego świata.

Powinniśmy pytać o emocje i potrzeby ofiar urynkowienia życia i polityki. Upowszechnienie retoryki odpowiedzialności, która jest narzędziem hiperkapitalizmu, doprowadziło do sytuacji, w której bieda jawi się jako skutek indywidualnych zaniechań i nie dość ciężkiej pracy. To nie struktura społeczna jest winna, lecz niezdarny człowiek. W tej sytuacji energia niezadowolenia zamiast na zewnątrz kieruje się ku wnętrzu. Linia antagonizmu nie przebiega w sferze publicznej, lecz wewnątrz – we wnętrzu jednostki. To koniec walki o lepszy kształt świata, a zarazem początek walki z samym sobą (narcyzm i depresja).

Wspomniana energia może jednak znaleźć inne ujście. Mouffe pokazuje, że antagonizm wyparty przez teoretyków liberalizmu powraca dziś w uporczywej i radykalnej formie pod postacią prawicowego populizmu i terroryzmu. Oznacza to, że konsensualne podejście jest przeciwskuteczne: „zamiast – jak pisze filozofka – tworzyć warunki dla pojednania społeczeństwa, prowadzi do pojawiania się antagonizmów, których mogłaby uniknąć agoniczna perspektywa, dostarczająca prawomocnych form ekspresji tych antagonizmów”.

Konfliktowy konsensus

Mouffe powtarza, że fantazje o jednomyślności są niebezpieczne. Negatywność i antagonizm to fundamenty każdej wspólnoty. Istnieją konflikty, dla których nie ma racjonalnych rozwiązań. Należy je zrozumieć i uznać. Na tym właśnie polega specyfika nowoczesnej demokracji. Ale na antagonizmie nie możemy poprzestać. Musimy go przekształcić w agonizm. Co to oznacza? Że spór winien przyjmować formę walki, w której uznaje się prawa oponenta. Ten ostatni zaś to już nie wróg (jak u Carla Schmitta, od którego Mouffe przejęła koncepcję antagonizmu), lecz przeciwnik. Ktoś, z kim dzieli się przywiązanie do demokratycznych zasad.

W używanym przez filozofkę słowniku pojawia się jeszcze jeden termin, który znalazł się już w tytule jej pierwszej książki napisanej wspólnie z Ernestem Laclauem – hegemonia. Hegemoniczne ujęcie każe uznać, że każdy porządek społeczny przenika przygodność, „wymiar nierozstrzygalności”. Każdy ład jest zawsze wyrazem określonej konfiguracji stosunków władzy. Oznacza to, że „rzeczy zawsze mogły mieć się inaczej” i że każdy porządek opiera się na wykluczeniu innych możliwości. To, co uważa się za „naturalny” porządek świata, z towarzyszącym mu „zdrowym rozsądkiem”, jest zawsze wynikiem narzuconych praktyk społecznych, nie zaś wyrazem zewnętrznej i powołującej je do życia głębszej obiektywności.

Według Mouffe neoliberalizm jawi nam się jako uniwersalny, ponieważ brakuje kontrhegemonicznych propozycji po lewej stronie. Inaczej niż np. Slavoj Žižek, nie uważa ona, że obecne status quo można podważyć tylko za sprawą aktu radykalnego zerwania. Mouffe opowiada się za „pracą wewnątrz”, krytyczną pracą w ramach istniejących instytucji, za transformacją, a nie rewolucyjnym zerwaniem.

Moment populistyczny

Choć zasadniczy zrąb koncepcji belgijskiej filozofki jest niezmienny, to w ostatniej pracy pt. „W obronie lewicowego populizmu” Mouffe naniosła parę korekt. Przede wszystkim uznała, że odnowienie podziału na lewicę i prawicę jest dziś niewystarczające, gdyż nie wyraża odpowiednio zbiorowej woli. Stoimy przed wyzwaniem, jakim jest „moment populistyczny”. Koniec polityki, oligarchizacja Zachodu i kryzys 2008 r. wywołały różne formy oporu wobec polityczno-ekonomicznego otoczenia. Elity establishmentu oskarżono (najpierw z prawej, potem z lewej strony) o to, że „narzuciły bez zgody ludu politykę służącą ich własnym interesom”.

Wybuch populizmu – utrzymuje ­Mouffe – nie jest, jak chcą liberalne elity, perwersją demokracji. To raczej znak „odzyskania suwerenności przez lud”, co wskazuje na powrót polityczności po okresie postpolitycznym. Choć Belgijka jest przeciwniczką obecnej manifestacji populizmu, on sam nie jest dla niej niebezpiecznym ekscesem, lecz koniecznym wymiarem demokracji.

Autorka „Agonistyki” ma świadomość, że populizm może ostatecznie osłabić demokrację. Jednak uważa za błąd myślenie, że wszystkie populizmy są niezgodne z istnieniem instytucji liberalno-demokratycznych.

Nie może tak być, skoro populizm odwołuje się do konstytutywnego dla demokracji tworzenia demosu. Może on też doprowadzić do wzmocnienia i rozszerzenia wartości demokratycznych. Zdaniem Mouffe w ciągu najbliższych kilku lat główna oś konfliktu politycznego przebiegać będzie między populizmem prawicowym a lewicowym. Wszystko ostatecznie „będzie zależeć od tego, którym siłom politycznym uda się ustanowić hegemonię aktualnych żądań demokratycznych i którego rodzaju populizm wyjdzie zwycięsko z walki z postpolityką”.

Dlatego lewica musi dziś pilnie poddać swoją tożsamość i strategię głębokiej refleksji. Zrozumieć, że to z jej winy demokratyczne żądania nie znalazły kanału ekspresji i w końcu zostały wyartykułowane za pomocą ksenofobicznego języka. Kiedyś niezdolna włączyć do swej agendy postulatów nowych ruchów, dziś lewica usunęła z niej inność ekonomiczną. Kultura stała się dla niej ważniejsza niż materialne, społeczne warunki istnienia.

Mouffe twierdzi, że konieczny jest dziś projekt lewicowego populizmu, który przywróciłby wagę „kwestii socjalnej”, nie uprzywilejowując przy tym klasy pracującej. Chodzi o populizm, który żądania demokratyczne wyartykułuje za pomocą języka progresywnego i zamiast wychodzić poza demokrację, zradykalizuje ją, czyli sprawi, że w rosnącej liczbie relacji społecznych zaczną działać zasady wolności i równości.

Poprzeczne ścieżki

„Ekonomia jest środkiem – prawdziwym celem jest zmiana duszy”, powiedziała dziennikarzowi Margaret Thatcher w 1981 r., nim neoliberalizm stał się globalną wulgatą, a jego mity zdroworozsądkową prawdą. Zdaniem Mouffe nasz cel powinien być podobny. Chodzi o to, by zmusić „zdrowy rozsądek” do wejścia na ścieżkę zmiany, by ustanowić go na nowo. Jak to zrobić? Należy dostrzec kluczową rolę afektów w polityce i nauczyć się je mobilizować. Skuteczna lewicowa strategia populistyczna powinna przemówić do ludzi w taki sposób, by dotknąć ich emocji.

Ponieważ sztuka także działa w porządku afektywnym, filozofka uważa, że odgrywa ona decydującą rolę w (de)formacji i zakłócaniu „zdrowego rozsądku”. Tylko sztuka może w nas godzić z siłą pocisku, rozsadzać naszą teraźniejszość, pchnąć nas do przodu. Sztuka i polityka są ze sobą ściśle powiązane. Ta pierwsza zawsze odgrywa rolę w reprodukcji lub rozbiórce społecznego ładu, jest więc polityczna. Jej wymiar krytyczny „polega na uwidacznianiu tego, co dominujący konsensus próbuje zaciemnić i zamazać”, a także na „oddawaniu głosu tym wszystkim, którym w ramach istniejącej hegemonii zamyka się usta”.

Siła sztuki tkwi „w jej zdolności sprawienia, byśmy spojrzeli na rzeczy w inny sposób, byśmy dostrzegli nowe możliwości”. Działanie nie może ograniczyć się do tego, co negatywne. W sztuce chodzi nie tylko o przenicowanie „naturalnego” porządku świata, ale o produkcję „nowych obiektywności i wypracowanie nowych światów”, a także form podmiotowości.

Mouffe chętnie powtarza za Spinozą, że dany afekt można zastąpić tylko afektem przeciwnym, silniejszym niż ten, który ma zostać wyparty. Poprzez te słowa filozofka odnosi się nie tylko do przewalczenia (poprzez podbicie stawki) prawicowego populizmu, ale także nowego kapitalizmu, w którym reklama wzbudza pozytywne afekty. Sztuka może pobudzić uczucia, które wywołają pragnienie zmiany, może rozniecić w nas tęsknotę za czymś więcej. ©

CHANTAL MOUFFE (ur. 1943) – belgijska filozofka specjalizująca się w zagadnieniach związanych z feminizmem i polityką. W języku polskim dostępna jest m.in. jej napisana wspólnie z Ernestem Laclauem praca „Hegemonia i socjalistyczna strategia” (2007), w której szuka dróg dla tworzenia demokracji uczestniczącej i społeczeństwa egalitarnego w ramach istniejącego systemu politycznego. W książce „Agonistyka” (2015) czy w wydanej niedawno „W obronie lewicowego populizmu” (2020) rozprawia się z mitem politycznego konsensusu, proponując ramy dla merytorycznego sporu, który przekracza kategorie moralnościowe.

21 października na Festiwalu Conrada z CHANTAL MOUFFE będzie rozmawiał Piotr Laskowski.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2020

Artykuł pochodzi z dodatku „Magazyn Conrad nr 3/2020