Ach, rodzina...

Ponieważ wszystko się zmienia na lepsze, wypada dać dziś kilka rad tym, którzy powstali z kolan i podjęli decyzję o zdobyciu zawodu bądź nowej posady.

25.07.2016

Czyta się kilka minut

Na początku tego poradnika wypada zaznaczyć, że tak jak możliwości jest mnóstwo, takoż wiele czyha na aplikującego pułapek.

Oto wielu żwawych młodzieńców chciałoby zapewne zostać tajnymi agentami służb specjalnych. Jakkolwiek jest to praca szlachetna, a światłe dziś kierownictwo gruntowniej ją jeszcze uszlachetnia, to niestety od dawna wiadomo, że bycie tajnym agentem służb specjalnych w Polsce jest banalną formą popełnienia samobójstwa. Od zawsze do arcytajnych archiwów wchodzi ktoś, kto przejrzawszy arcypoufne papiery, zanosi je do telewizji. Idźmyż dalej. Podjęcie decyzji bycia nauczycielem, zwłaszcza historii, prowadzi wprost na manowce. Historia jest bowiem w Polsce branżą pozbawioną jakichkolwiek ram. Nawet nauczyciel-kandydat na szefa IPN zwierzył się przed komisją egzaminacyjną, że „nie wie, co ma mówić dzieciom”. Była to typowa aplikacja „na litość”, dobra może w serwisie randkowym, pokazująca jednak, co w Polsce nauczyciel historii wie o Polsce. Nic nie wie. Zostanie dowolnym ministrem – zważmy – to początek prostej drogi do aresztu wydobywczego, zaś podjęcie posady w polityce sprowadza człowieka do bycia bądź małpoludem, bądź płaczliwą ofiarą losu.

Gdy szukamy zajęcia spokojnego, jakoś płatnego, z perspektywą otrzymania w przyszłości znacznej nagrody pieniężnej, zyskania sławy, powodzenia u pań i – w końcu – wsparcia z publicznej kasy, opłaca się w Polsce zostać literatem. Nie tylko dlatego, że jest to grupa zawodowa mająca prastary przywilej picia z literatek. Czymże jest bowiem pisarstwo? Otóż jest to zajęcie polegające na spisywaniu wspomnień z życia własnego bądź cudzego. Jest to takoż zapisywanie linearnie, lub nielinearnie, jakichś zmyślonych historyjek. Pisarstwo dzieli się oczywiście na ładne i brzydkie. Pisarstwo ładne zajmuje się np. opisywaniem ojczystej przyrody albo czynów heroicznych, pisarstwo brzydkie – na odwrót. Wypada jeszcze dodać słów kilka na temat języka, którym pisarz operuje. Otóż najlepiej pisać po angielsku albo po chińsku, dobrze też pisać po hiszpańsku. Osobom niezorientowanym wypada wyjaśnić, że czytelników posługujących się tymi narzeczami jest więcej niż ludzi czytających po polsku. Wynika z tego, że pisarz polski, niewyposażony w tzw. lengłydż, skazany jest na problemy w dotarciu na wyżynę pisarstwa światowego.

Jest na to rada, a właściwie dwie. Po pierwsze, można podjąć patriotyczne zobowiązanie pisania wyłącznie po polsku. Dane czytelnictwa krajowego wskazują jednak, że może być to antykoncepcja, czyli koncepcja nieekonomiczna z punktu widzenia domowego budżetu. Po drugie, można się postarać, by książka napisana po polsku została przetłumaczona. W krajach ambitnych w szerzeniu swojej literatury praktykuje się wspieranie finansowo takich działań. Podobnie jest i u nas. Dochodzą nas jednak kompetentne głosy, że jeśli idzie o wsparcie instytucji państwowych, pisarze rodzimi mogą liczyć na nie pod pewnym warunkiem. Że mianowicie będą to dzieła literackie promujące na świecie tzw. polski model rodziny.

Między nami mówiąc, warunek taki mógł postawić wyłącznie analfabeta. Nie chcemy się tu wgryzać w istotę polskiej rodziny wziętej nieliteracko, musielibyśmy bowiem zacytować szereg statystyk, a to na temat przemocy domowej, a to liczby rozwodów, a to niepłacenia alimentów. W każdym z tych elementów rodzinności à la polonaise jesteśmy w czołówce narodów Europy. Słowem: można pisać o polskiej rodzinie, ale polecanie tego modelu cudzoziemcom niekoniecznie spotka się z międzynarodowym aplauzem. Prawdopodobnie instytucjom szerzącym nie o takie pisanie chodzi. Wręcz odwrotnie. Paradoksalnie w tym właśnie podejściu instytucji doktrynalnie szerzących kandydat na literata może upatrywać swej szansy. Otóż nie ma na rynku powieści o cacanym modelu polskiej rodziny, którą można by pokazać jakiemuś cudzoziemcowi bez poczucia wstydu. Nawet Wildstein takiej nie napisał, choć on, jak wiemy, napisał już wszystko. A więc – ludkowie mili – do pióra! Miłych wakacji. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2016