Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Za nami konwencje. Do wyborów zostało nieco mniej niż sto dni. Po chwilowym awansie w sondażach po zjeździe w Cleveland Donald Trump mocno wyhamował i Hillary Clinton ma średnio siedem punktów procentowych przewagi nad rywalem w badaniach ogólnokrajowych. Bukmacherzy dają jej dziś 70 proc. szans na zwycięstwo.
CZYTAJ TAKŻE:
Ameryka wybiera – komentarze Radosława Korzyckiego
Tymczasem na 26 września zaplanowano pierwszą z trzech debat kandydatów obydwu głównych partii. I już Trump zaczyna kręcić nosem. W miniony weekend napisał na Twitterze: Jak zwykle Hillary i demokraci próbują kombinować przy debatach i ustawiają je wtedy, kiedy są dwa ważne mecze NFL (Narodowa Liga Futbolu Amerykańskiego). To niedopuszczalne!
To prawda, w tym samym czasie odbędą się dwie imprezy sportowe. Ale kto się na tamtejszej lidze zna, musi przyznać, że mecze Falcons z Saints i Giants z Packers są raczej drugorzędne. Nie bardzo też wiadomo czemu kalendarzowi debat winna jest Clinton. Terminy wybierane są przez niezależną ponadpartyjną komisję i ustalono je... ponad rok temu. Nikt wówczas nie wiedział, że kandydatem republikanów będzie akurat Trump, więc trzeba mieć bogatą wyobraźnię, żeby węszyć w tym spisek przeciwko miliarderowi.
To dlaczego narzeka? Były demokratyczny gubernator Pensylwanii Ed Rendell powiedział wprost: Trump starcia z Clinton się boi i szuka wymówki, by się na nich nie pojawić. Może mu się nie chce trenować, bo kandydaci przed debatą przechodzą wielogodzinne sparringi z niezłymi oratorami z własnego obozu. Albo wie, że napastliwy styl polemiki, który przysporzył mu głosów w prawyborach teraz będzie nieskuteczny, bo to, jak bardzo agresywny potrafi być ludzie już wiedzą i czas na bardziej stonowany ton. Jak nie przyjdzie na ustaloną godzinę to zrobi Clinton niewyobrażalny prezent. Pozostawi ją z moderatorem, który będzie kandydatce zadawać pytania, a ta wykorzysta te dwie godziny do autopromocji.
A czego może się bać w trakcie debaty? Spróbujmy zebrać tu potencjalnie najtrudniejsze pytania:
- Trump pomylił kandydata na wiceprezydenta demokratów senatora Tima Kaine'a z byłym republikańskim gubernatorem New Jersey Tomem Keanem, Hezbollah z Hamasem, irańskie siły specjalne Kuds z Al-Kaidą. Czy prezydentowi przystoi mylić się w takich sprawach?
- Spece od weryfikowania danych uznają, że The Donald w pięciu na sześć spraw albo przesadza, albo nie mówi prawdy. W jednej ze swoich książek stwierdza, że koloryzowanie jest podstawą sukcesu (jakie to narcystyczne!). Czy głowa państwa może się zachowywać w ten sposób?
- Kandydat republikanów ponad rok temu zastrzegał się że jest bezwzględnie pro-choice, i że gdyby jego kochanka zaszła w ciążę, kazałby ją jej usunąć. A ostatnio domaga się kary więzienia dla kobiet, które poddały się aborcji. W co wobec tego tak naprawdę wierzy?
- Miliarder zbudował swoje imperium finansowe na wykorzystywaniu taniej siły roboczej, których rekrutował spośród imigrantów. Jak to się ma do jego pomysłów na budowę muru na granicy z Meksykiem i troskę o pracę dla wszystkich Amerykanów?
- W środę MNBC podało, że w trakcie godzinnego briefingu w sprawach polityki zagranicznej Trump trzykrotnie stwierdził „skoro mamy atom to czemu nie zrobić z tego użytku?”. Nie trudno sobie wyobrazić Clinton pytającą go „Donaldzie, czy uważasz, że zrzucenie bomby atomowej gdzieś w świecie uczyni Amerykę bezpieczniejszą?.
- No i wreszcie kwestia najistotniejsza dla nas. Kandydat republikanów nie wyklucza, że pozwoliłby Putinowi na zajęcie Krymu i państw Bałtyckich oraz że kraje NATO powinny najpierw zapracować na pomoc Ameryki, a nie liczyć na to wsparcie z automatu, co gwarantuje Art. V Traktatu Północnoatlantyckiego. Czy prezydent Stanów Zjednoczonych może być tak, eufemistycznie mówiąc, swobodny w reorganizowaniu sojuszy i lekceważeniu sojuszników?