Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To dane na dzisiaj. Wczoraj było inaczej, przy jednym nazwisku lepiej, przy innych gorzej, ocena zależy zresztą od tego, kto czyta, i od jego planowanych wyborów. Jutro następny sygnał, a potem jeszcze i jeszcze. Aż do wyników prawdziwych. Na ile będą one zależne od tych “badań", “prób reprezentacyjnych", “sondaży"? A także od komentarzy medialnych, już teraz nieustannie im towarzyszących? “Idzie jak burza" - mówi o kandydacie do zaproszonego specjalisty dziennikarka w studio telewizyjnym, jeszcze zanim on sam powie, co myśli o drobnej różnicy procentów “sondażu" między dniem wczorajszym a dzisiejszym. Ktoś będzie z kolei ubolewał nad spadkiem “poparcia", chociaż to dalej tylko próbki. Ktoś wreszcie zabawi się we wróżby, żonglując nazwiskami prognozowanych na półmetku zwycięzców. A odbiorca będzie to wszystko chłonął - coraz bardziej oświecony czy coraz bardziej bezradny?
Próbuję bronić się przy pomocy zwyczajnej naiwności. Pytam: co to jest tak naprawdę ta “próba reprezentacyjna"? Dlaczego ma ona być dla mnie ważna w jakikolwiek sposób? 1024 osoby - czy choć jedna znajduje się w kręgu tych, którzy razem ze mną jadą tramwajem, czytają te same gazety, wchodzą do tych samych sklepów? Dlaczego ta mała grupka ma być źródłem ustaleń i faktów, z którymi miałabym się liczyć? 29 procent z nich dzisiaj głosowałoby na człowieka, który w moim własnym przekonaniu na prezydenta Rzeczypospolitej w ogóle się nie nadaje i o którym nie pomyślał ani przez sekundę nikt z moich najdalszych znajomych. Czym się “reprezentanci" kierowali w tym “wyborze"? Jakie cechy, cnoty i zasługi kandydata ich do niego przekonały? Nikt nam o tym nie powie, nikt ich też pewnie o to nie pytał. 29 procent z 1024 to raptem 296 z ułamkiem. I to ma być wielkość “reprezentacyjna"; taka, która na dziś wróży zwycięstwo w skali całej Polski, dla trzydziestu kilku milionów rodaków. Czy to nie absurdalne? Niespełna trzystu ludzi już teraz przechyla szalę zwycięstwa dla osoby tak kontrowersyjnej? A to zresztą tylko zabawa, bo jutro będzie inny sondaż i inne proporcje, i tak przez najbliższe tygodnie, aż do dnia, w którym obowiązywać zacznie zakaz prognoz. Dla dziennikarzy to sama frajda, dla polityków oczywiście nieustanne napięcie i stres - ale to my, żyjący rzeczywistością, niosący za nią najbardziej prozaiczną odpowiedzialność, ponosimy wszystkie koszty, aż do samospełniających się przepowiedni włącznie.
PS. Pozwalam sobie gorąco poprzeć materiał “Upokarzanie na ekranie" pióra Joanny Tańskiej i Tomasza Syguta (“Przegląd" nr 20/05). Sygnalizuje sprawę niepokojącą i budzącą zażenowanie, dalszą zapaść poziomu kultury telewizyjnej, która zdaje się ani nie martwić, ani nie dziwić nawet.
J.H.