Żywoty działaczy

Typowy działacz sportowy? Mężczyzna, emeryt lub w wieku przedemerytalnym, na zabój zakochany w sporcie, z setkami nazwisk i wyników, którymi sypie jak z rękawa, przeważnie były sportowiec, trener. O zarządzaniu czy marketingu często nie wie nic.

16.09.2008

Czyta się kilka minut

Jeszcze nigdy do małopolskiej siatkówki nie garnęło się tak wielu sportowców. W tym roku do rozgrywek zgłosiło ponad 2 tys. zawodników.

W siatkówkę grają w Ryglicach, Bobowej, Szynwałdzie, Tuchowie, Woli Radłowskiej, Jurkowie, Woli Dębińskiej, Piekarach. Gwiazdy piłki nożnej nie przyciągają tak jak dawniej. Młodzież ekscytuje się sukcesami Świderskiego, Kadziewicza czy Wlazłego. Na razie możliwości małopolskiej siatkówki kończą się na trzeciej lidze, ale ambicje sięgają znacznie wyżej. Są medale i puchary.

Ktoś musi ogarnąć to szaleństwo, ustalić terminy rozgrywek, wyłuskać spośród zawodników najzdolniejszych. To zadanie Okręgowego Związku Piłki Siatkowej w Krakowie. Jest prezes, jest zarząd, jest sekretarz. I budżet w wysokości 90 tys. zł rocznie, czyli prawie nic. Sponsorów brakuje.

Dwa pokoiki w szarym budynku z lat 70., wciśnięte między producenta rękawic lateksowych a szkołę detektywistyczną. Kibice, którzy żyją sukcesami polskich siatkarzy, wypełnionymi po brzegi arenami, informacjami o wielkich pieniądzach i spektakularnych transferach, nie powinni otwierać tych drzwi obitych czarną dermą.

Wnętrze wygląda, jakby je ktoś zalał ćwierć wieku temu formaliną: maszyny do pisania (mała i duża), politurowane meble, stół od prezesa z domu; w szklankach zastygła kawa; nieśmiertelne proporczyki; stosy starych dokumentów; na parapecie zakurzona roślinność jak z domów starszych ludzi - aloesy i bluszcz, z braku doniczki przydał się i garnek.

Na wierzchu protokoły z ostatniego walnego zgromadzenia delegatów.

Prezes bywa tu rzadko, pracy jest dużo. Komputer jakoś się nie sprawdził, pan Mieczysław Kulig, 80-letni sekretarz związku z ponad półwiecznym stażem działacza woli mieć porządek w papierach, więc nadal wszystko wypełnia ręcznie lub wklepuje na maszynie.

Pod starym krzesłem dwie butelki z "Krupnikiem". Jeszcze jedna, pusta, w szafce.

- Ja nie piję. To do czyszczenia rur - przekonuje z uśmiechem Kulig.

W Polsce istnieje 67 związków sportowych. W ilu z nich struktury okręgowe wyglądają jak w Krakowie?

Portret działacza

Nikt nie prowadzi statystyk, które pokazywałyby wiek, staż czy umiejętności zawodowe działaczy sportowych. Z dużym prawdopodobieństwem można jednak nakreślić portret typowego działacza. To mężczyzna, emeryt lub w wieku przedemerytalnym, na zabój zakochany w sporcie, z setkami nazwisk i wyników, którymi sypie jak z rękawa, przeważnie były sportowiec, trener. Czasem medalista zawodów międzynarodowych, olimpijczyk, lecz częściej niespełniony w czynnym sporcie. Pracuje społecznie, chyba że jest prezesem w "centrali".

Typową drogę przeszedł prezes Małopolskiego Związku Piłki Siatkowej, Stanisław Litwin, niegdyś zawodnik m.in. siatkarskich sekcji Stali Mielec i WKS Wawel, dziesięcioboista i lekkoatleta. Emerytowany wojskowy, rocznik 1937, do dzisiaj gra w siatkówkę, mimo upływu lat nadal zachowując imponującą sylwetkę i krzepę.

- Przeszedłem przez śmierdzącą szatnię. Dlatego rozumiem zawodników - chwali się prezes. Należy do tego pokolenia, które tenisówki przed zawodami czyściło pastą do butów, działaczy traktowało jak świętość. Sportowiec, jak lubi powtarzać prezes Litwin, był sportowcem za paczkę papierosów i wyżywienie.

Prezes swoją funkcję sprawuje społecznie. Do siedziby okręgu zagląda rzadko, więc informacje o wódce do przetykania rur przyjmuje ze zdziwieniem. Sprawy związku woli załatwiać od godziny 8 do 15 w urzędzie marszałkowskim, gdzie pracuje na etacie. Telefon dzwoni nieustannie. Wokół puchary z pomalowanego na złoto plastiku. To obfity plon tegorocznych turniejów młodzików. Chłopcy zajęli pierwsze miejsce w ogólnopolskiej olimpiadzie młodzieżowej, dziewczyny czwarte miejsce, w minisiatkówce złoto w czwórkach dziewcząt i chłopców, srebro w trójkach dziewczyn, brąz w trójkach chłopców. W Małopolsce gra w tej chwili 120 zespołów młodzieżowych, a jeszcze w latach 80. były kłopoty ze skompletowaniem jednej grupy rozgrywkowej.

Skoro więc można dostać zawrotu głowy od sukcesów, w czym tkwi problem?

Przede wszystkim w tym, że to, co prezes Litwin uważa za powód do dumy i świadectwo jego społecznikowskiego etosu, można również interpretować jako dowód na chałupnicze metody zarządzania sportem, z pewnością podszyte dobrymi chęciami.

Litwin: - Na przykład zdarzało się, że stroje zawodników prałem u siebie w domu. Stół z domu przyniosłem do siedziby okręgu, chyba z 500 zł warty. Dresy za własne pieniądze kupiłem. Swoim samochodem do Kołobrzegu woziłem antenki i piłki. Już nie powiem o tych zawodnikach, którym opłaciłem wyjazd na obóz. W ciągu minionych czterech lat wydałem z własnej kieszeni 12 tysięcy, mam wszystko policzone.

U prezesa w skoroszytach panuje wojskowy porządek.

Zachował nawet kartkę z ostatniego obozu szkoleniowego - na kartce widać namalowane czerwonym długopisem kółko z podpisem "Izolatka".

To idzie młodość

Reprezentantem młodego pokolenia polskich działaczy sportowych jest urodzony w 1971 r. Sebastian Chmara, słynny polski lekkoatleta i prezes CWSZ Zawisza Bydgoszcz, jednego z niewielu miejsc w kraju, gdzie lekkoatleci trenują w przyzwoitych warunkach.

Chmara zasiada w liczącym 21 osób zarządzie Polskiego Związku Lekkiej Atletyki i uznawany jest za twardą opozycję wobec prezes Ireny Szewińskiej, nie tylko dlatego, że cały czas żąda radykalnego zmniejszenia zarządu, który już dawno zmienił się w niemobilny, ospały organizm.

Głównym powodem niechęci jest to, że halowy mistrz świata domaga się głośno wprowadzenia czytelnych zasad funkcjonowania organizacji. Sytuacja w związku jest napięta. PZLA walczy z poważnym zadłużeniem: według zwolenników pani prezes to tylko 800 tys. zł, według przeciwników - co najmniej 1,7 mln. Związkowi grozi sankcja ze strony ministerstwa sportu - w razie kary lekkoatleci przez trzy lata nie otrzymywaliby wsparcia z państwowej kasy.

- Jeszcze do niedawna większość prezesów polskich związków pełniła funkcję społecznie, w związku z tym nie ponosząc żadnej odpowiedzialności i traktując swoje zajęcie jak nieszkodliwe hobby, nawet gdy w grę wchodził obrót milionami złotych - opowiada Chmara, który nie jest jednak zwolennikiem bezwarunkowego wynagradzania prezesów. Domaga się raczej prawnej odpowiedzialności: - Prezes winien mieć określone zadania do wykonania, powinien też się z nich rozliczać.

Pomieszanie społecznikostwa, cwaniactwa i niefrasobliwości w wydawaniu państwowych pieniędzy doprowadziło lekką atletykę na skraj finansowej katastrofy. - Kiedy zaczęliśmy sprawdzać finanse, okazało się na przykład, że Andrzej Lasocki, b. dyrektor Memoriału Kusocińskiego potrafił zakontraktować wydatki na 1 mln zł, mimo że nie miał żadnego pokrycia w pieniądzach związku. Po czym wydał 1,6 mln zł. Albo zlecał sam sobie za związkowe pieniądze wydawanie magazynu "Lekkoatleta", który nigdzie się nie pokazywał - denerwuje się Chmara.

Z podobną sytuacją musiał się zmierzyć Apoloniusz Tajner, architekt sukcesów Adama Małysza. Kiedy w lutym 2006 r. został prezesem Polskiego Związku Narciarskiego, organizacja traciła wiarygodność. Mimo oszałamiających sukcesów Małysza, za którymi do związku szły pieniądze, do drzwi stukał komornik, główny sponsor zawiesił umowę, nad poprzednim prezesem wisiały zarzuty niegospodarności i korupcji. Związek miał długi w wysokości 1 mln zł. - Jak się obiecuje lekką ręką wypłacić osiemdziesiąt pięć tysięcy złotych nagród za mistrzostwa świata juniorów, kłopoty są nieuniknione - mówi Tajner. Zarząd trzeba było rozwiązać.

Na dodatek część delegatów nie zgodziła się, by nowy prezes pobierał pensję. Statut związku głosi, że prezes powinien pracować społecznie. - To fikcja, jeśli nie jestem jeszcze emerytem i traktuję swoje obowiązki poważnie. Powiedziałem, że społecznie nie dam rady pracować. Więc jestem w tej chwili społecznym prezesem, który zawiaduje budżetem rocznym w wysokości 15 mln zł i jednocześnie dyrektorem sportowym z pensją 8 tys. brutto - tłumaczy Tajner.

Stanisław Litwin wylicza: - Bahrajn, Egipt, Japonia, Europa, Stany Zjednoczone. Gdzie ja nie byłem z tymi siatkarzami? To jest moja nagroda za pracę społeczną.

Prezes Szewińska potraktowała dyskusję o profesjonalizacji związków sportowych szczególnie - bez wiedzy zarządu przez półtorej roku pobierała pensję w wysokości 15 tys. złotych, przyznaną przez jej bezpośrednią podwładną.

Chmara przypomina, że cztery lata temu grupa działaczy lekkoatletycznych zaproponowała odnowę tej dziedziny sportu. Kontrkandydatem Szewińskiej został młodszy o całe pokolenie biznesmen Jacek Kazimierski, który chciał pracować społecznie, realizując biznes-plan przygotowany dla lekkiej atletyki.

Przegrał z Szewińską czterema głosami. Panią prezes wybrali przede wszystkim starsi działacze z regionów.

Stare nawyki

Sportowa przeszłość jest dla polskich związków sportowych jednocześnie ciężarem i błogosławieństwem.

Ciężarem, bo sportowcy często znają się wyłącznie na sporcie. Śledzą rozwój najmłodszych zawodników, mają w głowach wzrost, wagę i słabe punkty obiecujących sportowców. Nie znają się natomiast na marketingu, zarządzaniu, poszukiwaniu sponsorów.

Błogosławieństwem, bo mogą wykorzystywać znajomości zawiązane podczas zawodów. Bo, jeśli jak Irena Szewińska są rozpoznawalni w świecie, powinni wykorzystywać swoją siłę przebicia.

Pod biurkiem prezesa Litwina w urzędzie marszałkowskim zamiast krupnika stoi ballantine’s.

To imieninowy prezent od pamiętających policjantów. W polskim sporcie bez znajomości niewiele da się ugrać. Dlatego trzeba pamiętać o imieninach, spotkaniach nieformalnych, telefonach z życzeniami. Ja pomogę tobie, ty pomożesz mi. Ja dam sędziego na mecz twoich chłopaków, ty dasz zabezpieczenie na dużą imprezę sportową.

Sebastian Chmara: - Zasady zwykłej ekonomii nadal w sporcie nie działają. Cały układ stowarzyszeń to towarzystwo wzajemnej adoracji. Szewińska wygrała z Kazimierskim w tradycyjny sposób, tak jak wygrywa się od wielu lat we wszystkich związkach. Trzeba porozmawiać z działaczami z terenu, to są najczęściej emeryci o niewielkich zarobkach. Trzeba coś obiecać, ale nie program, zmiany, tylko małe prezenty. Pan Kaziu z Płocka pojedzie na Puchar Europy, pan Zdzisiu z Warszawy na Mistrzostwa Europy, a pan Staszek z Oświęcimia na zgrupowanie zagraniczne. W zamian za to wykażą się wdzięcznością i wszyscy będą głosować na starego, sprawdzonego prezesa. I tak mija czas.

Oparcie w miłości

Trudno określić średnią wieku polskiego działacza, ale jeszcze trudniej jednoznacznie stwierdzić, że człowiek starszy traci umiejętność sprawnego kierowania związkiem.

Rekordzistą był zmarły niedawno Józef Przedpełski, który Polskim Związkiem Podnoszenia Ciężarów zawiadywał 47 lat, walne zgromadzenie wybierało go na tę funkcję 12 razy.

Adam Lisewski, prezes Polskiego Związku Szermierki, oskarżany przez swoich zawodników o alkoholizm, kieruje związkiem 28 lat z czteroletnią przerwą. - Na leczenie z nałogu - dodają złośliwi.

Sebastian Chmara: - Alkoholizm to problem przysłowiowego starego działacza, zawsze się pojawiał.

Stanisław Litwin jest prezesem od 25 lat. Ma swoje żołnierskie nawyki. - Na przykład jak jedziemy na obóz i młodzież przygotowuje program kulturalny na ognisko, to ja go wcześniej sprawdzam, żeby nie było chamstwa. Żeby się nie wyśmiewać z kierownictwa - wyjaśnia.

Irena Szewińska - 15 lat.

Ryszard Niemiec - prezes Małopolskiego Związku Piłki Nożnej - 15 lat.

Że kategoria wieku i doświadczenia bywa jednak złudna, przekonuje przykład Edwarda Stawiarza, urodzonego w 1940 r. olimpijczyka, który zasiada w zarządzie PZLA i kieruje klubem sportowym WKS Wawel Kraków, jednym z najstarszych i najbardziej utytułowanych w kraju.

To przede wszystkim dzięki jego energii klub uniknął upadłości i jest w tej chwili zjawiskiem na sportowej mapie - jako jedyny po 1989 r. nie zlikwidował żadnej sekcji, zakładając dwie dodatkowe. Stawiarz chodził, pukał do drzwi urzędów, sam szukał sponsorów. O sporcie opowiada z pasją i rozgoryczeniem, już po kilku minutach rozmowy widać, że kocha to miejsce, w którym spędził większość życia: przedwojenne trybuny, dziurawy tartan, budki dla rezerwowych z potrzaskanym plastikiem. - Nie stać nas na menedżera z prawdziwego zdarzenia, choćbym stanął na głowie, to nas nie stać. - Mamy 2 mln budżetu na osiem sekcji, czyli nic - opowiada. Pozostaje więc działanie, które opiera się na miłości, a nie profesjonalizmie.

Czas kryzysu

Istnieje jednak coś, co łączy część działaczy: starych i młodych, amatorów i profesjonalistów, zaangażowanych w różne dyscypliny. - Jestem kibicem piłkarskim od wielu lat, ale powiem jasno: piłka nożna zabija polski sport - denerwuje się Roman Kołodziej, członek zarządu PZLA.

Różnicę dobrze ilustruje następujące zestawienie: budżet całej polskiej lekkiej atletyki zamyka się w ok. 16 mln zł na rok. Budżet prywatnej sekcji piłkarskiej Wisły Kraków wynosi 25 mln zł. To więcej niż roczne pieniądze na sport w całej Łodzi (22 mln). Państwo nie daje pieniędzy na Polski Związek Piłki Nożnej, inwestuje jednak w infrastrukturę. Piłka nożna odciąga reklamodawców od innych dyscyplin. Piłka nożna przyciąga uwagę dziennikarzy i polityków, którzy lubią się czasem pokazać przed elektoratem wypełniającym po brzegi stadion.

Kołodziej przez trzy kadencje bezskutecznie prosił kolejnych prezydentów Krakowa, żeby znaleźli pieniądze na remont stadionu lekkoatletycznego.

W tym czasie miasto wydało jednak potężne środki na modernizację dwóch stadionów piłkarskich.

Sebastian Chmara: - Większość dyscyplin olimpijskich w świecie sponsorów nie istnieje.

Inne są przez nich świadomie ignorowane: boją się afer i złego PR-u.

- Kiedyś nie udało się pozyskać pieniędzy od bardzo bogatego sponsora, dlatego że przestraszył się zawiłych układów w Polskim Związku Biathlonowym - wspomina dyrektor Centralnego Ośrodka Sportu w Zakopanem, Franciszek Bachleda-Księdzulorz.

Problem dotyczy nie tylko sponsorów.

Edward Stawiarz: Dużo jeżdżę po kraju. Widzę pozarastane trawą boiska i zastanawiam się, po co nam 1200 dodatkowych? W kraju nie powstał od wielu lat ani jeden stadion lekkoatletyczny. A przecież bez lekkiej atletyki, bez zajęć ogólnorozwojowych, nie będzie dobrych piłkarzy. Jeśli słyszę, że 26-letni piłkarz biega 16 sekund na "setkę", to świata na pewno nie zawojuje.

- Samorządy dają nam ochłapy - twardo ocenia Apoloniusz Tajner. - Jeśli jest tak, że na sport nie ma pieniędzy, może trzeba pomyśleć, żeby zwinąć finansowanie niektórych dyscyplin?

- Jednym z nieszczęść, jakie spotkało polski sport po 1989 r., jest upadek klubów wojskowych i milicyjnych. To były mocne, dobrze zorganizowane struktury, na dodatek znacznie tańsze niż cywilne kluby - dodaje Stawiarz. - Kiedyś gwardyjskie kluby źle się kojarzyły, ale mamy nowe czasy. Nie mam nic przeciwko, żeby pojawiły się znowu.

***

Sebastian Chmara: - Słyszę, że idą zmiany. Opór stowarzyszeń będzie niemiłosierny, bo to zachwieje status quo, jakie utrzymuje się od dziesiątków lat.

Franciszek Bachleda-Księdzulorz: Działacz może istnieć tylko wtedy, kiedy do sportu garnie się młodzież. Jeżeli jej zabraknie, pozostaną działacze, ale nie będzie sportu.

Edward Stawiarz: - Gdyby dziś wyciąć wszystkich działaczy społecznych, polski sport przestałby istnieć. Znajdźcie chętnych, którzy będą to robić za "dziękuję".

- 2200 ankiet zawodniczych do wypełnienia, 100 certyfikatów trenerskich, 140 certyfikatów sędziowskich, terminarze, ja nawet wzrost zawodników muszę znać. Kto to za nas zrobi? Kto pojedzie za darmo z dziećmi na obóz? Kto będzie wypełniał dokumenty, załatwiał, telefonował? - zastanawia się prezes Litwin.

Tajner: - Choćby dwukadencyjność prezesów. Niezależnie od tego, czy zmiany wejdą w życie, pozostanę na stanowisku góra dwie kadencje. Później powinna wejść świeża krew, nowa miotła. Takie zmiany ożywiają związek.

Sebastian Chmara: - Dobre rozwiązanie, tylko że żadne prawo nie działa wstecz. Więc na zmianę warty w lekkiej atletyce możemy liczyć za osiem lat. Zdążę się do tego czasu zestarzeć i stracić chęć do działania.

Stanisław Litwin: - A, tak przy okazji. Będzie książka na rocznicę związku, potrzebuję dziennikarza. Nie jesteście zainteresowani? Zawsze parę groszy wpadnie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2008