Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Borowiec posiadł umiejętności, o których nie śniło się filozofom, by wcielić w życie sztandarowe hasło pradziadów: "Żywią y bronią". Dlatego borowik zawsze zapewnia wiktuały. Do serca przytula psa marszałka, bierze na kolana kota. Gdy kot ucieka, zanęci kota kocimiętką. Zaciśnie zęby i zanęci, ku chwale Ojczyzny! Dyskretny garnitur (bez lampasów), nierzucające się w oczy okulary (czarne!), w uszku słuchaweczka, w rączce kocimiętka. Borówa wie, że służba nie drużba, choć czasem, niestety, nawet i tak.
Ale zdarzają się także chwile bezbrzeżnego szczęścia, gdy majestatyczny splendor władz, tych par excellence organów RP, spływa na stłamszonych rządowych bodyguardów. Wtedy, np., wystawią na dach służbowej limuzyny migającego "koguta"... i już. Szaraczki muszą zjechać, nie mogą zwlekać, muszą pokornie czekać. Śmiertelnicy mogą im skoczyć na rządowy kuloodporny puklerz. A bormeni naciskają gaz do dechy, władczo pieszczą skórzaną tapicerkę rządowej bryki i poniżają maluczkich, o godzinach własnych upokorzeń zapominają, spełniając swe chłopięce marzenia podczas "realizowania przejazdu służbowego".
Ale to nie jedyna okazja borowika do tego, by poczuć adrenalinkę, by rzucić się ochoczo w wir bezkarnej przygody. Jest jeszcze "służbowy przejazd techniczny" (bez koguta), czyli wolna amerykanka, w trakcie której można zaszaleć, np. zjeżdżając z wielką prędkością z Agrykoli. Zasadniczo jest to deptak, więc radość kontemplacji wyrazu twarzy pierzchających spod kół starców, dzieci i matek karmiących jest dla goryla z BOR-u czymś bezcennym jak uśmiech premiera na szczycie UE. Te momenty pełnej satysfakcji na długo zostają w pamięci funkcjonariuszy, niebotycznie podnosząc jakość żmudnej codziennej orki w służbie reprezentantów majestatu RP. Dlatego wybrańcy narodu znajdują się w czułym uścisku nietajnych służb.
Gdy pani Jadwiga Kaczyńska robi zakupy w warzywniaku na Powiślu, borowiki noszą śliwki. Kiedy min. Wassermann wypoczywa z połowicą nad pięknym polskim morzem i chce się przepłynąć, bormani prowadzą motorówkę (w tym czasie, oczywiście, złodziejaszek obrabia wczasowy domek ministra, wchodząc w posiadanie torebki ministerialnej małżonki). Pani Jaruga-Nowacka (bodajże naonczas wicepremier) także poczuła się rządowo ochroniona. Wychodziła z lokalu w centrum Gdyni, gdy niespodziewanie znalazła się w towarzystwie wielce niepożądanym dla majestatu władzy, a mianowicie wśród rozochoconych rugbystów (każdy, kto spędził choć jeden wieczór w Trójmieście, wie, że czego jak czego, ale rugbystów tam nie brakuje.) Owi rugbyści akurat przechodzili Świętojańską i nie oparli się pokusie nawiązania specyficznego kontaktu z atrakcyjną skądinąd kobietą. Na szczęście borowik był na (ruchomym) posterunku i odciążył damę, w wyniku czego został zmuszony do oddania strzału ostrzegawczego w powietrze. Rozjuszeni alkoholem rugbyści nie dali się ostrzec strzałem skierowanym byle gdzie, więc zdesperowany funkcjonariusz trzęsącym się nie tylko z emocji palcem nacisnął spust ponownie. Nie bardzo wiedział, gdzie strzela, wiedział tylko instynktownie, że tym razem nie może po prostu zachować się rutynowo i wystawić koguta. Padły kolejne strzały, padł jeden z rugbystów, reszta pierzchła, a szczęśliwy strzelec jakoś tak zaniknął, gdyż (jak się okazało po zbawiennych kilkudziesięciu godzinach) zaniemógł. Wytrzeźwiał, dał się zbadać alkomatem, i wszyscy byli zadowoleni. Pani Jaruga-Nowacka została uratowana przez odpowiednie służby państwowe w osobie bormana, postrzeleni rugbyści nie wiedzieli, z kim mają do czynienia, więc gdy wytrzeźwieli wzbudzili w sobie skruchę, a borman się wykazał. Bo BOR się generalnie wykazuje.
Jednak gdzieś głęboko w duszach prawdziwych mężczyzn z BOR-u, chwiejnie, acz z godnością podtrzymujących tradycję elitarnego oręża, tkwi jakaś zadra, coś, co nie pozwala tak po prostu cieszyć się ofiarną pracą. Nie bądźmy na tyle nikczemni, żeby domniemywać, że jest to żal borowików, że nikt się na nasze władze nie chce zamachnąć, że nie można wykazać swego kunsztu w stopniu najwyższym, chroniąc majestat na oczach zachwyconego narodu, Europy i świata - nie, aż tak to z pewnością nie. Jednak z pewnością występuje u bormenów chęć odreagowania lat lokajskiej frustracji i służbowych upokorzeń w sposób możliwie spektakularny, nieskończenie bardziej satysfakcjonujący niż banalne wystawienie koguta. Trawi ich nostalgia końca świata szwoleżerów. Cóż z tego, że czasem pokażą lizak, gdy drąży ich podświadomie nasilające się pragnienie dokonania czynów naprawdę bohaterskich, upojne sarmackie marzenie o majestatycznym, porażającym wyczynie na wielką skalę...
Kilka dni temu. Niedziela przed południem. Służbowy mercedes z trzema pijanymi funkcjonariuszami BOR wykonywał tzw. "służbowy przejazd techniczny" na trasie Jastarnia-Chałupy. Rządowa limuzyna ze znaczną prędkością wjechała na pobocze, zatrzymując się dopiero na słupie energetycznym. Złamany słup przewrócił się... i na kilka godzin zatarasował jedyną drogę prowadzącą do Helu, gdzie, w ochranianym przez BOR ośrodku prezydenckim, spędzają wakacje Premier i Prezydent RP.