Żydowski kardynał

W jednej z jego książek czytam: "Wiem, jestem żywą prowokacją, która zmusza do zastanawiania się nad historyczną postacią Mesjasza. Dzięki mojej historii jestem nosicielem jakiejś cząstki tej postaci. Ta prowokacja jest dla Kościoła zbawienna. Niezależnie od mojego »przypadku«, niezależnie od mojej osoby.

18.08.2007

Czyta się kilka minut

Arcybiskup Paryża /fot. KNA-Bild /
Arcybiskup Paryża /fot. KNA-Bild /

Mianowanie w 1981 r. Arona Jean-Marie Lustigera arcybiskupem Paryża wywołało efekt piorunujący: "International Herald Tribune" poświęcił mu cztery szpalty na pierwszej stronie. Jeszcze kilka dni wcześniej nikt nie zwracał uwagi na biskupa Orleanu, a wcześniej paryskiego proboszcza i akademickiego kapelana Sorbony. Mało kto wiedział, że jest Żydem, choć nigdy tego nie ukrywał. Po nominacji nie chciał mieć biskupiego herbu, jak to jest w zwyczaju. "Po co mi znak rozpoznawczy? Jesteśmy przecież znani od tysiącleci" - odpowiedział kanclerzowi arcybiskupstwa, który przyszedł do niego w tej sprawie. Po tej nominacji abp Lefebvre powiedział w wywiadzie dla "Le Monde": "Możemy się dziwić, że na czele największej francuskiej diecezji stoi ktoś, kto nie jest z pochodzenia Francuzem. Jednak to jeszcze nic wobec tego, co ten ktoś będzie robił".

Wybór Boga

On sam mówił: "Jestem kardynałem, Żydem, synem imigranta". Trudno o większą prowokację: Żyd, konwertyta na najważniejszej stolicy biskupiej Francji! Trzeba było odwagi Jana Pawła II, by dokonać tego wyboru. Inna sprawa, że na znalezienie biskupa dla Paryża Jan Paweł II potrzebował dwóch lat - tyle oczekiwał kard. Francis Marty na przyjęcie swojej dymisji. Czy to on podpowiedział Papieżowi kandydaturę Lustigera? A może to dawny nuncjusz, późniejszy kard. Bertoli, którego ks. Lustiger zapraszał do prowadzonego przez siebie uniwersyteckiego Centre Richelieu? Jan Paweł II osobiście go nie znał. Wcześniej spotykali się, krótko i oficjalnie, zaledwie dwa razy. Ks. Dziwisz miał powiedzieć kard. Marty'emu: "Ta nominacja jest owocem modlitwy Papieża".

By lepiej poznać i zrozumieć jego życie, warto przeczytać zapis rozmowy kardynała z dwoma dziennikarzami, Jean-Louis Missiką i Dominique Woltonem: Żyd-katolik, sceptyk i agnostyk - tak przedstawiono rozmówców we wstępie. Książka nosi tytuł "Le Choix de Dieu" - Wybór Boga. Tłumaczka, pani Anna Turowiczowa, spytała kardynała, jaki właściwie jest sens tego tytułu: czy, że Bóg jego wybrał, czy, że Bóg został przez niego wybrany? Kardynał odpowiedział: oba. Ale u Lustigera zawsze jest jakieś "drugie dno". W książce jest taki fragment:

"- Czy w samym momencie nawrócenia, (…) wątpliwość [czy Bóg istnieje] występowała?

- Absolutna pewność, że Bóg istnieje, i jej radykalna negacja, która każe mówić: »Boga nie ma«. Te dwie myśli mieszkały we mnie kolejno, a nieraz jednocześnie. Ale w głębi duszy, nawet kiedy już nie byłem pewny, czy wierzę, wiedziałem, że Bóg istnieje, ponieważ byłem Żydem. (...) Przecież wiedziałem, że Bóg nas wybrał po to, żebyśmy wykazywali, że On istnieje!".

Wątek wybrania pozostanie jednym z ważniejszych w jego życiu.

Wyjątkowo radosny

Aron Lustiger urodził się 17 września 1926 r. w Paryżu. Imię Aron zachowa, przyjmując chrzest ("Zachowałem je dlatego, że było moim imieniem i dlatego, że imię Aron, arcykapłan, występuje razem z Mojżeszem w kalendarzu chrześcijańskim. Dodałem Jana i Marię").

Rodzina Lustigerów pochodzi z polskiego miasteczka Będzin (w 1940 r. na 50 tysięcy mieszkańców, 40 tysięcy stanowili Żydzi). Należą do Żydów aszkenazyjskich, wywodzą się z kapłańskiego pokolenia Lewiego ("Ojciec powiedział mi, że jestem, tak jak on i jego przodkowie, lewitą. Nigdy tego nie zapomniałem").

Mając 20 lat, ojciec przyszłego kardynała wyjeżdża do Niemiec. Dlaczego? W rodzinie nigdy się o tym nie mówiło. Ostatecznie dociera do Paryża, tam żeni się ze śliczną córką rabina, Francuzką, noszącą to samo nazwisko, co on. Z tego związku rodzi się dwoje dzieci, Aron i Arleta.

Ojciec kardynała jest agnostykiem, nie obchodzi żydowskich świąt. Mieszkają na ulicy Marcadet, u stóp Montmartre'u. Aron i Arleta chodzą do szkoły i pobierają lekcje gry na fortepianie. Później Aron kontynuuje naukę w liceum Montaigne'a, w pobliżu Ogrodu Luksemburskiego. W pamięci kolegów pozostaje jako chłopiec "wyjątkowo radosny". Nie jest najlepszym uczniem, ale zawsze na zakończenie roku otrzymuje jakieś nagrody czy wyróżnienia.

Na letnie wakacje 1936 i 1937 wyjeżdża do Niemiec. Rodzina chce, by doskonalił znajomość języka, który zresztą pozna tak dobrze, że może uchodzić za Niemca. Mieszka w domach chrześcijańskich. Tam - jak wspomina - odkrywa Biblię. Wysyłając chłopca, rodzice polecają mu jedynie, by zmienił imię na Arno i nie mówił, że jest Żydem, choć rodziny, u których mieszkał, o tym wiedziały.

Wojenny chrzest

W sierpniu 1939 Lustigerowie zdają sobie sprawę z nadciągającego niebezpieczeństwa. Jak wielu innych paryżan postanawiają umieścić dzieci w bezpiecznym miejscu. Aron i Arleta jadą więc do Orleanu, gdzie przyjmuje ich do siebie samotna, 30-letnia Suzanne Combes.

Aron - będzie wspominać po latach panna Combes - przejawiał "niezwykłą ciekawość wszystkiego, co dotyczyło religii żydowskiej i chrześcijańskiej". Jej zdaniem na drogę wiary wprowadził chłopca podziwiany przez niego znakomity nauczyciel nauk przyrodniczych Jean Bathellier (w przyszłości zostanie jego ojcem chrzestnym). Aron czyta Ewangelie. Odkrywa w Jezusie Mesjasza. W Wielki Czwartek 1940 postanawia przyjąć chrzest. Zgłasza się do miejscowego biskupa, Jules-Marie Courcoux, który sam podejmuje się przygotowania do sakramentu Arona i jego siostry (niezależnie od brata podjęła podobną decyzję).

Potrzebna jest jednak zgoda rodziców. Kardynał wspomina, że rozmowa z nimi była "nadzwyczaj bolesna i wręcz nie do zniesienia". Oburzeni, mieli pretensję do panny Combes, chcieli zabrać dzieci do Paryża. Ostatecznie wyrazili zgodę. Być może w chrzcie widzieli dodatkowe zabezpieczenie?

25 sierpnia 1940 r. biskup Courcoux w swojej kaplicy udziela obojgu chrztu. Są obecni rodzice i chrzestni. Po wojnie ojciec będzie zabiegał o unieważnienie chrztu Arona Jean-Marie. Ten stawi czoło rabinowi, który utrzymywał, że chrzest został wymuszony przez okoliczności okupacji.

W lipcu 1942 r. pani Lustiger zostaje aresztowana, osadzona w obozie w Drancy, potem wywieziona do Oświęcimia i zamordowana. Sytuacja w Orleanie staje się coraz mniej bezpieczna. Biskup, który ochrzcił młodych Lustigerów, ukrywa Arona Jean-Marie w niższym seminarium. Profesorem filozofii i kierownikiem duchowym Jeana-Marie jest ks. Pierre Veuillot, który 20 lat później zostanie arcybiskupem Paryża. Aron jeszcze zdaje maturę pod własnym nazwiskiem, a potem z ojcem i siostrą ukrywa się w małym górniczym miasteczku Decaseville. Ojciec i syn pracują w firmie "łupki i asfalty". Ale - wspomina już jako arcybiskup - "byliśmy tak nieostrożni, że nie zmieniliśmy nazwiska". Pospiesznie opuszczają Decaseville, kiedy policja wezwała Jean-Marie na posterunek. Powiedzieli mu: "Wiemy, kim pan jest" i wbili do dowodu pieczątkę "Żyd".

Potem przebywają, na fałszywych papierach, w Tuluzie. Jean-Marie ukrywa ojca w prowadzonej przez jezuitów szkole rolniczej w Pourpan, a sam przyłącza się do grupy "Témoignage chrétien", należącej do ruchu oporu.

Zaraz koniec świata

Po wojnie wracają do Paryża. Jean-Marie pracuje jako wychowawca w swojej dawnej szkole i zapisuje się na wydział literatury na Sorbonie. Choć studiuje z pasją, po dwóch latach prosi o przyjęcie do seminarium. Napotyka na gwałtowny sprzeciw ojca, co prowadzi do konfliktu. Zobaczyli się dopiero po dwóch latach.

Równolegle ze studiami seminaryjnymi Jean-Marie jeszcze studiuje na Sorbonie filozofię. Wyzna, że przez rok usiłował zrozumieć, co właściwie jest przedmiotem teologii i jaka jest jej metoda. W 1950 r., jako 24-letni seminarzysta, odbywa służbę wojskową w Niemczech, w batalionie strzelców. Kończy szkołę oficerską. Źle wspomina "ogłupiający dryl i tresurę".

W 1954 r. Aron Jean-Marie Lustiger przyjmuje święcenia kapłańskie. Na uroczystości jest obecny, schowany za kolumną, jego ojciec. Młody ksiądz zostaje skierowany do pracy w Centre Richelieu, ośrodku duszpasterskim przy Sorbonie. Jego biograf Robert Serrou, powołując się na wspomnienia świadków, pisze: "Był to młody kapłan, wywołujący olbrzymie wra­żenie, jeśli chodzi o stronę intelektualną. Większość duszpasterzy w tych czasach prezentowała naprawdę wy­soki poziom, ale Lustiger był kimś wyjątkowym. Był zawsze przeciążony pracą i spotkaniami. Już wtedy należał do ludzi czynu. (…) Paryscy studenci szybko się przyzwyczaili do tego żarliwego, żyjącego w nieustannym pośpiechu ka­płana, który się przemieszcza na swym nieśmiertelnym motorowerze. Ze swej zaś strony Jean-Marie Lustiger jest zaskoczony tym, że postawa racjonalizmu i antyklerykalizmu, charakte­rystyczna dla początku XX w., nadal wy­wiera tak poważny wpływ na chrześcijańskich studen­tów żyjących we Francji po II wojnie światowej".

W 1959 sam staje na czele Centre Richelieu. Pozostanie na tym stanowisku 10 lat. Na zajęcia w Centrum uczęszcza ok. 4-5 tys. studentów, którzy uczestniczą w różnego rodzaju działalności formacyjnej. O ówczesnym Lustigerze opowiada jedna z dawnych studentek: "Przy nim czuliśmy się tak, jakby za pięć minut miał nastąpić koniec świata. Bardzo szybko i z pełną pogodą podejmował decyzje".

Kipiący życiem świat uniwersytecki jest jego światem. W skupionej wokół duszpasterstwa młodzieży widzi obraz Kościoła przyszłości. W 1968 r., wytrzymuje kontestacje i ostre ataki na Kościół. W 1969 r. zostaje mianowany proboszczem parafii św. Joanny de Chantal w XVI dzielnicy. Przychodzi na miejsce szanowanego prałata, spokojnego tradycjonalisty.

Urokliwy i drażniący

Dla niego i dla parafii był to szok. Dla niego, przeniesionego z buzującej wspólnoty uniwersyteckiej, dla nich, bo jego styl burzył wszystkie dotychczasowe przyzwyczajenia. Cytowany biograf zebrał różne charakterystyki jego osoby: nietypowy, nonkonformistyczny w zachowaniach i w wypowiedziach. Ma w sobie coś z paryskiego łobuziak­a, którego ubiór, niewyszukany, lecz zawsze szykowny, pasuje do sposobu wyrażania się. Człowiek o lewicowych poglądach w czasie lat studenckich, coraz częściej przy­jmujący stanowisko prawicowe, choć jego przyjaciele powiadają, że jest typowym XIX-wiecznym liberałem. Nierzadko pompatyczny, chyba że trafimy na moment jego zniechęcenia. Nie jest próżny, lecz bardzo staranny w wykonywaniu swych zadań, co nie przeszkadza mu mieć stu pomysłów na minutę. Broniący się przed dogmatyzmem, zbijający z tropu, nieprzewidywalny, niespokojny, urokliwy, pesymistyczny ("to nie ja jestem tragiczny, ale świat"). Gdziekolwiek by się nie znalazł, drażni, ma w sobie coś z pana niewolników (według jednego z paryskich proboszczów). Człowiek władzy, świadomy własnej wartości i inteligencji, nie jest karierowiczem, lecz człowiekiem szczęśliwym, że może się rozwijać tam, gdzie go postawiono.

Jeden z przyjaciół z lat seminaryjnych: "Zadowala się tym, co mu się daje. Gdyby został zwykłym proboszczem, uczyniłby ze swego miasta światowe centrum". Jest sierotą, a sierota zawsze będzie dyktatorem, bo nie wie, że trzeba ustąpić i liczy tylko na siebie. Powściągliwy, cyklofrenik, zdolny do bezlitosnej surowości, która bywa bardzo gwałtowna. Mało lub wcale troszczy się o osoby, które kocha, być może nie chce się nikomu narzucać. Władczy, nadmiernie aktywny, wciąż zmieniający - nie bez przyczyny - swój mały personel, trochę bałaganiarski, stale brak mu czasu, przepracowany. Potrafi być niewiarygodnie wierny.

Już nie za filarem

Te opinie były zbierane, kiedy Lustiger był już arcybiskupem Paryża, ale tak był postrzegany i wtedy, gdy obejmował parafię. Był to okres wprowadzania zmian w liturgii. A liturgia i śpiew liturgiczny były jego pasją. Cały dzień poświęcał na przygotowanie niedzielnej Mszy. Znalazł znakomitego organistę, sam układał niektóre teksty. Kazań nie pisał. Wydane (także po polsku) homilie z okresu pracy w parafii poprzedził wstępem, w którym wyznaje, że nie były przygotowywane. Lektura to potwierdza i temu zaprzecza. Bogactwo treści świadczy o przygotowaniu, ale niekoniecznie idzie ono w parze z dopracowaną konstrukcją. Jego kazania były, jak na Paryż, długie.

Poprosił, by parafianie zbierali się po kilka rodzin i on ich odwiedzi. Efekt był zaskakujący: długie miesiące odwiedzał kolejne domy. Miał 10 wikarych, ale starał się do odpowiedzialności za parafię wciągnąć świeckich. Posyłał ludzi na kursy teologiczne, socjologiczne, nawet ekonomiczne. Kiedyś miał powiedzieć wiernym: "Jeśli przychodzicie tu napełnić wasze baki, to pomyliliście adres. Nie jestem stacją benzynową ani nawet rafinerią. Jeśli szukacie benzyny, to wy nią jesteście".

U św. Joanny de Chantal pozostawał od 1969 do 1979. W grudniu został mianowany przez Jana Pawła II biskupem Orleanu. Ze wzruszeniem wchodził do kaplicy biskupstwa, w której otrzymał chrzest i pierwszą komunię, do gabinetu, w którym pobierał pierwsze pouczenia wiary. Konsekrację biskupią przyjął w katedrze orleańskiej. Przyjechali jego paryscy parafianie. W pierwszym rzędzie siedział ojciec. Już nie chował się za filarem. Był dumny.

W Orleanie pracował frenetycznie. Jakby przeczuwał, że ma niewiele czasu. W 1981 r. został arcybiskupem Paryża.

Mistyk i menadżer

Nie sposób streścić tego rozdziału jego życia. Robi wszystko, co możliwe, by odtworzyć chrześcijańską tkankę miasta. Uważa, że Kościół musi się stać bardziej widzialny. Co niedziela o 18.30 celebruje Mszę w katedrze Notre Dame i wygłasza kazanie. "Kiedy przybywa - opowiada Jacques Perrier, który pełnił funkcję prałata katedry - wszystko jest już gotowe. Należy przepędzić osoby znajdujące się w przygotowanym dla niego przejściu, byłyby bowiem narażone na jego pioru­nujące spojrzenie. Nie ma nawet mowy, by wtedy próbować zwrócić się do niego z jakąkolwiek sprawą. Na­tomiast po Mszy zwykle obchodzi całą bazylikę, jest do dyspozycji i można z nim rozmawiać. Jeśli będzie to jakaś starsza dama, okaże jej wiele serca. Wszystko zrobiłby dla starszych kobiet!".

Tworzy ośrodek formacji, przygotowujący kandydatów do seminarium, szkołę katedralną, radio i telewizję, zmienia styl pracy rady diecezjalnej. Jedni zarzucają mu autokratyzm, inni podnoszą zdolność słuchania i akceptowanie różnych doświadczeń. Jeden z najbliższych współpracowników, potem następca Lustigera, wspomina, że początkowo uważał, iż kardynał okrutnie obchodzi się z księżmi. Potem jednak - jak wyznał - odkrył, ile w nim było prawdziwie czułej troski o tych księży i miłości.

Jako arcybiskup Paryża staje się osobą publiczną. Unika sytuacji dwuznacznych, np. odmawia zasiadania na trybunie w defiladzie 14 lipca. Nie uchyla się jednak od spotkań z przedstawicielami władz. Toczy długą i zaciętą batalię przeciwko projektowi przejęcia przez państwo szkół katolickich. Przewodniczy, z krzyżem na ramionach, wielkiej drodze krzyżowej na Montmartre. Jest zapraszany do różnych krajów - jeździ, przemawia, wszędzie wywierając ogromne wrażenie. Powiedziano o nim, że jest połączeniem mistyka i menadżera.

W czerwcu 1995 został zaliczony w poczet "Nieśmiertelnych" - członków Akademii Francuskiej.

Zdanie rabinów

Jego wiara jest zakorzeniona w Biblii obu Testamentów. Dla niego Nowy jest dopełnieniem Starego. Wiarę w Chrystusa łączył ze swoim pochodzeniem: "Urodziłem się Żydem i nim pozostanę, nawet jeśli rabini mają na ten temat inne zdanie".

Mieli. Wielki rabin Francji René-Samuel Sirat: "Albo się jest Żydem, albo chrześcijaninem". Lustiger precyzuje: "Kiedy stałem się chrześcijaninem, nie przestałem przecież nadal być Żydem ani dla ówczesnego rządu, ani dla hitlerowców. Nigdy nie odrzuciłem żydowskiego losu, jaki otrzymałem od swojej matki".

Jego miłość, mądrość i takt ostatecznie osłabiły uprzedzenia. Był uznany wśród swoich tak dalece, że kiedy zdawało się, iż nie ma dobrego wyjścia z tzw. "sprawy oświęcimskiej", przedstawiciele wspólnoty żydowskiej zwrócili się do Lustigera z prośbą, by pośredniczył miedzy nimi a Kościołem w Polsce. Świadek tamtych wydarzeń powie: "Uczestnicząc w rozmowach, on jeden naprawdę mógł wczuć się w stanowisko żydowskie i stanąć po stronie Żydów, jednocześnie zachowując się jak katolicki kardynał". Kiedy na skutek uporu karmelitanek sprawa utknęła w martwym punkcie, właśnie kard. Lustiger - według jego biografa, Roberta Serrou - wziął ją w swoje ręce i przekonał Papieża o konieczności osobistej interwencji. List Jana Pawła II do karmelitanek szczęśliwie rozwiązał problem.

Przyjaciel

Jego stosunek do Polski nacechowany był serdecznością, uwagą i podziwem. Kiedy jednak 10 marca 1992 r. odwiedził naszą redakcję, wiele mówił o doświadczeniach Kościoła we Francji, jakby chcąc nas sprowokować do myślenia o naszej sytuacji. Mówił np. o tym, jak tamtejszy Kościół, posiadający wręcz "nadmiar" kleru, w stosunkowo krótkim czasie stał się Kościołem w środowisku zlaicyzowanym. "Kultura francuska, która była kulturą wywodzącą się z tradycji katolickiej, która była niezbyt mistyczna, niezbyt religijna, ale katolicka (a przy tym antyklerykalna), została całkowicie wykorzeniona, tak jak została wytępiona protestancka tradycja w Niemczech wschodnich czy prawosławie w Rosji. Być może i w Polsce komunizm doprowadził do wytępienia kultury katolickiej w pewnych warstwach ludności".

Łączyła go wielka przyjaźń z Anną i Jerzym Turowiczami. Niezwykła i ważna była też więź miedzy "żydowskim kardynałem" i polskim papieżem. O Janie Pawle II powie w rozmowie z Turowiczem: "Odczuwam w sobie bardzo głębokie zjed­noczenie, tak na płaszczyźnie intuicji, jak i intelektu, ze sposobem wyrażania myśli przez Jana Pawła II (...). Język, którym przemawia, nie jest językiem marzeń. To język realizmu, zdolny objąć wszystko, w tym ideologiczny sposób wyrażania się z zawartymi w nim śmiertelnymi elementami (...). W jego słowach czujemy podstawowy optymizm wiary i bardzo mnie to porusza, tam się odnajduję. Nie jest to naiwny optymizm, lecz ten rodzaj optymizmu, który zdaje sobie sprawę z dramatyz­mu ludzkiej egzystencji".

Mówiono, że jest "zaufanym człowiekiem Jana Pawła II" i z pewnością tak było. Pewnie nigdy się nie dowiemy, czy i jaki miał udział w tym, co Papież uczynił na rzecz pojednania chrześcijańsko-żydowskiego, ale bliskość ich sposobu myślenia (zresztą nie tylko w tym zakresie) jest uderzająca.

***

Zgodnie z przepisami prawa Kardynał złożył papieżowi rezygnację z rządów archidiecezją paryską w lutym 2005. Po miesiącu zastąpił go dotychczasowy arcybiskup Tours André Vingt-Trois, w przeszłości jego bliski współpracownik.

Zmarł w paryskim ośrodku medycyny paliatywnej. W dniu, w którym się tam przeniósł, odwiedziła go siostra. Wspomina, że siedział wyprostowany w fotelu i że uśmiechnął się swoim ujmującym, ciepłym uśmiechem, po czym zachrypniętym głosem (w ostatnich miesiącach mówił z trudem) powiedział: "Odchodzę w pokoju".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się 25 lipca 1934 r. w Warszawie. Gdy miał osiemnaście lat, wstąpił do Zgromadzenia Księży Marianów. Po kilku latach otrzymał święcenia kapłańskie. Studiował filozofię na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował z młodzieżą – był katechetą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2007