Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Inwigilowały tych, których rolą jest - pełniona dla dobra demokracji - kontrola władzy. Najpewniej chodziło o namierzenie ich informatorów i złamanie żelaznej - gwarantowanej przez kodeks postępowania karnego - zasady gwarantującej im anonimowość. Nie wiemy, czy dziennikarze byli również podsłuchiwani, śledztwo w tej sprawie jest utajnione, podobnie jak uzasadnienie decyzji prokuratury, która zakończyła je umorzeniem. W tej jednak kwestii mało kto ma wątpliwości.
Dla ówczesnego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry taka kontrola to (według jego słów) normalka, co oznaczałoby, że prawo można zawiesić w imię politycznego interesu rządzących. Nic nie wskazuje bowiem na to, że istniały wyższe racje uzasadniające działania służb. Nie chodziło przecież o śledztwa w sprawie zdrady państwa czy innych ciężkich zbrodni.
To, co dla obywatela jest "przejrzystością państwa", dla służb staje się "przejrzystością obywateli", gdy stają się oni dla polityków kręcących służbami niewygodni. Śledzenie przedstawicieli mediów nie jest więc tylko branżową sprawą mediów.
Były wysoki funkcjonariusz CBA nazwał dziennikarzy upominających się o swoje prawa "chłopcami z ferajny". Według tej logiki każdy obywatel może być podejrzany, a w każdym razie ten, który nie spodoba się politycznym protektorom służb.